- Tak rośnie Nowa Huta! – mówi Mateusz Kościukiewicz do debiutanta Filipa Pławiaka, czyniąc zamaszysty ruch ręką. Jest w tym ruchu i duma, i pewność starszego brata, który po raz pierwszy zabiera młodszego na podbój świata.
Mateusz Kościukiewicz i Filip Pławiak, fot. Marcin Makowski / Makufly
Jesteśmy w Krakowie, na planie filmu Jacka Bromskiego „Wyprawa na księżyc”. Sierpień, często w Polsce kapryśny, sprzyja ekipie filmowej. Całe szczęście, bo ta scena należy do najbardziej wymagających w całym scenariuszu.
Nowa Huta odżyła dzisiaj dawnym blaskiem, który zapewne pamiętają jej pierwsi mieszkańcy. Na balkonach łopoczą biało-czerwone flagi, a szyby monumentalnej księgarni wylepione są plakatami wieszczącymi zbliżanie się radosnego święta 25-lecia Polski Ludowej. Na nieszczęście dla ówczesnej komunistycznej władzy, która zapewne od kilkunastu miesięcy przygotowywała w całym kraju uroczyste obchody, rocznica ta pokryła się niemal dokładnie z lądowaniem pierwszego człowieka na Księżycu. Cóż to musiał być dla niej za zawód! Właśnie te ciepłe lipcowe dni 1969 roku stały się tłem filmu Bromskiego. Młody chłopak z Rzeszowa jedzie do wojska – do Świnoujścia – a eskortuje go starszy brat. Ta podróż okaże się wyprawą jego życia, drogą do dorosłości i pierwszych prawdziwie dramatycznych, śmiesznych i pięknych doświadczeń.
Mateusz Kościukiewicz, Filip Pławiak, Ada Pierścionek, fot. Marcin Makowski / Makufly
Kilkudziesięciu statystów, dziewczyny poprawiające na sobie dziwne, różowe i bure bluzeczki, rodzina błyskawicznie ucząca się sporządzania waty cukrowej z prymitywnego urządzenia, zabytkowe samochody – taurusy i Warszawy i wysłużony saturator, obsługiwany przez śliczną brunetkę. Czy łatwo jest odtworzyć świat końca lat 60. ? Nie pomylić się w fasonie buta, modelu samochodu, a nawet w cenie wody z sokiem?
Mateusz Kościukiewicz i Filip Pławiak, fot. Marcin Makowski / Makufly
Padają słowa Kamera! Akcja!, na dźwięk których milknie nie tylko ekipa filmowa, ale i przechodnie. – Czy tramwaj mnie słyszy? Tak? Jesteśmy gotowi! Pani robi już tę watę! – słyszymy. Na kilkadziesiąt sekund ożywa świat lat 60. Dziewczyna przy saturatorze sprzedaje wodę bohaterom, opiekunka energicznie prowadzi brązowy wózek (ostatnio ten model to ostatni krzyk mody!), dzieciak zajada się watą cukrową, wywrotowo ubrany młodzieniec z długimi włosami jedzie na starej damce, zza zakrętu majestatycznie sunie stary Taurus a obok niego tramwaj z epoki (ten akurat niepokojąco przypomina tramwaje, dzisiaj jeżdżące po Krakowie). Operator Michał Englert robi długie ujęcie, ogarniając jednym ruchem jedną trzecią Placu Centralnego. – Kilka linijek tekstu w scenariuszu, a tu proszę! - mówi ktoś z ekipy, wskazując znacząco plan zdjęciowy. Cóż, na tym właśnie polega kino.
Scena bójki na Plantach, for. Marcin Makowski / Makufly
Jacek Bromski mówi, że chce pokazać młodym ludziom życie w Polsce Ludowej takie, jakie ono było naprawdę – choć w formie filmu obyczajowego, z licznymi zwrotami akcji. Bo dla nich PRL to śmieszna widokówka z filmów Barei.
I tylko drzewa na Placu Centralnym są większe, grubsze w pniu i starsze o 43 lata. Bo tyle lat minęło od czasu, kiedy Neil Armstrong postawił stopę na Księżycu.
Ekipa filmu pod Barbakanem, w środku reżyser Jacek Bromski (żółta koszula), za kamerą Michał Englert, fot. Marcin Makowski / Makufly