PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z Anetą Kopacz, reżyserką filmu "Joanna" wyróżnionym w Konkursie Magicznej Godziny na Planete+ Doc Film Festival, rozmawia Katarzyna Skorupska.

Portal Filmowy: Pani film pokazuje Joannę w ostatnich, trudnych miesiącach jej życia. Jak udało się stworzyć tak intymny portret bez ingerencji w prywatność? Jaki miała pani pomysł na ten film?

Aneta Kopacz:
Od samego początku miałam założenie, żeby nie być zbyt blisko z kamerą, żeby nie zaburzać intymności. I nawet ujęcia, które wydają się bliskie, takie nie były. Czasem kręcone były przez lustro, żeby Joanna nie miała kamery nakierowanej na twarz, albo chowaliśmy się za drzwiami i ściągaliśmy obraz  zoomem. Wszystkie zdjęcia robione były z dystansu.

Ekipa filmu "Joanna", fot. Planete+ Doc

PF: Za tym, co się wydaje proste, stoi skomplikowany pomysł techniczny…

AK:
Operator Łukasz Żal, miał duże wyzwanie, żeby nie podchodząc blisko, zachować kameralny charakter zdjęć. Chcieliśmy, żeby  film się rozgrywał w ciasnych, intymnych kadrach, a jednocześnie wiedzieliśmy, że podczas realizacji musimy być daleko. Zdjęcia, kiedy Jaś płacze, robiliśmy przez szybę. Wtedy byliśmy bardzo blisko, on w pewnym momencie patrzy w kamerę i wydaje się, że nas widzi, ale na pewno tak nie było. Oni byli w oświetlonym domu na Mazurach, a my, maleńka ekipa, na ciemnym podwórzu. Wtedy byliśmy tak blisko, jak tylko się dało. Dzieliła nas tylko szyba.

PF: To piękna, poruszająca scena, pokazująca, że wiecie, kiedy zrobić krok do tyłu.

AK:
Ciągle byliśmy z tyłu, a tylko czasami robiliśmy krok do przodu. Bardzo rzadko. Nie chcieliśmy spłoszyć Joanny, Piotra i Jasia, którzy zresztą z czasem oswoili się kamerą.

PF: Ile osób było w ekipie?

AK:
Często byliśmy we czworo: operator, dźwiękowiec, ja i Tomek [Tomasz Średniawa, współscenarzysta – dop. red.]. A czasem bez Tomka, we troje. Na Mazurach, kiedy wypadły nam niezaplanowane zdjęcia na kajakach, to było wyzwanie. Wtedy sama organizacja zajęła nam sporo czasu, żeby dopłynąć łodzią pod prąd do miejsca, gdzie Joanna z rodziną była na kajaku.

PF: Miała pani przygotowany scenariusz czy chciała po prostu towarzyszyć rodzinie Joanny?

AK:
Miałam punkty, które chciałam zrealizować, ale często mi się to rozsypywało. Joanna była nieobliczalna. Po prostu żyła i nie dopasowywała się do ekipy, która akurat przyjechała ją filmować. Bywało, że siedzieliśmy cały dzień i nie włączyliśmy nawet kamery, bo Joanna gdzieś  pojechała. Dla mnie od początku było jasne, że ten film może się skończyć w każdej chwili. Tak się z nią zresztą umówiłam, że nie musi się czuć zobowiązana wobec mnie i w każdej chwili może powiedzieć „dość”. To był taki czas w jej życiu, że czułam, że nie mamy prawa absolutnie do niczego jej przymuszać, możemy tylko i wyłącznie za nią podążać. Robiliśmy film ze świadomością, że może nigdy nie powstać.  Nie było to łatwe dla ekipy.

Kadr z filmu "Joanna", fot. Wajda Studio

PF: Obserwowała pani Joannę w tych ostatnich miesiącach. Czy ma pani poczucie, że wtedy ona wymyśliła siebie na nowo?

AK:
To była bardzo świadoma kobieta, dobrze skontaktowana ze sobą i z innymi. Dla samej siebie przyjęła strategię, że w jej życiu nic się nie zmienia. Postanowiła nie traktować się jak chorą. To był rodzaj gry, samooszukiwania, na które świadomie się zdecydowała. Do tego stopnia, że przed samą śmiercią pojechała z rodziną na wycieczkę do Kazimierza. Była wtedy już w bardzo złym stanie i pewnie gdyby na przykład była na wózku, więcej by z tego skorzystała, ale dla niej to było nie do przyjęcia. Do końca chciała się widzieć jako normalną, sprawną osobę.

PF: Rozumiem, że decyzja, żeby w filmie nie było fizjologii, chorowania, umierania wynikała z tego, żeby pójść za strategią Joanny, że jest zdrowa?

AK:
Joanna opowiadała, jak bardzo zmieniła jej się perspektywa po operacji, proste rzeczy nabrały wielkiego znaczenia i w ten sposób zaczęła żyć. Ta nowa Joanna, która się przyglądała i zatrzymywała, mówiła nawet, że w chorowaniu jest coś fajnego: czas i uważność, które się ma. I to właśnie chciałam mieć w filmie. Sama też lubię się zawieszać, dotykać i smakować, dlatego ona mnie tak ujęła, gdy zaczęłam czytać jej bloga. Poruszył mnie też sposób, w jaki potrafiła ujmować to w słowa. Nazywała bez niepotrzebnego „opisywactwa”. Chciałam, żeby to był film o życiu, o zwykłej codzienności. Miał być taki, bo taka była Joanna. Tak zobaczyłam tę historię, ale potem bardzo długo nie mogłam jej oddać w obrazie. To zajęło dziesiątki układek, w których nie czułam tej atmosfery, którą zastałam podczas kręcenia. Długo czułam fałsz.

PF: W pani filmie ujmuje brak interpretacji, komentarza.

AK:
Chciałam, żeby komentarz powstał w każdym widzu poprzez samą historię. Nagrałam kiedyś z Joanną rozmowę  w szczerym polu o 7 rano przy wschodzącym słońcu, w której mówiła rzeczy, po których wszyscy byliśmy odmienieni. To było kuszące posłużyć się jej słowami, ale  chciałam, żeby ona to powiedziała nie mówiąc. Pokazać poprzez historię, atmosferę, emocje.

Aneta Kopacz podczas spotkania z widzami, fot. Planete+ Doc

PF: Muzykę do filmu napisał Jan A.P. Kaczmarek. Jak do tego doszło?

AK:
Od początku jego wrażliwość muzyczna wydawała mi się zbieżna z atmosferą filmu. Marzyłam o  tym, ale to wydawało się nierealne. Niemniej odważyłam się i wręczyłam Janowi płytę z pierwszą układką. Zgodził się.

PF: Pani film zaczyna się bardzo pogodnie, pojawiają się żarty. Śmiejemy się i właściwie ten dobry nastrój, choć już nie tak lekki, nie opuszcza nas do końca. Nie ma gry kontrastami, cała dramaturgia jest właściwie „schowana”.

AK:
Do tego kobieca ręka była potrzebna. Babski szlif przy montażu. Tu była cienka granica, którą łatwo było przekroczyć i otrzeć się o ckliwość, ale uwierzyłam, że sceny emocjonalne nie muszą być sentymentalne, inaczej film nie byłby mój.

PF: Ale tu nawet przez chwilę nie ma się wrażenia, że twórca szarpie widza nieszczęściem, dzieckiem, które zostaje bez matki. To przeżycie odbywa się na głębszym poziomie. Nie jest ckliwe…

AK:
Nie chodziło o to, żeby pokazać historię chorej kobiety, umierającej na raka w młodym wieku, zostawiającej syna. To fakt smutny, straszny, okrutny, ale to wiemy. Pytanie, czy możemy wynieść z tego coś dobrego. Chciałam powiedzieć: żyjmy, póki jesteśmy. Nie chorujemy, ale to nie znaczy, że nasz zegar nie bije. To truizmy, o których czasem warto przypomnieć.

PF: "Joanna" w pewnym sensie jest opowieścią o nas samych.  

AK:
W filmie bohaterka czyta synowi fragmenty książki, którą dla niego pisze. Zadane dziecięcym językiem pytania odnoszą też do dorosłego człowieka. Kim są twoi przyjaciele? Jaki jest twój świat? Czy czujesz się w nim bezpieczny, szczęśliwy? Co czujesz, gdy wąchasz ciepłą od snu poduszkę? Fajnie, żebyśmy sami sobie też zadali takie pytania. I wskazówki Joanny: jeśli coś robisz, rób to z miłością. Angażuj się. A jeżeli nie chce ci się angażować, nie rób nic.  To jest puenta tego filmu.


Kadr z filmu "Joanna", fot. Wajda Studio

PF: Czy zadawała pani Joannie pytania? Ingerowała jakoś w jej świat?

AK:
Joanna dziwiła się przez pewien czas, że nic nie dzieje, że kroi chleb albo maluje paznokcie i w filmie będzie nuda. Chciała, żebym jej coś zaproponowała, żeby się coś działo filmowo. Zapytałam ją, co byłoby w filmie, który sama robiłaby o sobie. I wyszło na to, że to samo. Utrwalałaby codzienność. I mnie też ona fascynowała w najdrobniejszych szczegółach. Oczywiście prowokowałam pewne sytuacje. Marcel Łoziński na to mówi „zagęszczenie rzeczywistości”. Wiedziałam, że Asia pisze dla Jasia książkę. I próbowałam być przy tym obecna z kamerą, jak będzie mu czytać jej fragmenty. Mieliśmy szykować sobie posiłek, zaproponowałam, żeby Joanna zrobiła to sama z Jasiem. Chłopiec obierał cukinię i nagle zadawał pytania. „Co to jest dziecinada” i „czego się najbardziej w życiu boisz”. Dla Asi ważna w wychowaniu Jasia była szczerość, więc musiała znaleźć dobrą odpowiedź.

PF:  Czy myślała pani w takich sytuacjach, że może Joanna trochę przesadza? Jaś miał wtedy 6 lat.

AK:
Patrzyłam na Joannę bezkrytycznie. Wiedziałam, że nie mam bladego pojęcia, co w sytuacji kobiety, która za chwilę odejdzie, jest dobre albo złe. Ufałam jej i nie miałam ani razu takiego poczucia, że Jaś jest za mały, żeby mu serwować takie informacje. Wiedziałam, że go to dopadnie i uważałam, ze przygotowywanie go na tę sytuację jest istotą sprawy. Myślę, że jej szczerość w tej sprawie przygotowała go do ważnych rzeczy. Za chwilę dojrzeje, przypomni to sobie, przeczyta na blogu albo zobaczy film. Myślę, że będzie miał fundament po matce, która była szczera we wszystkim, ale nie serwowała mu tego w sposób okrutny. Mimo  choroby Joanny obserwowałam fajne dzieciństwo Jaśka. On był spontaniczny, czasem niesforny, na pewno nie zahukany czy wycofany. Był obarczony czymś znacznie więcej niż jego rówieśnicy, ale Joanna na to nie miała wpływu. Nie czułam, żeby w zachowaniu, zabawie, wyrażaniu swoich potrzeb różnił od innych dzieci. Na pewno był bardziej wyczulony na Joannę, na jej stan.

PF: Czy były sytuacje, kiedy decydowaliście się wyłączyć kamerę?

AK:
Były. Joanna godnie żyła, chorowała i odchodziła. Nie nagrywałam kobiety w stanie odmiennym po morfinie albo żalącej się na upokorzenie, jakie przeżyła podczas badań.

PF: Kiedy nastąpiło ostateczne wyłączenie kamery?

AK:
Nigdy nie nastąpiło świadomie. Nie było ostatniego dnia zdjęciowego. Po jakimś miesiącu zorientowałam się, że więcej zdjęć już nie będzie. Mieliśmy jeszcze prywatne spotkanie, podczas którego Joanna powiedziała mi, że czuje że to koniec. I tak było. Jeszcze próbowałam dzwonić, bo czułam się związana naszą wcześniejszą umową. Joanna uważała, że film będzie miał sens, jeżeli z nią będę do końca. Obiecałam jej to, ale wtedy, gdy była już bardzo wyczerpana chorobą i operacjami, to już tego nie chciała. I ja też nie.

PF: A jak w ogóle przekonała ją pani, żeby się zgodziła? Jaki film jej obiecała?

AK: Powiedziałam, że chciałabym, żeby to był film o życiu, o uczuciach, o wyjątkowych ludziach. Żeby po jego obejrzeniu kawa smakowała, jak nigdy dotąd.

Katarzyna Skorupska
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  19.05.2013
Zobacz również
Kalejdoskop ma 25 lat
Program Forum Dokumentu i Animacji SFP
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll