PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Tegoroczny sezon na nagrody pokazuje, że granica między niezależnym kinem a mainstreamem rozmywa się szybko i bezboleśnie, a nie pogłębia – tak jak zapowiadano.

Dwa lata temu Mike Figgis powiedział, że obecny rozwój technologii i zafascynowanie, jakie Hollywood przejawia wobec 3D może doprowadzić przede wszystkim do zbudowania kolejnej bariery między niezależnymi filmowcami a wielkim, mainstreamowym przemysłem. Praca na planie filmu trójwymiarowego jest niezwykle powolna i wymaga ogromnych nakładów finansowych, których niezależni twórcy nigdy nie będą w stanie wyłożyć na stół pewną ręką jak doświadczeni pokerzyści wykładają swoje karty. Reżyser „Timecode” (2000) twierdzi, że taka sytuacja miała już miejsce w latach trzydziestych, kiedy debiutanci ze swoimi awangardowymi pomysłami nie mieli szans na zaistnienie w Hollywood stawiające nacisk na zapewnianie widzom prostej rozrywki. Tegoroczny sezon na nagrody pokazuje jednak, że granica między niezależnym kinem a mainstreamem rozmywa się szybko i bezboleśnie, a nie pogłębia – tak jak zapowiadano.

Wyróżnienia przyznawane w Stanach Zjednoczonych reżyserom hołdującym twórczej wolności – Independent Spirit Awards – dla większości z nich okazały się tylko przystawką przed głównym daniem – nagrodami Amerykańskiej Akademii Filmowej. Obecny rok udowadnia, że proces zacierania się granic tożsamości nie jest jedynie przedmiotem badań socjologów, ale i żywym czynnikiem wpływającym na przemiany zachodzące na wszystkich płaszczyznach kultury. Różnica między tym, co niezależne a tym, co mainstreamowe staje się kwestią kontekstu, prestiżu i kostiumu. Idźmy najprostszym tropem i przyjrzyjmy się temu w dosłowny sposób oceniając dwie kreacje, które Michelle Williams wybrała na dwie gale rozdania nagród. W byłym Kodak Theater miała na sobie krwiście czerwoną, wieczorową sukienkę odsłaniającą ramiona i plecy. Nagrodę dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej podczas rozdania Independent Spirit Awards odbierała w granatowym kostiumie, skromnym, bardzo gustownym, ale przypominającym szkolny mundurek. Gdzie leży istotna różnica między nimi? Nigdzie. Oscarowa kreacja Williams momentalnie przywołuje dziecięce marzenia o staniu się księżniczką na jeden wieczór, kostium założony przez aktorkę na galę Spirit Awards generuje wspomnienie dziewczęcej niewinności. Elementem wspólnym dla obu skojarzeń jest pojęcie nostalgii. Ewidentnie łączy ono dziś także mainstream i kino niezależne.


Michelle Williams, "Mój tydzień z Marilyn" reż. Simon Curtis, fot. Forum Film

W dobie cyfryzacji, kiedy opowiadanie historii zaczęło schodzić na dalszy plan, a język filmu znalazł dla siebie miejsce w obrazie – narodziła się nostalgia za przeszłością, w której ów obraz stawiano na piedestale. Najlepszym potwierdzeniem tego faktu są Independent Spirit Awards dla „ArtystyMichela Hazanaviciusa przyznane w kategoriach: najlepszy film, reżyser, pierwszoplanowa rola męska i zdjęcia oraz uhonorowanie Michelle Williams wyróżnieniem dla najlepszej aktorki za rolę w filmie „Mój tydzień z MarilynSimona Curtisa.

Wybitna, francusko-amerykańska koprodukcja Hazanaviciusa jest hołdem złożonym niememu kinu, które pod koniec lat dwudziestych zaczęło borykać się z trudami przełomu dźwiękowemu. Dziennikarze rozpisują się o „Artyście” od maja zeszłego roku, kiedy film był pokazywany ma MFF w Cannes. Punktem centralnym większości recenzji jest opis jednej z najpiękniejszych scen obrazujących pojawienie się dźwięku w kinie – fenomenalnej sekwencji rozgrywającej się w garderobie aktora, który zaczyna słyszeć stuknięcia oraz szelesty wokół siebie i nie może wydobyć głosu tylko z własnego gardła. Przerażenie w jego oczach znaczy dziś dla mnie więcej niż wszystkie przeczytane dawniej teksty, w których teoretycy rozpisywali się na temat tego, jak trudno było wielu aktorom pogodzić się z nową technologią i nauczyć się mówić tak, by być słyszanym.

Kimś innym stała się dla mnie też Marilyn Monroe, odkąd przybrała postać Michelle Williams. Wizerunek wyświechtany na łamach kolorowych, plotkarskich magazynów nabrał kształtów i życia. Przypomniał mi o tym, jak delikatna i krucha mogła być kobieta, która przez lata zamieniła się w bezosobowego manekina – pustą formę, której nadano kształty mające kusić przeciętne, męskie oko. Williams w swojej popisowej roli dała nowe życie figurze z papieru. Mimo, że film Curtisa nie zachwyca jako historia, przyznanie nagrody za ducha niezależności aktorce odgrywającej w nim główną rolę było decyzją, której podjęcia nie można mieć za złe. Wielu dziennikarzy – ze mną na czele – stawiało co prawda na nagrodę dla Elizabeth Olsen ze względu na jej fantastyczną kreację w debiucie Seana DurkinaMartha Marcy May Marlene”, postawienie na jej miejscu Michelle Williams w żadnym aspekcie nie jest jednak rozczarowujące.

Nikogo nie zaskoczyła też nagroda dla Christophera Plummera za drugoplanową rolę w filmie „Debiutanci” (Independent Spirit i w tym wypadku było zapowiedzią triumfu na gali rozdania Oscarów). Film Mike’a Millsa w interesujący sposób wpisuje się też w zarysowany powyżej kontekst filmów, w których pierwsze skrzypce odgrywa nostalgia za minionym światem. Bohaterowie „Debiutantów” rozliczają się z wizerunkiem rodziny tworzonym przez lata, reżyser prowadzi ich jednak przez trudy życia w sposób równie lekki jak robił to Michel Hazanavicius zmuszający swoich bohaterów do przedzierania się przez zaskakujące dla nich lata trzydzieste. Obaj twórcy przyprawiają swoje filmy szczyptą ironii, niwelując tym samym posmak sentymentalizmu, który mógłby stać się niestrawny.

Nieznośny okazał się dla mnie tylko Michael Shannon nominowany za najlepszą rolę męską w „Take ShelterJeffa Nicholsa (film uhonorowano nagrodą Piaget Producers). Aktor był przez wielu chwalony za rolę chorego na schizofrenię, opętanego potrzebą budowania schronu ojca i męża. Obserwując chorobę rodzącą się w kreowanej przez niego postaci, raz za razem przypominałam sobie tylko bohatera granego przez Shannona w „Drodze do szczęścia” (2008) Sama Mendesa – chorego psychicznie Johna, który odwiedza dom państwa Wheelerów na Revolutionary Road, by zarazić swoim szaleństwem podatną na histerię April (Kate Winslet). Zbyt szybko przestaję cenić aktorów, którzy pozwalają się szufladkować i zamiast kreować nowe światy, przywołują w mojej pamięci obrazy minionych.


George Clooney, Shailene Woodley, "Spadkobiercy" reż. Alexander Payne, fot.Imperial-Cinex

Ani grama histerii nie ma na szczęście w doskonałych „SpadkobiercachAlexandra Payne’a nagrodzonych Independent Spirit Awards w kategoriach: najlepszy scenariusz (Alexander Payne, Nat Faxon oraz Jim Rash) i kobieca rola drugoplanowa (Shailene Woodley). Perfekcyjne zbalansowanie emocji, którymi przesiąknięta jest rozgrywająca się na Hawajach historia, to efekt pracy niecodziennie utalentowanych twórców. Film jest równy, jest w nim gładkość, ale w żaden sposób nie powiązana z narracyjnym ślizganiem się po powierzchni zjawisk. Alexander Payne powoli i z chirurgiczną precyzją ściąga kolejne warstwy iluzji odpowiedzialne za utrzymywanie komfortu codziennego życia. Reżyser zmusza swojego bohatera – Matta (George Clooney) do konfrontacji z bolesną prawdą, życiem i śmiercią, szczerością i wygodą, jaka stoi za kłamstwem. Na ramionach ciąży bohaterowi Payne’a spadek po tych, którzy odchodzą.
O ile film jest gatunkowym dramatem, o tyle też odrywa się od wzorca, na podstawie którego został zbudowany. Analogicznych słów mogłabym użyć opisując fenomenalne „RozstanieAsghara Farhadiego uhonorowane w kategorii najlepszy film zagraniczny zarówno na gali niezależnego kina jak i dzień później na fecie urządzonej przez Amerykańską Akademię. Wszystkie gesty, słowa i decyzje bohaterów obu wspomnianych powyżej filmów są głęboko osadzone w filmowej rzeczywistości, nie brak im jednak efemeryczności, jaką mają w sobie chwile.

O emocje podobne tym, które wywołują "Spadkobiercy", ociera się Will Reiser w nagrodzonym za najlepszy pierwszy scenariusz filmie „50/50”. Analogicznie do Payne’a, Reiser skupia się na oswajaniu umierania, pokazuje je z bliska, każe swoim bohaterom poczuć jego fizyczną obecność, zderzyć się z naturalizmem. Popada jednak w pewne schematy, od których udało się uciec scenarzystom „Spadkobierców”. Historia dwudziestosiedmioletniego mężczyzny, który dowiaduje się o tym, że śmiertelna choroba daje mu pięćdziesiąt procent szans na przeżycie kolejnego roku, ma w sobie coś z dramatu przeciętnego telewizyjnego filmu. Nie ma w „50/50” ani jednej sceny, którą pamiętałabym z taką samą intensywnością, jak kilka sekwencji z filmu Alexandra Payne’a.

Nie jestem też pod szczególnym wrażeniem filmu „Margin CallJ.C. Chandora, który wszedł do polskich kin pod tytułem "Chciwość". Film nagrodzony Independent Spirit Awards w kategoriach: najlepszy pierwszy film i Roadside Attraction to jednak też historia skupiona zarówno na chwytaniu mijających chwil jak i opowiadająca o strachu przed śmiercią (światowego systemu ekonomicznego). Fabuła debiutu  J.C. Chandora jest zawiązana wokół momentu, w którym maklerzy giełdowi odkrywają problem w giełdowym matrixie, który jawi się jako zapowiedź gwałtownego ekonomicznego kryzysu, trawiącego obecnie światową gospodarkę, krok po kroku infekującego i zabijającego jej zdrowe organy.


Berenice Bejo, "Artysta" reż. Michael Hazanavicius, fot. Forum Film

O dwóch filmach wymienionych przeze mnie na końcu w światowej prasie pisano do tej pory najmniej, one też nie trafiły na oscarową galę jako produkcje nominowane do głównych nagród. Nie zmienia to faktu, że ci, którzy zostali uhonorowani podwójnie, wyraźnie zacierają ostatnie umowne granice, które do tej pory dzieliły filmy niezależne od kina głównego nurtu. Z jednej strony to dobrze zarówno dla debiutujących twórców jak i dla kinematografii, która stawia na artyzm, a nie bezrefleksyjnie hołduje technologii. Z drugiej strony, tego typu unifikacja odbiera część zabawy. W tym roku nie było bowiem dwóch konkursów, były raczej dwa wybitne filmy nagradzane przy każdej sposobności przez każde jury. Wszystko zapowiada też, że wciąż jeszcze nie czas na finalne Rozstanie z Artystą.


Anna Bielak
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  8.08.2013
Zobacz również
Filmy Christopha Schlingensiefa po raz pierwszy w Warszawie
Prowicjonalia ciągle te same
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll