Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
BLOGI
Aleksandra Hamkało
26.02.2013
Lubię od czasu do czasu poeksploatować trochę kino eksploatacji. I chociaż "Gwałt" wkładany był przez rozmaitych komentatorów do szufladki „francuskich młodych gniewnych”, to jednak jest czymś zgoła innym niż filmy Gaspara Noego.
Nie oszukujmy się: To film klasy B. Co sprawia, że pochylam się nad nim? Bynajmniej nie mam w zamiarze dodawać swojego głosu do chóru oburzonych. Moim zdaniem, niczym innym niż eksploatacją film ten nie miał ambicji być. A że uwielbiam szczere rozbójnictwo, kocham też tak radykalne produkcje.
Mój mąż jest fanem starego francuskiego rapu, więc jestem od A do Z wyszkolona w hiper bezkompromisowych realizacjach grupy Kourtrajme. Paryskie przedmieścia, rozbłyskujące płomieniami palonych samochodów, uliczne zamieszki i odgłosy wystrzałów, przeplatane niemającą żadnego związku z subtelnością, seksualnością... No cóż. Po prostu, mam do tego słabość. A kiedy do roboty biorą się dziewczyny pokroju Keny Arkany – znające dobrze swoje miejsce „na podwórku” - oburzenie ustępuje miejsca niezdrowej rewolucyjnej fascynacji.
Kadr z filmu "Gwałt". Fot. Monolith
Manu i Nadine to dziewczęta, które od życia nie dostały zbyt wiele. Owo życie, pomimo tego, nie daje im zamian żadnej taryfy ulgowej. Laski znają swoją – jakże namacalną i ulotną – wartość. Autorzy filmu znają też wartość swojej twórczości – wątpliwa jakość materii filmowej, w jakiej się poruszają, współgra wprost perfekcyjnie z tanimi zabiegami nadawania swoim bohaterkom popkulturowego sznytu rodem z taniej podróby „Urodzonych morderców”.
Popisowym numerem Manu jest rozrywanie sobie rajstop w kroku, aby czym prędzej skonsumować relację ze spotykanymi na swojej drodze osobnikami płci przeciwnej. No cóż – osobnicy owi nie zasługują na większą uwagę niż ta, która wielce gwałtownie skupia się na ich genitaliach. A genitaliów - jak się domyślacie – w filmie Virginie Despentes nie brakuje.
Nadine z kolei chodząc półnago po domu nosi CD player w stringach i lubuje się w prężeniu się przed lustrem, niczym słaba kopia Travisa z „Taksówkarza”. No cóż, nic dziwnego, że owa kopia nie prezentuje sobą zbyt wysokiej wartości. Filmografia obu pań jest bogata, aczkolwiek mało zróżnicowana – ogranicza się do filmów porno. I myślę, że w tym zasadza się spora dawka szczerości, której obecność w „Gwałcie” jest niezaprzeczalna.
Nie jest bowiem łatwą sprawą portretować klimaty zapomnianych przez Boga przedmieść, bezwzględnego gangsterskiego półświatka, dzikiego tygla ras i kultur, zwierzęcej pogoni za dominacją. A że po drodze brodzi się po pas w mieliźnie banału, amatorskiego użycia popkulturowych zabiegów i materii nieniosącej za sobą żadnej wartości, liczącej się w świecie „prawdziwego kina”... Cóż, zdarza się, że zupełnie mi to nie przeszkadza.
Ruszam zatem w dziewczynami w krwawą wyprawę niedoprawioną ani szczyptą pomyślunku. Liczy się adrenalina, chuć i kipiąca nienawiść.
Co do jedzenia?
Krwawy biust, czyli nadziewane piersi (kurczaka) na botwince z sosem malinowym.
Fot. Aleksandra Hamkało
SKŁADNIKI:
- 100 g botwinki
- 100 ml czerwonego wina
- 100 g malin
- 250 g piersi kurczaka
- 80 g sera z niebieską pleśnią
- 1 łyżka miodu
- 1 łyżeczka sosu worcester
- 1 łyżka oliwy
- sól i pieprz
WYKONANIE:
Umyte łodygi botwinki zalej winem i dodaj trochę wody, ugotuj do miękkości. Wyjmij je i odstaw do ostygnięcia. Odparuj pozostały płyn do ok. połowy. Do sosu dodaj przetarte przez sito maliny, sos worcester i miód, krótko podgrzej. Mięso oczyść z błon, rozbij, natrzyj solą i pieprzem. Posyp pokruszonym serem i zwiń, formując roladkę. Ułóż na posmarowanej oliwą folii aluminiowej, zawiń, mocno skręcając końce. Wstaw do piekarnika rozgrzanego do 180 st. C i zapiekaj 15-18 min. Wyjmij z piekarnika, ułóż na botwince, polej gorącym sosem malinowym.
Nie oszukujmy się: To film klasy B. Co sprawia, że pochylam się nad nim? Bynajmniej nie mam w zamiarze dodawać swojego głosu do chóru oburzonych. Moim zdaniem, niczym innym niż eksploatacją film ten nie miał ambicji być. A że uwielbiam szczere rozbójnictwo, kocham też tak radykalne produkcje.
Mój mąż jest fanem starego francuskiego rapu, więc jestem od A do Z wyszkolona w hiper bezkompromisowych realizacjach grupy Kourtrajme. Paryskie przedmieścia, rozbłyskujące płomieniami palonych samochodów, uliczne zamieszki i odgłosy wystrzałów, przeplatane niemającą żadnego związku z subtelnością, seksualnością... No cóż. Po prostu, mam do tego słabość. A kiedy do roboty biorą się dziewczyny pokroju Keny Arkany – znające dobrze swoje miejsce „na podwórku” - oburzenie ustępuje miejsca niezdrowej rewolucyjnej fascynacji.
Kadr z filmu "Gwałt". Fot. Monolith
Manu i Nadine to dziewczęta, które od życia nie dostały zbyt wiele. Owo życie, pomimo tego, nie daje im zamian żadnej taryfy ulgowej. Laski znają swoją – jakże namacalną i ulotną – wartość. Autorzy filmu znają też wartość swojej twórczości – wątpliwa jakość materii filmowej, w jakiej się poruszają, współgra wprost perfekcyjnie z tanimi zabiegami nadawania swoim bohaterkom popkulturowego sznytu rodem z taniej podróby „Urodzonych morderców”.
Popisowym numerem Manu jest rozrywanie sobie rajstop w kroku, aby czym prędzej skonsumować relację ze spotykanymi na swojej drodze osobnikami płci przeciwnej. No cóż – osobnicy owi nie zasługują na większą uwagę niż ta, która wielce gwałtownie skupia się na ich genitaliach. A genitaliów - jak się domyślacie – w filmie Virginie Despentes nie brakuje.
Nadine z kolei chodząc półnago po domu nosi CD player w stringach i lubuje się w prężeniu się przed lustrem, niczym słaba kopia Travisa z „Taksówkarza”. No cóż, nic dziwnego, że owa kopia nie prezentuje sobą zbyt wysokiej wartości. Filmografia obu pań jest bogata, aczkolwiek mało zróżnicowana – ogranicza się do filmów porno. I myślę, że w tym zasadza się spora dawka szczerości, której obecność w „Gwałcie” jest niezaprzeczalna.
Nie jest bowiem łatwą sprawą portretować klimaty zapomnianych przez Boga przedmieść, bezwzględnego gangsterskiego półświatka, dzikiego tygla ras i kultur, zwierzęcej pogoni za dominacją. A że po drodze brodzi się po pas w mieliźnie banału, amatorskiego użycia popkulturowych zabiegów i materii nieniosącej za sobą żadnej wartości, liczącej się w świecie „prawdziwego kina”... Cóż, zdarza się, że zupełnie mi to nie przeszkadza.
Ruszam zatem w dziewczynami w krwawą wyprawę niedoprawioną ani szczyptą pomyślunku. Liczy się adrenalina, chuć i kipiąca nienawiść.
Co do jedzenia?
Krwawy biust, czyli nadziewane piersi (kurczaka) na botwince z sosem malinowym.
Fot. Aleksandra Hamkało
SKŁADNIKI:
- 100 g botwinki
- 100 ml czerwonego wina
- 100 g malin
- 250 g piersi kurczaka
- 80 g sera z niebieską pleśnią
- 1 łyżka miodu
- 1 łyżeczka sosu worcester
- 1 łyżka oliwy
- sól i pieprz
WYKONANIE:
Umyte łodygi botwinki zalej winem i dodaj trochę wody, ugotuj do miękkości. Wyjmij je i odstaw do ostygnięcia. Odparuj pozostały płyn do ok. połowy. Do sosu dodaj przetarte przez sito maliny, sos worcester i miód, krótko podgrzej. Mięso oczyść z błon, rozbij, natrzyj solą i pieprzem. Posyp pokruszonym serem i zwiń, formując roladkę. Ułóż na posmarowanej oliwą folii aluminiowej, zawiń, mocno skręcając końce. Wstaw do piekarnika rozgrzanego do 180 st. C i zapiekaj 15-18 min. Wyjmij z piekarnika, ułóż na botwince, polej gorącym sosem malinowym.
Aleksandra Hamkało
Portalfilmowy.pl
Box Office. Weekend pełen polskich filmów.
Box Office. Powrót „Szklanej pułapki”
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024