Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Festiwalowa jesień rozpoczęła się na dobre. Przez 10 dni obejrzałem 30 filmów i choć niektóre z nich uleciały mi z głowy już następnego dnia, to pięć tytułów zapamiętam na długo. Wszystkie one są bowiem dziełami najwyższej klasy.
Pierwszym odkryciem 29. WFF okazał się dla mnie "Major" Yurija Bykowa, który można określić mianem rosyjskiej odpowiedzi na "Drogówkę" Wojtka Smarzowskiego. Tu również mamy środowisko skorumpowanych policjantów, reżyser nie sili się jednak na budowanie jakiejś skomplikowanej wielowątkowej opowieści, zamiast tego pokazuje jak próba zatuszowania samochodowego wypadku niespodziewanie uruchamia spiralę zła, która nie oszczędzi żadnego z bohaterów. "Major" to niestety również dowód na to, że wysłanie w czerwcu "Drogówki" na festiwal w Moskwie było jak wyprawa z drewnem do lasu. Nic dziwnego, że filmowego Kraju Złego Smarzowski wrócił bez nagród. "Majora" wkrótce zobaczyć będzie w ramach festiwalu Sputnik. Nie przegapcie!
Kadr z filmu "Major", fot. materiały prasowe
Film Bykowa okazał się zaledwie początkiem fascynującej filmowej wyprawy na Wschód. To filmy z Rosji, krajów byłego ZSRR oraz z Azji od kilku lat nadają ton warszawskiej imprezie. Kolejnym moim odkryciem był "Geograf przepił globus" Aleksandra Wieledinskiego – słodko-gorzki portret współczesnego rosyjskiego inteligenta ze znakomitą kreacją Konstantina Chabienskiego (pamiętny Anton Grodecki z "Nocnej straży"). W tej historii o perypetiach nieco przypadkowego nauczyciela-nieudacznika nie potrafiącego się odnaleźć w dotkniętym erozją kapitalizmu postsowieckim świecie Wieledinski nie straszy nas, jak Bykow, kolejnym przerażającym obrazem prowincji. Konstruuje daleką od heroizmu opowieść o zadziwiającej naturze człowieka i choć opowiada w jakimś sensie o upadku inteligenckiego etosu, to czyni to w ciepłych i dość optymistycznych barwach.
Nawet drobiny optymizmu nie znajdziecie natomiast w rewelacyjnym "Dotyku grzechu" Jii Zhang-Ke – jednego z najważniejszych współczesnych chińskich reżyserów. Opowiedziane na ekranie, zaczerpnięte z życia historie układają się we wstrząsający obraz współczesnego kapitalizmu Made in China. Obok "Majora" to najmocniejszy i najmroczniejszy obraz tegorocznego WFF. Po seansie czułem się, jak ofiara ciężkiego pobicia. "Dotyk grzechu" to kino z trzewi. Aż dziw, że pozwolono reżyserowi pokazywać go na świecie.
Kadr z filmu "Dotyk grzechu", fot. Against Gravity
Zdecydowanie lżejszą, choć podejmującą niełatwą tematykę etnicznych waśni, opowieść dostajemy w nagrodzonych na WFF estońsko-gruzińskich "Mandarynkach" Zazy Urushadze. To historia podobna do, nakręconej przed laty przez Danisa Tanovica "Ziemi niczyjej". Również i tu dwóch ludzi z przeciwnych stron frontu – Gruzin i Czeczen - będzie musiało nauczyć się funkcjonować obok siebie, pod dachem neutralnego Estończyka, który wyratuje ich rannych w wojennej potyczce. Podobnie, jak u Tanovica, siłą tej przypowieści jest humor, który obnaża absurdalność wojennych sporów.
Odkryciem, choć spodziewanym, okazała się także "Ida" Pawła Pawlikowskiego. Dawno nie widziałem filmu tak precyzyjnie przemyślanego, a przy tym niezwykle emocjonalnego. Pozostaje żałować, że nie reprezentuje on Polski w rywalizacji o nominację do nieanglojęzycznego Oscara.
Pierwszym odkryciem 29. WFF okazał się dla mnie "Major" Yurija Bykowa, który można określić mianem rosyjskiej odpowiedzi na "Drogówkę" Wojtka Smarzowskiego. Tu również mamy środowisko skorumpowanych policjantów, reżyser nie sili się jednak na budowanie jakiejś skomplikowanej wielowątkowej opowieści, zamiast tego pokazuje jak próba zatuszowania samochodowego wypadku niespodziewanie uruchamia spiralę zła, która nie oszczędzi żadnego z bohaterów. "Major" to niestety również dowód na to, że wysłanie w czerwcu "Drogówki" na festiwal w Moskwie było jak wyprawa z drewnem do lasu. Nic dziwnego, że filmowego Kraju Złego Smarzowski wrócił bez nagród. "Majora" wkrótce zobaczyć będzie w ramach festiwalu Sputnik. Nie przegapcie!
Kadr z filmu "Major", fot. materiały prasowe
Film Bykowa okazał się zaledwie początkiem fascynującej filmowej wyprawy na Wschód. To filmy z Rosji, krajów byłego ZSRR oraz z Azji od kilku lat nadają ton warszawskiej imprezie. Kolejnym moim odkryciem był "Geograf przepił globus" Aleksandra Wieledinskiego – słodko-gorzki portret współczesnego rosyjskiego inteligenta ze znakomitą kreacją Konstantina Chabienskiego (pamiętny Anton Grodecki z "Nocnej straży"). W tej historii o perypetiach nieco przypadkowego nauczyciela-nieudacznika nie potrafiącego się odnaleźć w dotkniętym erozją kapitalizmu postsowieckim świecie Wieledinski nie straszy nas, jak Bykow, kolejnym przerażającym obrazem prowincji. Konstruuje daleką od heroizmu opowieść o zadziwiającej naturze człowieka i choć opowiada w jakimś sensie o upadku inteligenckiego etosu, to czyni to w ciepłych i dość optymistycznych barwach.
Nawet drobiny optymizmu nie znajdziecie natomiast w rewelacyjnym "Dotyku grzechu" Jii Zhang-Ke – jednego z najważniejszych współczesnych chińskich reżyserów. Opowiedziane na ekranie, zaczerpnięte z życia historie układają się we wstrząsający obraz współczesnego kapitalizmu Made in China. Obok "Majora" to najmocniejszy i najmroczniejszy obraz tegorocznego WFF. Po seansie czułem się, jak ofiara ciężkiego pobicia. "Dotyk grzechu" to kino z trzewi. Aż dziw, że pozwolono reżyserowi pokazywać go na świecie.
Kadr z filmu "Dotyk grzechu", fot. Against Gravity
Zdecydowanie lżejszą, choć podejmującą niełatwą tematykę etnicznych waśni, opowieść dostajemy w nagrodzonych na WFF estońsko-gruzińskich "Mandarynkach" Zazy Urushadze. To historia podobna do, nakręconej przed laty przez Danisa Tanovica "Ziemi niczyjej". Również i tu dwóch ludzi z przeciwnych stron frontu – Gruzin i Czeczen - będzie musiało nauczyć się funkcjonować obok siebie, pod dachem neutralnego Estończyka, który wyratuje ich rannych w wojennej potyczce. Podobnie, jak u Tanovica, siłą tej przypowieści jest humor, który obnaża absurdalność wojennych sporów.
Odkryciem, choć spodziewanym, okazała się także "Ida" Pawła Pawlikowskiego. Dawno nie widziałem filmu tak precyzyjnie przemyślanego, a przy tym niezwykle emocjonalnego. Pozostaje żałować, że nie reprezentuje on Polski w rywalizacji o nominację do nieanglojęzycznego Oscara.
Rafał Pawłowski
portalfilmowy.pl
„Grawitacja” pokonała polskie filmy
"Wałęsa. Człowiek z nadziei” po raz trzeci na szczycie!
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024