PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Michał Oleszczyk
  15.10.2012
„Taris” (1931) trwa tylko dziewięć minut i nie ma szans konkurować z arcydziełem, jakie w trzy lata później nakręci jego twórca, Jean Vigo. W ogóle mało który film może się równać z „Atalantą” (1934) – tym mglistym poematem pożądania i deziluzji, w którym na naiwnej miłości osiadają pierwsze krople zimnej rosy, a erotyzm i znój dnia codziennego bezlitośnie się przeplatają. Mimo to do „Tarisa” wracałem już kilkanaście razy – ostatnio w trakcie londyńskiej olimpiady, kiedy to ciała pływaków zwycięskich i przegranych co rusz zaludniały Facebook'owe tablice, wywołując ochy, achy i lajki.

Nakręcony na zamówienie dokument Vigo z roku 1931, poświęcony ówczesnej gwieździe francuskiego pływactwa – Jeanowi Tarisowi – pozornie ma w sobie tę samą doraźność, co olimpijskie doniesienia na gorąco. Oto wywiadu na temat swej techniki udziela sportowy celebryta, rozpoznawany i kochany swego czasu przez wszystkich. Mimo to Vigo nie byłby sobą, gdyby przyziemnego tematu nie rozbił na serię wizualnych impresji, spośród których wiele zbliża się do czystej abstrakcji i zbawia całość od klątwy chwilowości.


"Taris", fot. Criterion

Inaczej niż o rok wcześniejsze „A propos Nicei” (1930), „Taris” nie jest budowany na akumulacji, tylko na wariacji. Tytułowego bohatera obserwujemy tylko i wyłącznie w basenie, który zaczyna się nam jawić jako rodzaj środowiska naturalnego – jedynego, w którym Tarisa można w ogóle sobie wyobrazić. Bohater nie robi nic poza pływaniem, a Vigo pręży reżyserskie mięśnie w stopniu nie mniejszym, niż Taris mięśnie faktyczne. Przemierzanie kolejnych długości staje się rodzajem wizualnego poematu na cześć ruchu samego w sobie.

Ograniczenia techniczne Vigo pracują na korzyść filmu. Np. ścieżka dźwiękowa jest poskładana tak chałupniczo, że zwraca uwagę siermiężnością konceptu: nigdy nie słyszymy plusku wody i oddechu sportowca, a jedynie muzykę ilustracyjną i głos pływaka, objaśniający tajniki jego dyscypliny. Co więcej, te dwa rejestry – słowny i muzyczny – pozostają od siebie oddzielone, tak że nigdy nie słyszymy obydwu. Albo muzyka, albo głos. „Taris” emanuje urokiem filmowego samizdatu, który zanika dziś, kiedy każdy komputer oferuje wyrafinowane przejścia montażowe i sztuczki z dźwiękiem wielokanałowym.

Taris mknie pośród bryzgów rozchlapywanej w pędzie wody, a Vigo syci nasze oczy widokiem, w którym najbardziej interesuje go zwinność i zmienność form. Co rusz spowalnia taśmę, pozwalając poszczególnym kroplom na indywidualne numery taneczne w powietrzu. W przeciwieństwie do Leni Riefenstahl, której „Olimpiada” (1936) już wkrótce zostanie okrzyknięta arcydziełem filmu sportowego, Vigo nie fetyszyzuje ciała swego bohatera. To nie jego siła i determinacja wydają się autorowi godne uwagi, ale całkowita swoboda, jaką zdaje się uzyskiwać nurkując pod lustro wody.

Warto bowiem zauważyć, że mimo gwałtowności wielu wykonywanych pod wodą ruchów, Taris nigdy nie sprawia wrażenia, jakoby miotał się w tę i we w tę bez celu. Przeciwnie: oglądając film Vigo ma się wrażenie, jakby jego bohater czegoś pod wodzie poszukiwał; liczył na tytuł pioniera i odkrywcy świata, do którego ma swobodny dostęp dany tylko nielicznym. Nic dziwnego, że już za trzy lata zobaczymy u Vigo scenę, wielokrotnie później kradzioną, w której kochankowie odnajdują się pod wodą i doświadczają swoistej komunii, możliwej tylko w miłości wyobrażonej. Także „Taris” kończy się surrealistyczną kropką nad „i”. Oto bohater wyskakuje z wody dzięki cofnięciu taśmy i nagle pojawia się przed nami w płaszczu i nakryci głowy. Tak jak o przechodniach widzianych wokół nas zapominamy często, że mogą być nadzy, tak o Tarisie zdążyliśmy zapomnieć, że może być ubrany. Dzięki montażowej sztuczce reżysera pływak odchodzi w dal stawiając pewne kroki na tafli wody. Zasłużył sobie na jej pełną przychylność.


Michał Oleszczyk
Zobacz również
Box Office. Klęska pod Wiedniem.
Box Office. Uprowadzony Liam Neeson.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll