Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
... czyli czemu Amerykanie tak spontanicznie przyjęli na festiwalu w Sundance filmik Pani Delpy. Rozważania na czasie.
Dowiedziałem się o tym entuzjastycznym przyjęciu z prasowych enuncjacji o filmie i od razu te informacje, zapewne prawdziwe, wzbudziły we mnie wrodzoną podejrzliwość oraz domorosłą socjologiczną dociekliwość. Przebywałem bowiem jakiś czas za Oceanem (trochę dłużej co prawda niż mój szwagier, który „znał” Amerykę po kilkudniowym wyjeździe do Kalifornii) i wszystko co „amerykańskie” bardzo mnie interesuje.
"Dwa dni w Nowym Jorku", fot. Kino Świat
Przeczytawszy bowiem: „Owacyjnie przyjęta na festiwalu w Sundance kontynuacja "Dwóch dni w Paryżu", porównywanych przez krytykę z najlepszymi komediami Woody'ego Allena” uznałem, że powinienem wybrać się do kina na ten film i zdać Państwu sprawozdanie z tej wizyty.
Zaiste, nikt jak Francuz (Francuzka może bardziej) nie potrafi tak porywająco mówić o seksie, jedzeniu i… no nie wiem o czym jeszcze. Nikt tak też, prawda zapomniałbym, nie zna się na seksie (jedna z jego odmian w końcu nosi dumnie epitet kraju nad Loarą – dam sobie głowę uciąć, ale chyba i do tego robi się w tym filmie aluzję); nikt jak oni nie zna się na jedzeniu (ach ci Francuzi, jak oni mają zmysły pełne i zachłanne, zawsze skłonne do spożycia rogalika i przyglądania się kobiecym „tyłeczkom” (taką scenę jedną z siłowni – polecam miłośnikom Cezanne’a); nikt nie jest tak bezpruderyjny i – mimo swojej kultury wiekowej – Najstarsza Córa Kościoła! – rozumiejący potrzeby ciała (palić w miejscach niedozwolonych niekoniecznie papierosy; nie nosić biustonoszy; paradować po domu pełnym ludzi z gołą prawie pupą; nie myć owego ciała za często; przemycać pod koszulą prowansalskie kiełbasy; używać elektrycznej szczoteczki do zębów niekoniecznie do zębów itp.)
No i widz pławi się w tej wizji francuskości, wypiętej – przepraszam – pupą na kulturę amerykańską, którą w filmie reprezentuje Murzyn (Chris Rock), wesoły (ale nie gay) prezenter radiowy, pozostający w związku z popuszczającą w majtki (?) właśnie Delpy (w wolnych chwilach rozmawiający z naturalnej wielkości wizerunkiem amerykańskiego Pana Prezydenta); no, jest jeszcze postkwakierska jakaś baba, która nie pozwala palić Francuzom blantów w windzie; której niezaspokojony (i nic dziwnego) mąż nie może oderwać oczu od francuskich pośladków (też nie gay, chodzi o siostrę Delpy, która właśnie tak sobie, przewiewnie, jak to Francuzi zazwyczaj, paraduje po ludnym i dzietnym mieszkaniu na Manhattanie).
Precyzja, ironia, odwaga w lekkim poruszaniu trudnych tematów w tym filmie, zaiste jak u późnego Allena (czyli: siąść i płakać).
Mamy wreszcie więc francuskiego Allena w spódnicy, z ową pupą, lekko wypiętą w stronę „starego zbereźnika”. Julie jak Woody: pisze, reżyseruje, sama gra główną rolę.
Jednak ostatecznie to Francja górą: nie wiem jak z Allenem, Delpy sama sobie muzykę do filmu napisała (czy zagrała też, nie pamiętam)! Pogrążona w kompleksach europejskich, zapatrzona w intymne części starego kontynentu, przyłapana na swej protestanckiej tożsamości, udająca tylko wyzwolenie Ameryka klęczy przed Francją.
W Sundance „owacje”.
Sarkozy – pokonany.
Obama – jakże by – w pocie czoła walczy o reelekcję.
Dowiedziałem się o tym entuzjastycznym przyjęciu z prasowych enuncjacji o filmie i od razu te informacje, zapewne prawdziwe, wzbudziły we mnie wrodzoną podejrzliwość oraz domorosłą socjologiczną dociekliwość. Przebywałem bowiem jakiś czas za Oceanem (trochę dłużej co prawda niż mój szwagier, który „znał” Amerykę po kilkudniowym wyjeździe do Kalifornii) i wszystko co „amerykańskie” bardzo mnie interesuje.
"Dwa dni w Nowym Jorku", fot. Kino Świat
Przeczytawszy bowiem: „Owacyjnie przyjęta na festiwalu w Sundance kontynuacja "Dwóch dni w Paryżu", porównywanych przez krytykę z najlepszymi komediami Woody'ego Allena” uznałem, że powinienem wybrać się do kina na ten film i zdać Państwu sprawozdanie z tej wizyty.
Zaiste, nikt jak Francuz (Francuzka może bardziej) nie potrafi tak porywająco mówić o seksie, jedzeniu i… no nie wiem o czym jeszcze. Nikt tak też, prawda zapomniałbym, nie zna się na seksie (jedna z jego odmian w końcu nosi dumnie epitet kraju nad Loarą – dam sobie głowę uciąć, ale chyba i do tego robi się w tym filmie aluzję); nikt jak oni nie zna się na jedzeniu (ach ci Francuzi, jak oni mają zmysły pełne i zachłanne, zawsze skłonne do spożycia rogalika i przyglądania się kobiecym „tyłeczkom” (taką scenę jedną z siłowni – polecam miłośnikom Cezanne’a); nikt nie jest tak bezpruderyjny i – mimo swojej kultury wiekowej – Najstarsza Córa Kościoła! – rozumiejący potrzeby ciała (palić w miejscach niedozwolonych niekoniecznie papierosy; nie nosić biustonoszy; paradować po domu pełnym ludzi z gołą prawie pupą; nie myć owego ciała za często; przemycać pod koszulą prowansalskie kiełbasy; używać elektrycznej szczoteczki do zębów niekoniecznie do zębów itp.)
No i widz pławi się w tej wizji francuskości, wypiętej – przepraszam – pupą na kulturę amerykańską, którą w filmie reprezentuje Murzyn (Chris Rock), wesoły (ale nie gay) prezenter radiowy, pozostający w związku z popuszczającą w majtki (?) właśnie Delpy (w wolnych chwilach rozmawiający z naturalnej wielkości wizerunkiem amerykańskiego Pana Prezydenta); no, jest jeszcze postkwakierska jakaś baba, która nie pozwala palić Francuzom blantów w windzie; której niezaspokojony (i nic dziwnego) mąż nie może oderwać oczu od francuskich pośladków (też nie gay, chodzi o siostrę Delpy, która właśnie tak sobie, przewiewnie, jak to Francuzi zazwyczaj, paraduje po ludnym i dzietnym mieszkaniu na Manhattanie).
Precyzja, ironia, odwaga w lekkim poruszaniu trudnych tematów w tym filmie, zaiste jak u późnego Allena (czyli: siąść i płakać).
Mamy wreszcie więc francuskiego Allena w spódnicy, z ową pupą, lekko wypiętą w stronę „starego zbereźnika”. Julie jak Woody: pisze, reżyseruje, sama gra główną rolę.
Jednak ostatecznie to Francja górą: nie wiem jak z Allenem, Delpy sama sobie muzykę do filmu napisała (czy zagrała też, nie pamiętam)! Pogrążona w kompleksach europejskich, zapatrzona w intymne części starego kontynentu, przyłapana na swej protestanckiej tożsamości, udająca tylko wyzwolenie Ameryka klęczy przed Francją.
W Sundance „owacje”.
Sarkozy – pokonany.
Obama – jakże by – w pocie czoła walczy o reelekcję.
Krzysztof Koehler
Portalfilmowy.pl
Box Office. „Epoka lodowcowa” na drodze do miliona.
Box Office. Epoka lodowcowa w kinach
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024