Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Z Kimem Nguyenem rozmawia Anna Kilian.
Portalfilmowy.pl: "Wiedźma wojny" to w oryginale „Buntowniczka”. Już w swoim debiucie, dramacie fantastycznym „Le marais” (2002), sportretował pan bohaterów podobnych do Komony. Ceni pan takie postawy?
Kim Nguyen: Pociągają mnie, ponieważ sam wiodę zwyczajne, bardzo spokojne życie w Kanadzie, kraju bezkonfliktowym. Nigdy nie miałem większych problemów. Myślę, że ciekawe historie mają bohaterów toczących walkę. Właśnie w takich postaciach poszukuję tego, czego sam nie zaznałem.
PF: Dlaczego główną bohaterką nowego filmu uczynił pan dziewczynę?
KN: Początkowo myślałem o filmie o chłopcu. Przeczytałem o takim, z Birmy, który pewnego dnia obudził się i stwierdził, że jest inkarnacją boga. Poprowadził stuosobową armię. Jednak w toku dalszych badań nad dziećmi-żołnierzami moje zainteresowania przesunęły się geograficznie na zachód, w rejon Afryki subsaharyjskiej. Najtragiczniejsza wydała mi się sytuacja dziewczynek-żołnierzy, wykorzystywanych dodatkowo jako niewolnice seksualne. Bardzo poruszyło mnie, że zarówno w Afryce, jak i w innych częściach świata zgwałcone kobiety obarcza się winą za gwałt. Bliscy oraz społeczność, w której żyją, wymierza im karę. To wręcz tragiczne. Dlatego taką bohaterkę zapragnąłem pokazać na ekranie.
KN: Kraje Maghrebu różnią się od reszty Afryki. „Miasto cieni” miało być kręcone na południu Włoch, ale byłoby to zbyt drogie. Znaleźliśmy tańsze plenery na południu Tunezji. Świetnie się czuję w Afryce. Od czasu zdjęć w Kinszasie czuję silną więź z tym kontynentem. Kiedy czyta się „Jądro ciemności” Conrada, odnosi się wrażenie, że Kongo jest krajem wyjątkowym. Innym od pozostałych w tym regionie. A wspaniała rzeka Kongo jest dla mnie symbolem naszej podświadomości, jakkolwiek tandetnie to brzmi. Wystarczy ją zobaczyć, by zrozumieć, o czym mówię.
PF: Trudno było realizować film w Kongu?
KN: Otrzymanie pozwolenia na zdjęcia było bardzo złożonym procesem. Spotkaliśmy się z wielką otwartością, ale każdy z nas miał do wykonania trudne zadania. Na szczęście, mieliśmy świetnego kierownika do spraw logistyki, Sébastiena Maître`a, który załatwiał wszystkie pozwolenia i dbał o nasze bezpieczeństwo.
Kadr z filmu "Wiedźma wojny", fot. Against Gravity
PF: W Kongu kwitnie korupcja. Czy realizacja została okupiona licznymi łapówkami?
KN: Ujmę to tak – by cały proces nie utknął gdzieś na pewnym etapie, trzeba było coś zrobić dla dobra sprawy...
PF: Od pomysłu do premiery filmu "Wiedźma wojny" minęło dziesięć lat...
KN: Z wielu powodów. Choćby kwestia zażyłości z moimi bohaterami. Wiedziałem, że Czarownik musi zginąć i miałem z tym problem. Jak wszyscy mieszkańcy współczesnej Ameryki próbujemy negować śmierć. Chcemy wierzyć, że jesteśmy nieśmiertelni.
PF: Stąd taka popularność książek i filmów o wampirach!
KN: Właśnie! Tymczasem w Afryce śmierć jest częścią życia. Gdy już oswoiłem się z odejściem Czarownika, musiałem spędzić wiele czasu na badaniach i podróżach, by postać Komony stała się wiarygodna i prawdziwa. Kiedy zaczynałem pisać scenariusz, miałem 27 lat. Wielu ludzi, z wrodzonym talentem, kończy szkołę filmową i są wirtuozami. Mój przypadek był inny – musiałem się wiele nauczyć. Byłem jak mnich cierpliwie odmawiający codzienne modły. Zdolności to w moim przypadku tylko 10 procent, resztę stanowi ciężka praca, poznawanie życia i ludzi, rozmawianie i upijanie się z nimi i przede wszystkim ćwiczenie się w tym, by ich nie osądzać. A gdy się ma 27 lat, to niemal niemożliwe.
PF: Za rolę Komony Rachel Mwanza została najlepszą aktorką nowojorskiego Tribeca Film Festival a przede wszystkim otrzymała Srebrnego Niedźwiedzia w Berlinie. Dlaczego porzucili ją rodzice?
KN: Czasem rodziców nie stać na wychowanie dziecka albo mentalnie się do tego nie nadają i wiedząc o tym, oddają je komuś, kto może im zapewnić lepszą przyszłość. W przypadku Rachel przyczyną było i jedno, i drugie. Babcia też nie miała pieniędzy, by ją utrzymać, więc Rachel jest właściwie dzieckiem ulicy. Przetrwała, ponieważ jest bardzo odporna.
Rachel Mwanza w filmie "Wiedźma wojny", fot. Against Gravity
PF: Czy Kongo, w którym codziennie policja i wojsko zabijają lub porywają dzieci żyjące na ulicach, jest „jądrem ciemności”?
KN: Demokratyczna Republika Konga pasuje do metafory Conrada, ale dla mnie ta ciemność nie jest straszna. Reprezentuje to, co skrywa się pod strukturami naszego dobrze zorganizowanego życia. To raczej synonim podświadomości i tego, co musimy odzyskać w naszym nowoczesnym społeczeństwie – duszy i wiary. Rozumiemy świat, odbierając go pięcioma zmysłami, ale to nie wszystko. Świat to znacznie więcej niż zdołamy dostrzec.
PF: Afrykańczycy rzeczywiście są tak uduchowieni czy też używają owej duchowości instrumentalnie?
KN: I jedno, i drugie. Wielu ludzi w Kongu nadużywa wiary i zarabia na niej. Ale przyjeżdżają tam też amerykańscy kaznodzieje i licząc sobie po cztery dolary za wstęp na ich spektakl religijny wywożą ich stamtąd tysiące, powiększając fortunę kosztem ubogich. Uważam, że korporacje obiecujące raj na ziemi i hollywoodzcy aktorzy, pragnący pozostać młodymi aż do śmierci, to także rodzaj wiary w duchy. W Ameryce wiara jest po prostu bardziej zinstytucjonalizowana i zbiorowa, ale poza tym nie różni się od tej w Kongu.
Portalfilmowy.pl: "Wiedźma wojny" to w oryginale „Buntowniczka”. Już w swoim debiucie, dramacie fantastycznym „Le marais” (2002), sportretował pan bohaterów podobnych do Komony. Ceni pan takie postawy?
Kim Nguyen: Pociągają mnie, ponieważ sam wiodę zwyczajne, bardzo spokojne życie w Kanadzie, kraju bezkonfliktowym. Nigdy nie miałem większych problemów. Myślę, że ciekawe historie mają bohaterów toczących walkę. Właśnie w takich postaciach poszukuję tego, czego sam nie zaznałem.
PF: Dlaczego główną bohaterką nowego filmu uczynił pan dziewczynę?
KN: Początkowo myślałem o filmie o chłopcu. Przeczytałem o takim, z Birmy, który pewnego dnia obudził się i stwierdził, że jest inkarnacją boga. Poprowadził stuosobową armię. Jednak w toku dalszych badań nad dziećmi-żołnierzami moje zainteresowania przesunęły się geograficznie na zachód, w rejon Afryki subsaharyjskiej. Najtragiczniejsza wydała mi się sytuacja dziewczynek-żołnierzy, wykorzystywanych dodatkowo jako niewolnice seksualne. Bardzo poruszyło mnie, że zarówno w Afryce, jak i w innych częściach świata zgwałcone kobiety obarcza się winą za gwałt. Bliscy oraz społeczność, w której żyją, wymierza im karę. To wręcz tragiczne. Dlatego taką bohaterkę zapragnąłem pokazać na ekranie.
PF: Afryka pojawiła się w pańskim dorobku już wcześniej, dwa lata temu zrealizował pan w Tunezji „Miasto cieni” z Jean-Markiem Barrem.
KN: Kraje Maghrebu różnią się od reszty Afryki. „Miasto cieni” miało być kręcone na południu Włoch, ale byłoby to zbyt drogie. Znaleźliśmy tańsze plenery na południu Tunezji. Świetnie się czuję w Afryce. Od czasu zdjęć w Kinszasie czuję silną więź z tym kontynentem. Kiedy czyta się „Jądro ciemności” Conrada, odnosi się wrażenie, że Kongo jest krajem wyjątkowym. Innym od pozostałych w tym regionie. A wspaniała rzeka Kongo jest dla mnie symbolem naszej podświadomości, jakkolwiek tandetnie to brzmi. Wystarczy ją zobaczyć, by zrozumieć, o czym mówię.
PF: Trudno było realizować film w Kongu?
KN: Otrzymanie pozwolenia na zdjęcia było bardzo złożonym procesem. Spotkaliśmy się z wielką otwartością, ale każdy z nas miał do wykonania trudne zadania. Na szczęście, mieliśmy świetnego kierownika do spraw logistyki, Sébastiena Maître`a, który załatwiał wszystkie pozwolenia i dbał o nasze bezpieczeństwo.
Kadr z filmu "Wiedźma wojny", fot. Against Gravity
PF: W Kongu kwitnie korupcja. Czy realizacja została okupiona licznymi łapówkami?
KN: Ujmę to tak – by cały proces nie utknął gdzieś na pewnym etapie, trzeba było coś zrobić dla dobra sprawy...
PF: Od pomysłu do premiery filmu "Wiedźma wojny" minęło dziesięć lat...
KN: Z wielu powodów. Choćby kwestia zażyłości z moimi bohaterami. Wiedziałem, że Czarownik musi zginąć i miałem z tym problem. Jak wszyscy mieszkańcy współczesnej Ameryki próbujemy negować śmierć. Chcemy wierzyć, że jesteśmy nieśmiertelni.
PF: Stąd taka popularność książek i filmów o wampirach!
KN: Właśnie! Tymczasem w Afryce śmierć jest częścią życia. Gdy już oswoiłem się z odejściem Czarownika, musiałem spędzić wiele czasu na badaniach i podróżach, by postać Komony stała się wiarygodna i prawdziwa. Kiedy zaczynałem pisać scenariusz, miałem 27 lat. Wielu ludzi, z wrodzonym talentem, kończy szkołę filmową i są wirtuozami. Mój przypadek był inny – musiałem się wiele nauczyć. Byłem jak mnich cierpliwie odmawiający codzienne modły. Zdolności to w moim przypadku tylko 10 procent, resztę stanowi ciężka praca, poznawanie życia i ludzi, rozmawianie i upijanie się z nimi i przede wszystkim ćwiczenie się w tym, by ich nie osądzać. A gdy się ma 27 lat, to niemal niemożliwe.
PF: Za rolę Komony Rachel Mwanza została najlepszą aktorką nowojorskiego Tribeca Film Festival a przede wszystkim otrzymała Srebrnego Niedźwiedzia w Berlinie. Dlaczego porzucili ją rodzice?
KN: Czasem rodziców nie stać na wychowanie dziecka albo mentalnie się do tego nie nadają i wiedząc o tym, oddają je komuś, kto może im zapewnić lepszą przyszłość. W przypadku Rachel przyczyną było i jedno, i drugie. Babcia też nie miała pieniędzy, by ją utrzymać, więc Rachel jest właściwie dzieckiem ulicy. Przetrwała, ponieważ jest bardzo odporna.
Rachel Mwanza w filmie "Wiedźma wojny", fot. Against Gravity
PF: Czy Kongo, w którym codziennie policja i wojsko zabijają lub porywają dzieci żyjące na ulicach, jest „jądrem ciemności”?
KN: Demokratyczna Republika Konga pasuje do metafory Conrada, ale dla mnie ta ciemność nie jest straszna. Reprezentuje to, co skrywa się pod strukturami naszego dobrze zorganizowanego życia. To raczej synonim podświadomości i tego, co musimy odzyskać w naszym nowoczesnym społeczeństwie – duszy i wiary. Rozumiemy świat, odbierając go pięcioma zmysłami, ale to nie wszystko. Świat to znacznie więcej niż zdołamy dostrzec.
PF: Afrykańczycy rzeczywiście są tak uduchowieni czy też używają owej duchowości instrumentalnie?
KN: I jedno, i drugie. Wielu ludzi w Kongu nadużywa wiary i zarabia na niej. Ale przyjeżdżają tam też amerykańscy kaznodzieje i licząc sobie po cztery dolary za wstęp na ich spektakl religijny wywożą ich stamtąd tysiące, powiększając fortunę kosztem ubogich. Uważam, że korporacje obiecujące raj na ziemi i hollywoodzcy aktorzy, pragnący pozostać młodymi aż do śmierci, to także rodzaj wiary w duchy. W Ameryce wiara jest po prostu bardziej zinstytucjonalizowana i zbiorowa, ale poza tym nie różni się od tej w Kongu.
Anna Kilian
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 19.09.2012
Park Chan-wook wyrusza na Korsykę
Koszmarne nastolatki znów w natarciu
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024