PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  23.11.2013
Z Adamem Holendrem, wybitnym autorem zdjęć do filmów „Nocny kowboj”, „Narkomani” czy  „Dym”, jurorem Konkursu Głównego na Festiwalu Camerimage, rozmawia Katarzyna Skorupska

Portal Filmowy: Jak pan widzi dzisiejsze kino?

Adam Holender: Bardzo pozytywnie. Pracujemy w czasach szybko zmieniających  się stylu pracy i technologii. Trzeba podejmować niekończący się wysiłek, żeby za tym nadążyć. To, co oglądamy na Camerimage w ciągu tego tygodnia, jest refleksem tych zmian. Okazuje się, że filmy mogą być robione nie tylko na taśmie filmowej albo nośniku elektronicznym, ale niektóre są połączeniem obu technologii. Znam przykład zespolenia cyfrowego obrazu i taśmy filmowej 70 mm. Twórcy filmu uznali, że to pomoże w opowiedzeniu ich historii. Właśnie dlatego podobają mi się wszystkie zmiany, że szuka się czegoś nowego w konkretnym celu. To jest zadanie: znaleźć właściwy sposób do opowiedzenia historii.



Adam Holender, fot. Kirkland

PF: Technologia cyfrowa jest po prostu narzędziem?

AH:
Każda technologia jest narzędziem, tylko ludzie używają go dobrze, źle albo w nijaki sposób. To się będzie zmieniało, ale sama estetyka się nie zmieni. Są oczywiście mody na specjalny wygląd światła: raz ma być twarde, raz miękkie, używa się transfokatorów albo prostych obiektywów, kręci się z ręki albo ze statywu, ale to naprawdę nie ma znaczenia. Istotne jest tylko to, czy narzędzia dobrze zostały wybrane, żeby przekonać widza do historii, którą ogląda.

PF: Jakie obrazy zrobiły na panu ostatnio wrażenie?
AH: Lubię twórców bezkompromisowych, którzy nie mają „zawodowego” podejścia czyli nie robią tak, jak już ktoś inny wcześniej zrobił.  Bardzo mi się podobał film „Życie Pi”. Jest pomysłowy, świetnie zrobiony. Bardzo ciekawy jest „Wszystko do stracenia” („All Is Lost”) z Robertem Redfordem. Dwugodzinny film, doskonale zrealizowany bez jednego słowa dialogu. Podziwiam filmy zrobione z przekonaniem. Na przykład francuski film o układach lesbijskich, nagrodzony w Cannes.

PF: Polski tytuł to „Życie Adeli – Rozdział 1 i2”

AH: Kontrowersyjny film, ale zrobiony z pasją. Inny od innych.

PF: W tym roku na Festiwalu jest nowy konkurs filmów w 3D. Co Pan o tym myśli? Czy stereoskopia przeżyje?

AH: Nie mam do tego żadnego zaangażowania emocjonalnego. Podobają mi się filmy i w stereografii i płaskie. Tam, gdzie fotografia trójwymiarowa jest użyta jest z rozmysłem i w konkretnym celu, jestem jej zwolennikiem. Dobrym przykładem jest film Wernera Herzoga „Jaskinia zapomnianych snów”. Niemiecki reżyser mnie zaskoczył, robiąc film w stereografii i to jeszcze w trudnych warunkach. W jaskiniach nie pozwalano ekipie oświetlać planu tak, jak potrzebowała, żeby nie uszkodzić naskalnych rysunków. Podczas projekcji w paru momentach podnosiłem i opuszczałem okulary, żeby porównać impact wizualny, który osiągnął Herzog. Dobrym przykładem jest ujęcie rysunku torsu konia na okrągłej skale. Po opuszczeniu okularów płaski rysunek w stereografii wyskoczył zupełnie cudownie: wypukłość skały złożyła się z krągłością torsu konia. Mam szacunek dla ludzi, którzy używają nowej technologii z właściwym skutkiem. To był dobry wybór.

PF: Na Camerimage przyjeżdża bardzo wielu studentów. Jak to było, jak pan był w Łódzkiej Szkole Filmowej?

AH: Pięć lat, które tam spędziłem, było naprawdę wspaniałe. Jestem za to do końca życia wdzięczny tej szkole. Wspaniali byli także koledzy, z którymi studiowałem.  Panowała tam atmosfera, która powodowała, że można było wyskoczyć na inną płaszczyznę. Nie znam drugiego miejsca na świecie, które mogło to zaoferować. Mam nadzieję, że jest to prawdą i dzisiaj. Ze studentami mam teraz sporadyczny kontakt. Z tego, co zauważyłem chyba trochę zbyt wiele wysiłku i czasu spędzają nad zastanawianiem się, jak ustawić sobie karierę, a nie tym, co by ich interesowało. Wydaje mi się, że trzeba pójść za swoim nosem i spróbować tego, co się chce  zrobić i może się to uda. Byłoby dobrze, gdyby było w nich więcej ciekawości zrobienia czegoś swojego, nowego.

PF: Podczas Festiwalu ma premierę album „Hollywood.pl”. Jest pan jednym z jego bohaterów. Opowiada pan w nim, jak wyjechał z Polski wkrótce po ukończeniu studiów jako operator bez dorobku artystycznego. Jakie trzeba mieć cechy, żeby poradzić sobie na emigracji?

AH: Nie ma na to recepty, ale wydaje mi się, że jeżeli coś bardzo chce się robić, to się znajdzie sposób. Może nie od razu, może będzie się zawiedzionym przez jakiś czas, ale w końcu wymyśli się metody, żeby to się udało.

PF: A dlaczego pan wyjechał z Polski?

AH: To było życzenie mojego ojca. Urodziłem się w żydowskiej rodzinie w Krakowie. Podczas wojny przeszliśmy przez trudne lata w obozie na Syberii. Wróciliśmy do Polski, życie zacząłem od nowa, ale mój ojciec nie mógł się dostosować do systemu komunistycznego. Byłem jedynym synem i obiecałem mu , że wyjadę. I wkrótce po jego śmierci dotrzymałem słowa. To był rok 1966 rok.

PF: Nie miał Pan wtedy jeszcze 30 lat. W Stanach zaczął pan pracę przy reklamach.

AH: Na początku byłem kierowcą półciężarówki wożącej sprzęt filmowy dla firmy produkującej dokumenty. Robiłem to przez 8-10 miesięcy. To była ciężka fizyczna praca z odpowiedzialnością:  noszenie sprzętu, pakowanie, dowożenie.

PF: Zaczepił się pan w branży.

AH: Jak rozpakowywałem lampy miałem okazję zaobserwować, jak pracują w Stanach. Znałem tylko polskie warunki planu filmowego. Miałem kontakt z fachem, a cokolwiek się robi, zawsze się człowiek czegoś uczy.

PF: Dwa lata później robił pan już oscarowego „Nocnego kowboja”.

AH: Z perspektywy czasu tak się mówi, ale w momencie, kiedy dostałem tę pracę nie miałem pojęcia, że to będzie film oscarowy ani nawet bardzo dobry. On mi dał szansę i starałem się wykonać pracę najlepiej jak potrafiłem. Miałem poparcie reżysera, więc to było dobre doświadczenie, ale wtedy nikt nie wiedział, że to będzie film, który przebije się do czołówki. Tak jest ze wszystkimi filmami.  Zaczyna się za  każdym razem z nadzieją, że film będzie dobry. I niektóre z nich po skończeniu okazują  się lepsze niż myśleliśmy, ale większość niestety okazuje się gorsza. A przecież praca, wysiłek i podejście są takie same. Wiele zależy od układów międzyludzkich na planie. Z perspektywy czasu widać, że  dobre filmy to te, na planie których utworzył się symbiotyczny układ pomiędzy członkami ekipy. Kiedy ich wspólny wysiłek stał się lepszy niż  suma ich indywidualnych starań.

PF: Ten film był przełomowy w pana życiu. Jakie jeszcze tytuły były dla pana znaczące?

AH: „Narkomani”. Film nie zrobił dużej kariery finansowej, ale bardzo go lubiłem, zarówno samą pracę nad nim, jak i gotowy obraz. Zrobiłem mały film „Fresh”, który też sprawił mi przyjemność. Jego reżyser mógłby być moim wnukiem. To był jego debiut. „Dym” też sprawił mi przyjemność.

PF: W którym momencie poczuł się pan na planie na tyle pewnie, że wiedział, że może ryzykować?

AH: Nigdy nie byłem człowiekiem nieśmiałym w podejmowaniu ryzyka przy oświetlaniu, chociaż 20-30 lat temu nie widzieliśmy nakręconych materiałów aż do następnego dnia. W dzisiejszej technologii tego elementu ryzyka nie ma, bo podczas zdjęć obraz widzi nie tylko operator, ale i reżyser i producent. W dużym stopniu wiadomo, co będzie na ekranie jest.

PF: Na ile istotne było dla pana porozumienie z innym członkami ekipy oprócz reżysera. Na przykład ze scenografem?

AH: To jest zbiorowy wysiłek, który musi się zacząć od reżysera, a potem przejść do pozostałych osób tak, żeby wszystko spotkało się w jednym miejscu. Do ustaleń z reżyserem i innymi musi dojść  przed zaczęciem zdjęć, żeby wyeliminować jakiekolwiek nieporozumienia. Jeśli nie lubię bieli, to są sposoby, żeby jej uniknąć. Wystarczy to ustali i zrobić próby. To wszystko musi jednak wyjść od reżysera. Wdzięczny jestem tym, którzy to brali na serio.

PF: Kiedy pan przyjechał pierwszy raz do Polski po wyjeździe do Stanów?

AH: Moje bezpośrednie kontakty z Polską urwały się w momencie wyjazdu. Przez 29 lat mnie tutaj nie było i po 1989 roku przyjechałem po raz pierwszy, gdy zostałem zaproszony na pierwszą edycję Festiwalu Camerimage i to właśnie jemu zawdzięczam moją kontynuację układów z Polską. Przez te lata, kiedy mnie nie było, utrzymałem dosyć bliski kontakt z przyjaciółmi, którzy wyjeżdżali. Spotykałem się z  nimi w Paryżu albo w Nowym Jorku. Te przyjaźnie przetrwały, bardzo to cenię.

PF: Pan często wraca na Camerimage.

AH: To jest wspaniała instytucja, mam pełny podziw dla Marka Żydowicza. Przyjeżdżam kiedy tylko mogę i robię to z prawdziwą przyjemnością. W sferach zawodowych w Stanach Zjednoczonych i w Europie wszyscy Camerimage znają. Operatorzy trochę inaczej niż inne osoby z branży jeżdżą na Festiwale. Tu się nie przyjeżdża, żeby nawiązać kontakty z producentami czy reżyserami. Przyjeżdża się dlatego, że się chce tu być w towarzystwie kolegów i porozmawiać o tym, co jest nowego na ekranie.

PF: Jak Festiwal się zmienia?

AH: Robi się coraz większy. Może stracił trochę na swojej intymności, ale dzięki temu stał się ważny dla studentów, młodych operatorów, którzy mogą tu spotkać doświadczonych twórców, ale także zobaczyć najnowszy sprzęt. Mogą się czegoś nauczyć.

PF: Czy podobał się panu ostatnio jakiś  polski  film?
AH: Chciałbym zobaczyć „Pokłosie”. Czekam na zobaczenie filmu Wajdy o Wałęsie. Słyszałem o tym od paru lat i to mnie naprawdę interesuje. Mój przyjaciel, Krzysiek Zanussi, powiedział mi, że zrobił film, z którego jest zadowolony. Jest jeszcze nieskończony, ale też na niego czekam.



Katarzyna Skorupska
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  22.11.2013
Zobacz również
Witold Giersz na Etiudzie & Animie
Gwiazda Tygodnia: Mateusz Banasiuk
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll