Baza / Środowisko filmowe
Baza / Środowisko filmowe
Co krytyk może?
Recenzent filmowy z „Superprodukcji” Juliusza Machulskiego odczuwał głęboką, wręcz żywiołową radość, gdy mógł postawić filmowi jedną gwiazdkę, odbierając tym samym twórcom i producentom nadzieję na zysk. Czy 10 lat po premierze „Superprodukcji” krytyka filmowa rzeczywiście wpływa na nasze filmowe wybory?
Festiwal Krytyków Sztuki Filmowej „Kamera Akcja!” to niewielka impreza z ambicjami, organizowana przez młodych, związanych z filmoznawstwem Uniwersytetu Łódzkiego. Odbywa się w wyremontowanym Łódzkim Domu Kultury, dobrze wpisując się w tradycje polskiego ruchu DKF. Nieodłączną częścią festiwalu są panele, poświęcone krytyce i krytykom filmowym. Przemysław Glajzner, szef imprezy, po raz pierwszy w tym roku zdecydował się rozszerzyć tematykę dyskusji, organizując panel pod wymownym hasłem „Rekiny kinematografii. Powiązania dystrybucji z krytykami filmowymi”. O tym, czy faktycznie istnieje dziś związek między rynkiem a recenzentami, rozmawiali: Marcin Adamczak – filmoznawca, autor książki „Globalne Hollywood – filmowa Europa i polskie kino po 1989 roku” oraz Marcin Pieńkowski – rzecznik prasowy T-Mobile Nowe Horyzonty, American Film Festival i Kina Nowe Horyzonty a także niżej podpisana.



Kiedyś wszystko było jasne. Liczba gwiazdek przy tytule filmu w „Gazecie Wyborczej” mogła, zdaniem dystrybutorów, w znaczący sposób wpłynąć na frekwencyjny wynik filmu.  Dzisiaj jednak, gdy debata publiczna przenosi się na fora społecznościowe do Internetu, siła uderzeniowa recenzji spadła. W 2010 roku, niezależnie od siebie, dwie firmy przeprowadziły dwa niezależne badania widowni. Nie można ich traktować w kategoriach naukowych, ale warto się nad nimi pochylić.

Firma Research and Development Solutions, wspierając się dotacją z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, stworzyła interesujący raport „Kino w 2010 roku”, w którym znalazło się pytanie, skąd widzowie dowiedzieli się o filmie i jakie czynniki wpłynęły na decyzję o zakupie biletu? Najpopularniejszym źródłem wiedzy o filmie okazały zwiastuny filmów w internecie, telewizji i w kinie, z których korzysta ponad połowa widzów. I, co istotne, są to przede wszystkim widzowie młodsi, 20-30-letni. Połowa badanych przyznawała się także do szukania informacji o filmach w portalach ogólnotematycznych i filmowych. Te źródła informacji o filmie podaje także „Orange. Preferencje kinowe Polaków”. Z obu badań wynika, że nadal nie traci na znaczeniu tradycyjny „twardy” marketing, czyli plakaty i ulotki w kinach. Ciekawa grupa widzów wyłoniła się z badania Orange – to ci, którzy przyszli do kina, a nie na z góry określony film, decyzję podejmując na gorąco, w foyer.


Krytyk zwycięski: Rafał Królikowski w filmie "Superprodukcja". Fot. SF Zebra

Niektóre wnioski płynące z obu raportów są zaskakujące. Oto programy telewizyjne, do niedawna główna dźwignia promocji, wpłynęły na stosunkowo wąską grupę widzów. Co więcej, byli to ludzie po 30., zazwyczaj wychowani w tradycji kompetentnych telewizyjnych i radiowych audycji kulturalnych. Podobnie jest z tradycyjnymi recenzjami gazetowymi. Grupa, która się nimi sugeruje, to zaledwie średnio 20 proc. widowni. I jest to grupa widzów zdecydowanie starszych, odwiedzających kina incydentalnie. Według badań Research and Development Solutions, znacznie popularniejsze są, zwłaszcza wśród młodych, serwisy internetowe kin, które w świecie filmoznawczym w zasadzie nie istnieją, jako zbiór materiałów promocyjnych, dostarczonych przez dystrybutorów.

Czy zatem można zaryzykować twierdzenie, że krytyka filmowa to dzisiaj osobny fakt kulturowy, niepowiązany z rzeczywistością rynkową? Marcin Adamczak, od lat studiujący skomplikowane relacje gospodarcze i społeczne w światowym przemyśle filmowym, nie odpowiada na to pytanie jednoznacznie: - Pozytywna recenzja może nie mieć wpływu na wynik frekwencyjny, ale negatywna – już tak – mówi Adamczak. Niedawno po raz drugi przyznano „Węże” - w założeniu „nagrody” dla polskich filmów najgorszych, czyli - jak tłumaczyli to inicjatorzy akcji – dla  filmów, których twórcy źle traktują widza, kręcąc swoje dzieła z cynicznej kalkulacji czy wyłącznie z chęci zysku. Zanim pierwsze Węże wypełzły na powierzchnię, głośnym echem odbił się spór Tomasza Raczka z Jackiem Samojłowiczem, producentem filmu „Kac Wawa”, rozpoczęty zresztą tekstem, zamieszczonym na naszym Portalu. „Rodzimi filmożercy powinni ZOSTAĆ POINFORMOWANI na przykładzie tego filmu, co jest złe a nawet niebezpieczne dla kultury powszechnej w takich produkcjach” - pisał Raczek.


Kadr z filmu "Kac Wawa". Fot. Syrena Films

Być może zwarcie szeregów przez krytyków przeciwko filmom najgorszym, co Raczek nazwał „Wiosną krytyków” , rzeczywiście sprawiło, że widzowie zaczęli odrzucać produkcje bez pomysłu, wykonane pospiesznie, bez refleksji. Po zapoznaniu się z wynikami frekwencyjnymi polskich filmów w 2012 roku (TUTAJ), krytycy zgodnie zauważyli – widzowie przekonali się do polskiego kina artystycznego, nawiązali więź z twórcami. Potwierdzają to sukcesy frekwencyjne „Jesteś Bogiem”, „Mojego roweru” czy „Róży”.

Ale na wynik ten można spojrzeć z zupełnie innej strony. Rok 2011 zakończył się imponującym wynikiem dla rodzimego kina – 30-procentowym udziałem. To wielka liczba, jeden z najlepszych wyników wśród krajów europejskich. Ale doprowadziły do niego – poza biletami sprzedanymi na takie filmy jak „Baby są jakieś inne”, „Sala samobójców” czy „Czarny czwartek” - także pełne sale na „Listach do M.”, „Och, Karol 2” czy „Wyjazd integracyjny” (nota bene ubiegłoroczny laureat Węży). Teraz, gdy mówi się o odrodzeniu rodzimego kina artystycznego, polski udział w rynku skurczył się o połowę, wynosi ok. 15 proc. Widzowie wybrali więc ambitniejsze produkcje, ale poszli tylko na nie. Być może dlatego, że po prostu nie mieli na co pójść. Bo zabrakło choćby harlequinów w twardej okładce i z porządnie zrobioną korektą.


Kadr z filmu "Wyjazd integracyjny". Fot. Kino Świat

Bo te powszechnie już wyszydzane komedie romantyczne czy też w ogóle polskie komedie, miały swojego widza, który, co w wywiadzie dla Magazynu Filmowego SFP (3/2013) przyznaje Tomasz Jagiełło, prezes sieci kin Helios, z czasem mógł kupić bilet na inny polski film. Brak rodzimych filmów gatunkowych, zrealizowanych choćby na średnim poziomie, kosztował nas 15 procent dystrybucyjnego tortu. Kino gatunkowe, nawet jeśli w wersji polskiej nie zadowala nas poziomem, wzmacnia potencjał przemysłu filmowego, przywiązuje widza do polskiego języka w kinie, a PISF-owi daje silny, frekwencyjny argument w obronie prawa filmowego. Krytycy powinni tę zależność widzieć, natomiast polscy filmowcy poważnie potraktować oczekiwania widza.

Z drugiej strony, można całą sprawę uprościć, stawiając prostą tezę: co łączy „Listy do M.”, „Nad życie” i „Mój rower”? Wszystkie trzy filmy poszły dobrze, i wszystkie były wsparte dużą kampanią promocyjną w Telewizji TVN. Czy to oznacza, że krytyk może wzruszyć ramionami i zająć się dłubaniem ambitnego eseju dla „Kina” czy „Kwartalnika Filmowego”?

Na pewno nie. Z zamkniętego w wieży z kości słoniowej recenzenta, zmienia się w menedżera informacji, crossmedialnego, sięgającego po różne formy komunikacji z widzem, konceptualnego, obecnego na Facebooku czy forach internetowych. Rozumiejącego specyfikę rynku i paradoksy nowego przemysłu medialnego. Na dobre rzemiosło zawsze bowiem jest popyt, czy mówimy tu o reżyserach, scenarzystach, czy też o recenzentach filmowych.




Anna Wróblewska / Portalfilmowy.pl  14 maja 2013 15:12
Scroll