Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Znowu jesienno-zimowy klimat i znowu wracają do mnie dwie płyty. To ścieżki dźwiękowe do filmów "Solaris" Stevena Soderbergha i "Moon" Duncana Jonesa. Oba dzieła zaliczono do tzw. dramatów sci-fi, gatunku dość skromnie reprezentowanego przez udane realizacje. Jednak moim zdaniem w tych dwóch przypadkach mamy do czynienia z filmowymi perłami. Nie przypominam sobie bardziej poruszających dramatów, które dotyczą bohaterów uwięzionych na stacjach badawczych, gdzieś w dalekim kosmosie i zmagających się z własną samotnością.
Sam Rockwell w filmie "Moon" Duncana Jonesa, fot. Monolith Plus
Dużo wspólnego mają ze sobą "Moon" i "Solaris": podobna atmosfera, leniwa narracja (co nie znaczy, że wieje nudą), wysmakowane kadry. Ale to co najbardziej je do siebie zbliża, to muzyka. Kompozytorem ścieżki dźwiękowej do "Solaris" jest Cliff Martinez – kiedyś perkusista Red Hot Chilli Peppers (kto by pomyślał!), dziś uznany twórca muzyki filmowej. W 2002 roku stworzył dzieło zamknięte, przemyślane, rozpisane na jedenaście części, które płynnie przechodzą jedna w drugą. Rodzaj „concept albumu", gdzie ambientowym, zrytmizowanym dźwiękom towarzyszy akompaniament orkiestry symfonicznej. Główny motyw muzyczny powtarza się kilkakrotnie. Nastrój całości nostalgiczny, skoro rzecz o tęsknocie. Jeśli dobrze się wsłuchamy w oszczędnie zaaranżowane partie smyczków przeplatane z monumentalnymi plamami dźwiękowymi, popłyniemy wyobraźnią w puste przestrzenie kosmiczne.
Bliźniaczo podobna jest propozycja Clinta Mansella, który siedem lat później skomponował muzykę do "Moon". Takie same rozwiązania dramaturgicznie: z głównym motywem fortepianowym podlegającym wariacjom, z otwierającą i zamykającą klamrą rytmiczną. Całość Mansell ubarwia subtelną elektroniką, do złudzenia przypominającą rozwiązania orkiestrowe Martineza, a partia głębokiego basu przypomina bas brzmiącym w "Solaris". Ciężko pozbyć się wrażenia, że czy czasem nie mamy do czynienia ze sprytną muzyczną kalką. A jednak nie odważyłbym się posądzać tej kompozycji o plagiat. Jest u Mansella charakterystyczny dla niego rytm, inne rozłożenie akcentów, inna „przestrzeń” między dźwiękami.
Panowie powinni podać sobie rękę. Podobnie im w głowach gra. A może to podobne do siebie filmy wymusiły na kompozytorach bliźniacze dźwięki? Zresztą nie ma znaczenia kto z kogo zrzynał, (choć porównując daty powstania soundtracków, to raczej Mansell wsłuchiwał się w Martineza) skoro w obu przypadkach powstały wyjątkowe dzieła. Idealne na jesienno-zimowe wieczory, podczas których na przemian można podróżować w jednym kosmosie dwóch kompozytorów.
Dużo wspólnego mają ze sobą "Moon" i "Solaris": podobna atmosfera, leniwa narracja (co nie znaczy, że wieje nudą), wysmakowane kadry. Ale to co najbardziej je do siebie zbliża, to muzyka. Kompozytorem ścieżki dźwiękowej do "Solaris" jest Cliff Martinez – kiedyś perkusista Red Hot Chilli Peppers (kto by pomyślał!), dziś uznany twórca muzyki filmowej. W 2002 roku stworzył dzieło zamknięte, przemyślane, rozpisane na jedenaście części, które płynnie przechodzą jedna w drugą. Rodzaj „concept albumu", gdzie ambientowym, zrytmizowanym dźwiękom towarzyszy akompaniament orkiestry symfonicznej. Główny motyw muzyczny powtarza się kilkakrotnie. Nastrój całości nostalgiczny, skoro rzecz o tęsknocie. Jeśli dobrze się wsłuchamy w oszczędnie zaaranżowane partie smyczków przeplatane z monumentalnymi plamami dźwiękowymi, popłyniemy wyobraźnią w puste przestrzenie kosmiczne.
Bliźniaczo podobna jest propozycja Clinta Mansella, który siedem lat później skomponował muzykę do "Moon". Takie same rozwiązania dramaturgicznie: z głównym motywem fortepianowym podlegającym wariacjom, z otwierającą i zamykającą klamrą rytmiczną. Całość Mansell ubarwia subtelną elektroniką, do złudzenia przypominającą rozwiązania orkiestrowe Martineza, a partia głębokiego basu przypomina bas brzmiącym w "Solaris". Ciężko pozbyć się wrażenia, że czy czasem nie mamy do czynienia ze sprytną muzyczną kalką. A jednak nie odważyłbym się posądzać tej kompozycji o plagiat. Jest u Mansella charakterystyczny dla niego rytm, inne rozłożenie akcentów, inna „przestrzeń” między dźwiękami.
Panowie powinni podać sobie rękę. Podobnie im w głowach gra. A może to podobne do siebie filmy wymusiły na kompozytorach bliźniacze dźwięki? Zresztą nie ma znaczenia kto z kogo zrzynał, (choć porównując daty powstania soundtracków, to raczej Mansell wsłuchiwał się w Martineza) skoro w obu przypadkach powstały wyjątkowe dzieła. Idealne na jesienno-zimowe wieczory, podczas których na przemian można podróżować w jednym kosmosie dwóch kompozytorów.
Daniel Odija
portalfilmowy.pl
Box Office. Znakomity finał wampirycznej sagi
Box Office. James Bond po raz trzeci na topie!
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024