Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Z Philippem Falardeau, reżyserem filmu „Pan Lazar”, rozmawia Anna Kilian.
Portal filmowy.pl: Pański film, jest ekranizacją monodramu Evelyn de la Chevaliere. Pewnie niełatwo było adaptować go ekran…
Philippe Falardeau : Wręcz przeciwnie, musiałem niemal wszystko stworzyć od początku, dodać wątki, których nie było. Chocby kwestia, czy można dziś nauczycielom dotykać uczniów. W sztuce jej nie było, nie było też chłopca, którego ta kwestia dotyczy.
Philippe Falardeu. Fot. materiały prasowe
PF: Autorka zgodził się na wszystkie zmiany?
PF: To moja przyjaciółka. Była szczęśliwa, że adaptuję jej sztukę, ale obawiała się, że ze względu na udział dzieci stanie się słodka i sentymentalna. Zapewniłem ją, że nie myślę o filmie disneyowskim, chcę spolaryzować na ekranie dwa punkty widzenia – nauczyciela i dzieci. No i traktować dzieciaki tak poważnie jak dorosłych. I pozostawić postać pana Lazhara taką, jaką stworzyła ją Evelyn.
PF: Nie obawiał się pan, że sztuka na ekranie wyjdzie zbyt teatralnie? Pana rodak z Quebeku, Denis Villeneuve, odniósł sukces „Pogorzeliskim”, które zdobyło Grand Prix na Warszawskim Festiwalu Filmowym. To była bardzo filmowa ekranizacja dramatu Wajdiego Mouawada.
PF: Denis również jest moim przyjacielem, a producent „Pogorzeliska” wyprodukował także „Pana Lazhara”. I to on wskazał mi sztukę Evelyn, pytając, czy nie chciałbym jej zekranizować. Zgodziłem się, bo bardzo ją lubię.
PF: Główną postacią pana filmu jest imigrant. Jakie jest dziś nastawienie do imigrantów w Kanadzie?
PF: Niektórzy uważają, że przyjmujemy ich zbyt wielu, ale większość nie ma nic przeciwko. Im mniejsze ośrodki, tym mniejsze napięcia na linii rdzenni mieszkańcy – imigranci. Używam słowa „rdzenni” umownie, bo przecież współczesną Kanadę zbudowała ludność napływowa - najpierw Francuzi, potem Brytyjczycy i przybysze z innych krajów, głównie z Europy Wschodniej. Ich najliczniejsze skupiska występują w Toronto i Montrealu. Na północy Quebeku imigrantów w ogóle nie ma. Napięcia pojawiają się zawsze, gdy pogarsza się sytuacja gospodarcza. Wówczas szuka się kozłów ofiarnych, zwłaszcza gdy rząd – obojętnie jakiego kraju – jest konserwatywny. Sam podróżowałem po wielu krajach świata i myślę, że wiem, jak to jest adaptować się do życia w obcym środowisku. Rozumiem imigrantów, którzy zmieniają swoje życie, przeprowadzając się w poszukiwaniu lepszych warunków. W „Panu Lazharze” spojrzenie imigranta jest bardzo cenne, ponieważ możemy spojrzeć jego oczami na nasz system szkolny, na nasze społeczeństwo...
Kadr z filmu „Monsieur Lazhar". Fot. Vivarto
PF: W „Panu Lazharze” dzieci konfrontowane są ze śmiercią – ich nauczycielka popełnia samobójstwo. To bardzo trudne w dzisiejszych czasach, kiedy neguje się śmierć, kiedy niemal zniknęła z pola widzenia.
PF: Mam obsesję śmierci. Ciągle o niej myślę i boję się jej. Ale nawet dziesięciolatki potrafią o niej mówić, oczywiście po swojemu, dziecięcym językiem. Podzielam stanowisko mojego bohatera i uważam, że powinniśmy otwarcie dyskutować o śmierci, nie robić z niej tabu. Wiele razy rozmawiałem o śmierci w Grecji, ponieważ często ją odwiedzam. Grecy dziwili się, że obawiam się czegoś, co mnie nie dotyczy, bo przecież wciąż żyję! Po namyśle zgodziłem się z nimi – śmierci doświadczamy wszak tylko raz. Ale tak czy inaczej jest ona interesującym, choć trudnym do ogarnięcia tematem.
PF: Lazhar jest ciepłym, współczującym nauczycielem w typie Mathieu, tytułowego „Pana od muzyki” z pięknego filmu Christophe`a Barratiera. Zna pan ten film, nominowany zresztą do Oscara?
PF: Niestety nie. Muszę to nadrobić, choćby ze względu na Gerarda Jugnota, który zagrał w nim główną rolę. Moje inspiracje ekranowymi postaciami nauczycieli były inne. Duże wrażenie zrobił na mnie Georges Lopez, bohater dokumentu "Być i mieć" – jedyny nauczyciel maleńkiej, jednopokojowej wiejskiej szkoły w Owernii, gdzie uczą się razem dzieci w różnym wieku. Inną inspiracją był François Bégaudeau z „Klasy”Laurenta Canteta. Nie chciałem jednak realizować filmu o relacjach nauczyciela i dzieci. Interesowało mnie, jak mogą oni – pedagog i uczniowie - wzajemnie sobie pomóc w procesie żałoby. Chciałem przy tym, by ekranowe dzieci nigdy nie dowiedziały się o przeszłości pana Lazhara i o tym, co stało się z jego rodziną.
PF: Na tzw. skróconej liście oscarowej, w gronie pięciu filmów-kandydatów do złotej statuetki dla najlepszego obrazu nieanglojęzycznego znalazła się znakomita, znana w Polsce kanadyjska "Wiedźma wojny". Jakie szanse daje pan temu dramatowi w wyścigu po nagrodę?
PF: Faworytem jest – oczywiście - „Miłość” Hanekego, ale "Wiedźma wojny" zasługuje na najwyższe uznanie. W Kanadzie film nie sprzedał się dobrze w kinach, ludzie bali się, że opowieść o dzieciach-żołnierzach w Afryce może być zbyt przygnębiająca. Tymczasem przecież jest inaczej. Obraz Kima Nguyena, mojego przyjaciela – znowu wspominam o osobistych relacjach - jest pełen poezji i liryzmu.
Portal filmowy.pl: Pański film, jest ekranizacją monodramu Evelyn de la Chevaliere. Pewnie niełatwo było adaptować go ekran…
Philippe Falardeau : Wręcz przeciwnie, musiałem niemal wszystko stworzyć od początku, dodać wątki, których nie było. Chocby kwestia, czy można dziś nauczycielom dotykać uczniów. W sztuce jej nie było, nie było też chłopca, którego ta kwestia dotyczy.
Philippe Falardeu. Fot. materiały prasowe
PF: Autorka zgodził się na wszystkie zmiany?
PF: To moja przyjaciółka. Była szczęśliwa, że adaptuję jej sztukę, ale obawiała się, że ze względu na udział dzieci stanie się słodka i sentymentalna. Zapewniłem ją, że nie myślę o filmie disneyowskim, chcę spolaryzować na ekranie dwa punkty widzenia – nauczyciela i dzieci. No i traktować dzieciaki tak poważnie jak dorosłych. I pozostawić postać pana Lazhara taką, jaką stworzyła ją Evelyn.
PF: Nie obawiał się pan, że sztuka na ekranie wyjdzie zbyt teatralnie? Pana rodak z Quebeku, Denis Villeneuve, odniósł sukces „Pogorzeliskim”, które zdobyło Grand Prix na Warszawskim Festiwalu Filmowym. To była bardzo filmowa ekranizacja dramatu Wajdiego Mouawada.
PF: Denis również jest moim przyjacielem, a producent „Pogorzeliska” wyprodukował także „Pana Lazhara”. I to on wskazał mi sztukę Evelyn, pytając, czy nie chciałbym jej zekranizować. Zgodziłem się, bo bardzo ją lubię.
PF: Główną postacią pana filmu jest imigrant. Jakie jest dziś nastawienie do imigrantów w Kanadzie?
PF: Niektórzy uważają, że przyjmujemy ich zbyt wielu, ale większość nie ma nic przeciwko. Im mniejsze ośrodki, tym mniejsze napięcia na linii rdzenni mieszkańcy – imigranci. Używam słowa „rdzenni” umownie, bo przecież współczesną Kanadę zbudowała ludność napływowa - najpierw Francuzi, potem Brytyjczycy i przybysze z innych krajów, głównie z Europy Wschodniej. Ich najliczniejsze skupiska występują w Toronto i Montrealu. Na północy Quebeku imigrantów w ogóle nie ma. Napięcia pojawiają się zawsze, gdy pogarsza się sytuacja gospodarcza. Wówczas szuka się kozłów ofiarnych, zwłaszcza gdy rząd – obojętnie jakiego kraju – jest konserwatywny. Sam podróżowałem po wielu krajach świata i myślę, że wiem, jak to jest adaptować się do życia w obcym środowisku. Rozumiem imigrantów, którzy zmieniają swoje życie, przeprowadzając się w poszukiwaniu lepszych warunków. W „Panu Lazharze” spojrzenie imigranta jest bardzo cenne, ponieważ możemy spojrzeć jego oczami na nasz system szkolny, na nasze społeczeństwo...
Kadr z filmu „Monsieur Lazhar". Fot. Vivarto
PF: W „Panu Lazharze” dzieci konfrontowane są ze śmiercią – ich nauczycielka popełnia samobójstwo. To bardzo trudne w dzisiejszych czasach, kiedy neguje się śmierć, kiedy niemal zniknęła z pola widzenia.
PF: Mam obsesję śmierci. Ciągle o niej myślę i boję się jej. Ale nawet dziesięciolatki potrafią o niej mówić, oczywiście po swojemu, dziecięcym językiem. Podzielam stanowisko mojego bohatera i uważam, że powinniśmy otwarcie dyskutować o śmierci, nie robić z niej tabu. Wiele razy rozmawiałem o śmierci w Grecji, ponieważ często ją odwiedzam. Grecy dziwili się, że obawiam się czegoś, co mnie nie dotyczy, bo przecież wciąż żyję! Po namyśle zgodziłem się z nimi – śmierci doświadczamy wszak tylko raz. Ale tak czy inaczej jest ona interesującym, choć trudnym do ogarnięcia tematem.
PF: Lazhar jest ciepłym, współczującym nauczycielem w typie Mathieu, tytułowego „Pana od muzyki” z pięknego filmu Christophe`a Barratiera. Zna pan ten film, nominowany zresztą do Oscara?
PF: Niestety nie. Muszę to nadrobić, choćby ze względu na Gerarda Jugnota, który zagrał w nim główną rolę. Moje inspiracje ekranowymi postaciami nauczycieli były inne. Duże wrażenie zrobił na mnie Georges Lopez, bohater dokumentu "Być i mieć" – jedyny nauczyciel maleńkiej, jednopokojowej wiejskiej szkoły w Owernii, gdzie uczą się razem dzieci w różnym wieku. Inną inspiracją był François Bégaudeau z „Klasy”Laurenta Canteta. Nie chciałem jednak realizować filmu o relacjach nauczyciela i dzieci. Interesowało mnie, jak mogą oni – pedagog i uczniowie - wzajemnie sobie pomóc w procesie żałoby. Chciałem przy tym, by ekranowe dzieci nigdy nie dowiedziały się o przeszłości pana Lazhara i o tym, co stało się z jego rodziną.
PF: Na tzw. skróconej liście oscarowej, w gronie pięciu filmów-kandydatów do złotej statuetki dla najlepszego obrazu nieanglojęzycznego znalazła się znakomita, znana w Polsce kanadyjska "Wiedźma wojny". Jakie szanse daje pan temu dramatowi w wyścigu po nagrodę?
PF: Faworytem jest – oczywiście - „Miłość” Hanekego, ale "Wiedźma wojny" zasługuje na najwyższe uznanie. W Kanadzie film nie sprzedał się dobrze w kinach, ludzie bali się, że opowieść o dzieciach-żołnierzach w Afryce może być zbyt przygnębiająca. Tymczasem przecież jest inaczej. Obraz Kima Nguyena, mojego przyjaciela – znowu wspominam o osobistych relacjach - jest pełen poezji i liryzmu.
Anna Kilian
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 1.02.2013
Gwiazdy w nowym serialu kryminalnym Polsatu
Gwiazda Tygodnia: Arkadiusz Jakubik
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024