Baza / Dystrybucja i promocja
Baza / Dystrybucja i promocja
fot. Archiwum kina Rialnto
Poznańskie kino Rialto: pod najpiękniejszym neonem
W sezonie świąteczno-noworocznym 1937/1938 mieszkańcom poznańskich Jeżyc przytrafiła się u progu karnawału atrakcja wykraczająca poza bale i rauty. 28 grudnia 1937 seansem Barbary Radziwiłłówny Józefa Lejtesa zainaugurowało swą działalność, urządzone na terenie dawnej powozowni, kino. W wyniku zniszczenia bądź likwidacji wielu innych poznańskich przybytków X muzy, których początki sięgały jeszcze schyłku zaborów i początków II RP, Rialto przesunęło się dziś na zaszczytne trzecie miejsce w zestawieniu najstarszych kin stolicy Wielkopolski.
Kino to od dekad ma już zapewnione miejsce w historii poznańskiej kultury filmowej. To tutaj, w mieście zrujnowanym w wyniku uczynienia go przez hitlerowców Festung Posen, zorganizowano pierwszy w stolicy Wielkopolski oficjalny seans filmowy po odbiciu miasta z rąk Niemców. Ostatnimi seansami II RP były we wrześniu 1939 roku projekcje filmu Francja czuwa, w marcu roku 1945 pokazy filmowe zainaugurowały seanse radzieckiej komedii Iwana Pyriewa Świniarka i pastuch. Kino wyświetlające "Barbarę Radziwiłłównę" nosiło nazwę Adria, a gdy z ekranów definitywnie zniknęła Francja czuwa przeistoczyło się ono w Burg Lichtspiele. Świniarkę i pastucha pokazywano już w obiekcie o nazwie Jedność, który po kilku latach od zakończenia wojny fortunnie przemianowano na nazwę o włoskiej proweniencji – Rialto.

Lata PRL-u nie upłynęły akurat w tym kinie szczególnie spektakularnie. Placówka prezentowała filmy, które schodziły już z ekranów ówczesnych najważniejszych kin Poznania. Umiejscawiano tutaj część seansów Konfrontacji. W pamięci wielu mieszkańców Jeżyc zachowały się przede wszystkim organizowane tu pokazy (wtedy jeszcze krajowego) Festiwalu Filmów Młodego Widza Ale Kino!, rozpoczynające się dynamiczną piosenką „Czekamy na filmy”. Z perspektywy czasu, jednym z najważniejszych wydarzeń tamtego okresu, okazuje się instalacja neonu w latach 60., który poddany renowacji w 2010 roku zwyciężył niedawno w plebiscycie na najpiękniejszy neon Poznania.

Lata 90. nie były łaskawe dla sektora wyświetlania, wiele kin zamykano, inne podupadały. W 1998 otwarto w Poznaniu pierwszy multipleks. Kilka lat później kina wielosalowe zdominowały miejski krajobraz, a zarządzającą kinami w Wielkopolsce instytucję Film-Art postawiono w stan upadłości. Wówczas, w 2003 roku, dzierżawę kina przejęła para młodych ludzi – Piotr Zakens i Jolanta Myszka. Decyzji o przejęciu obiektu trudno nie nazwać dziś ryzykowną. Kończył się wówczas boom na polskie superprodukcje, finansowanie kinematografii spadło drastycznie, losy nowej ustawy były niepewne, a przede wszystkim multipleksy stały się hegemonem na rynku i kształtowały relacje z dystrybutorami w naturalny sposób coraz mniej zainteresowanymi małymi, tradycyjnymi kinami.

„Całkowicie zmieniliśmy profil i staliśmy się kinem arthousowym. Inna sprawa, że nie graliśmy filmów komercyjnych także dlatego, że nie mieliśmy do nich dostępu. Wiedzieliśmy też, że multipleksy są naturalnie uprzywilejowanymi miejscami dla tego rodzaju filmów i dla nas nie ma już do nich powrotu. Pójście w stronę kina arthousowego było jedynym wyjściem, żeby znaleźć dla siebie jakąś niszę” – wspomina Piotr Zakens.

W efekcie utrzymania tego profilu kino spełniło kryteria programu Europa Cinemas, do którego należy od 2004, a rok później weszło w struktury Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych. Nie mniej istotna była przyjacielska sieć wsparcia pozostających ze sobą w dobrych stosunkach poznańskich kin. Na porządku dziennym była wówczas praktyka „zapętlania” filmów, czyli pokazywania ich niemal równolegle w dwóch kinach z jednej kopii i przewożenia przez miasto kolejnych szpul z jednej kabiny kinooperatora do drugiej w trakcie trwania seansu. Rialto „zapętlało” najczęściej filmy z nieodżałowanym kinem Wilda (dziś przerobionym na Biedronkę), a Muza z kinem Malta.

Przewożeniem filmów samochodami lub na rowerach zajmowała się grupa kilku wyspecjalizowanych w tym osób nazywanych „pendlarzami” (prawdopodobnie od niemieckiego pendel oznaczającego: wahadło). Po jakimś czasie doszli do takiego mistrzostwa, iż w wyjątkowych przypadkach pokazy z jednej kopii odbywały się, przy odpowiedniej synchronizacji, równolegle w aż czterech kinach.

Piotr Zakens, wracając do tamtych nie tak dawnych, a na poły już mitycznych czasów sprzed epoki cyfryzacji wspomina, iż pewnego wieczoru czekał samotnie w Rialto do późnych godzin wieczornych, by zamknąć kino po seansie horroru, na który przyszło trzech widzów. Gdy wszedł na salę po jego zakończeniu, na widowni nie było nikogo, mimo że architektura kina sprawia, iż nie sposób wyjść z niego inaczej niż przez głównych hol, w którym czekał Zakens. Jako że kroniki kryminalne Poznania, przez następnych kilka dni, nie przyniosły wieści o poszukiwaniach trzech osób uznał, iż musieli otworzyć i jakimś cudem zamknąć drzwi ewakuacyjne. Znikający widzowie byli jednak horrorem dla prowadzących kino także w jak najbardziej przyziemnym i pragmatycznym wymiarze. Liczba widzów od 2003 roku, nie startując ze szczególnie wysokiego poziomu, co sezon nieznacznie spadała. W Rialto sprzedawano wkrótce już tylko około 30 tys. biletów rocznie.

„W ciągu naszej dwunastoletniej działalności mieliśmy tutaj dwa absolutnie krytyczne momenty. Pierwszy nastąpił gdzieś koło roku 2006, kiedy było naprawdę kiepsko, a drugi w 2011, dosłownie na moment przed cyfryzacją. Gdyby nie udało nam się jej wtedy przeprowadzić, to pół roku później już by nas tutaj nie było” – mówi Zakens.

Program cyfryzacji umożliwił parze zarządzających znaczne rozszerzenie repertuaru i korektę profilu działalności. W Rialto pojawiło się mniej eksperymentującego z językiem filmowym arthouse’u, za to znacznie więcej solidnego europejskiego kina środka i dzieł kontynentalnych reżyserów o uznanej renomie. Spowodowana cyfryzacją większa dostępność filmów sprawiła, iż na porankach dla dzieci zaczęto prezentować nie tylko klasyczne polskie tytuły, ale także najnowsze bajki europejskie. Pełną parą ruszyły specjalne programy takie jak „Poniedziałki z klasyką” czy przeglądy kina snowboardowego „Winter Is My Love”. W pierwszym sezonie, po przeprowadzonej w 2011 cyfryzacji, liczba widzów wzrosła o 50 proc., a w kolejnych zachowywała tendencję wzrostową. W rekordowym, od czasu wydzierżawienia kina przez Zakensa i Myszkę, roku 2015 sprzedano ponad 60 tys. biletów. Zachodząc ostatnio do Rialta na wczesnopopołudniowy sobotni seans, byłem zdziwiony zarówno wysoką frekwencją, jak i demograficznym profilem widowni.

„Wychodzimy z założenia, że jesteśmy też kinem dzielnicowym i staramy się wpisywać w tę »jeżyckość«. Chcemy, żeby ludzie, którzy tutaj mieszkają, mieli możliwość wyboru, w tym sięgnięcia po nieco lżejsze rozrywkowe kino oraz decyzji, czy chcą obejrzeć je w swoim sąsiedztwie czy też wolą jechać samochodem do centrum handlowego i multipleksu” – wyjaśnia Zakens, gdy kończymy powoli naszą rozmowę w kawiarni, w przytulnym kinowym holu, w którym zaczynają zbierać się widzowie na wieczorny seans "Matki Joanny od Aniołów" Jerzego Kawalerowicza.

Rialto dba zarówno o widzów najmłodszych, jak i seniorów kuszonych specjalnym repertuarem oraz preferencyjnymi cenami biletów. Na pokazy klubu seniora sprzedaje się ich 7 tys. rocznie, co stanowi istotną pozycję w bilansach kina. Umiejętne wykorzystanie dobrodziejstw cyfryzacji i przemyślane działania repertuarowe Zakensa i Myszki zaowocowały czterema nominacjami do Nagród PISF w kategorii „kino” (w latach 2012-2015) zwieńczonych nagrodą w tym roku.

Jedyną ofiarą cyfryzacji okazała się profesja „pendlarza”. Dobra współpraca poznańskich kin nie jest jednak kwestią przeszłości. Ich menedżerowie podzielają pogląd, że jeżeli ta forma obcowania z filmem ma przetrwać, musi zaoferować coś więcej niż sam pokaz, stać się pociągającym doświadczeniem społecznym, ewoluować w stronę „event cinema”. Halloween w tym roku rozpoczął w Rialto pokaz Tylko kochankowie przeżyją Jima Jarmuscha z widownią przebraną za zombie i wampiry, która przemieściła się następnie na inny film wampiryczny do kina Pałacowego. Tam czekali na nią szczudlarz i połykacz ognia, którzy i tak nie stali się największą sensacją wieczoru, bo trzeci pokaz łączonego seansu w nieodległej Muzie dawał możliwość zrobienia sobie zdjęcia w trumnie.


Marcin Adamczak / Magazyn Filmowy SFP 52/2015  15 sierpnia 2016 21:50
Scroll