Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Na schodach gigantycznego gmachu sądu dwaj ludzie podają sobie ręce. To sędziowie przysięgli, którzy przed chwilą wydali tutaj wyrok. Jest to zakończenie filmu, jedyne pół minuty pleneru w filmie Sidneya Lumeta "12 gniewnych ludzi", który w całości toczy się w dusznej salce i sąsiedniej toalecie. Widzowie powoli wstają, jakby opuszczali nie kino, ale właśnie tamtą duszną salę, w której spędzili półtorej godziny. Rzeczywiste półtorej godziny, bo scenariusz zrównał czas rzeczywisty z czasem filmowym, nie usuwając ani jednej minuty, „w której nic się ważnego nie dzieje”.
Twierdziłem od razu, że powstał film znakomity. Ale twierdziłem też, że trzeba operować pochwałą jeszcze większą. Że powstał film, po którym w skupionym milczeniu trzeba zastanowić się nad oszałamiającymi możliwościami sztuki filmowej. Bo, mówiąc bardzo skrótowo, do połowy ubiegłego wieku, po przełomie dźwiękowym w kinie, ukonstytuował się ostatecznie język filmu. I od tamtej pory wiemy, co jest „filmowe” (ruch, akcja, tempo, zmiana pejzaży),a co „niefilmowe” (jednostajność dekoracji, gadanina, dłużyzny).
Henry Fonda w filmie "12 gniewnych ludzi", fot. materiały prasowe
Ale oto pojawiają się filmy, które obalają nasze porządnie ponumerowane poglądy. Filmy, jakby „na złość”. Na złość akademickim kanonom. Ale na razie - trochę na złość widzom. Przed realizacją "12 gniewnych" można było twierdzić, że taki film nie może się udać. Przez półtorej godziny trwa posiedzenie ławy przysięgłych. Wszyscy siedzą, tylko czasem ktoś wstaje od stołu. Gada się w filmie mnóstwo. Właściwie nic, tylko się gada. Ani jednego „pięknie skomponowanego ujęcia”. Ani jednej kobiecej twarzy.
A więc walka słowna. Chodzi o ustalenie, czy oskarżony zabił, czy nie zabił. Jedenastu mówi „guilty”. Jeden mówi „not guilty”. Czy ten jeden (Henry Fonda) zna prawdę? To największa niespodzianka: nie zna. Wie dokładnie tyle, co wszyscy. Na początku przeciwnicy bombardują racjonalnymi argumentami. Fonda przeciwstawia im tylko nieśmiałe „Nie mam pewności”. Ale pod koniec, gdy swą niepewnością zaraził większość, przeciwnicy porzucają płaszczyznę rozumową, wybuchają zacietrzewieniem, przesądami, kompleksami. Fonda, choć byłoby to łatwe, już nie pognębia pognębionych. Milczy. Samotna jednostka obroniła swe wątpliwości przeciw zirytowanej, pośpiesznej, pewnej siebie większości. Wielkie pytanie epoki: jak często opinia publiczna formuje się pod nieobecność takiego dwunastego?
Twierdziłem od razu, że powstał film znakomity. Ale twierdziłem też, że trzeba operować pochwałą jeszcze większą. Że powstał film, po którym w skupionym milczeniu trzeba zastanowić się nad oszałamiającymi możliwościami sztuki filmowej. Bo, mówiąc bardzo skrótowo, do połowy ubiegłego wieku, po przełomie dźwiękowym w kinie, ukonstytuował się ostatecznie język filmu. I od tamtej pory wiemy, co jest „filmowe” (ruch, akcja, tempo, zmiana pejzaży),a co „niefilmowe” (jednostajność dekoracji, gadanina, dłużyzny).
Henry Fonda w filmie "12 gniewnych ludzi", fot. materiały prasowe
Ale oto pojawiają się filmy, które obalają nasze porządnie ponumerowane poglądy. Filmy, jakby „na złość”. Na złość akademickim kanonom. Ale na razie - trochę na złość widzom. Przed realizacją "12 gniewnych" można było twierdzić, że taki film nie może się udać. Przez półtorej godziny trwa posiedzenie ławy przysięgłych. Wszyscy siedzą, tylko czasem ktoś wstaje od stołu. Gada się w filmie mnóstwo. Właściwie nic, tylko się gada. Ani jednego „pięknie skomponowanego ujęcia”. Ani jednej kobiecej twarzy.
A więc walka słowna. Chodzi o ustalenie, czy oskarżony zabił, czy nie zabił. Jedenastu mówi „guilty”. Jeden mówi „not guilty”. Czy ten jeden (Henry Fonda) zna prawdę? To największa niespodzianka: nie zna. Wie dokładnie tyle, co wszyscy. Na początku przeciwnicy bombardują racjonalnymi argumentami. Fonda przeciwstawia im tylko nieśmiałe „Nie mam pewności”. Ale pod koniec, gdy swą niepewnością zaraził większość, przeciwnicy porzucają płaszczyznę rozumową, wybuchają zacietrzewieniem, przesądami, kompleksami. Fonda, choć byłoby to łatwe, już nie pognębia pognębionych. Milczy. Samotna jednostka obroniła swe wątpliwości przeciw zirytowanej, pośpiesznej, pewnej siebie większości. Wielkie pytanie epoki: jak często opinia publiczna formuje się pod nieobecność takiego dwunastego?
Jerzy Płażewski
portalfilmowy.pl
Box Office. Uprowadzony Liam Neeson.
Box Office. „Jesteś Bogiem” wciąż szturmuje kina.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024