Telewizyjna Dwójka w najbliższy wtorek pokaże wreszcie znakomity dokument Pawła Kloca „Kołysanka z Phnom Penh”. To jeden z nielicznych polskich tytułów ostatnich lat, który w pełni zasługuje na miano „kina dokumentalnego”. W opowieści o młodym, niezbyt rozgarniętym Izraelczyku, który założył rodzinę w Kambodży, jest i epicki rozmach, i niebywała bliskość z bohaterami i wielka wrażliwość na szczegół.
O głównym bohaterze wiemy niewiele – zapewne przybył kiedyś do Phnom Penh jako seksturysta, zakochał się w miejscowej dziewczynie, postanowił zostać z nią na dobre i na złe. Film śledzi codzienne życie Ilana, który by zapewnić przetrwanie rodzinie, wróży z kart na ulicach. „Kołysanka z Phnom Penh” pokazuje też najgorszy rodzaj biedy: wystawionej na widok publiczny, dziedziczonej z pokolenia na pokolenia, pod wpływem turystycznego popytu zamieniającej wszystko i wszystkich w towar.
"Kołysanka z Phnom Penh", fot. Parallax
Paweł Kloc opowiada o ucieczce, o samotności w obcym świecie, o kulturowych różnicach nie do pogodzenia, o biednym Południu i bogatej Północy... Gdzieś podskórnie dotyka też innego zjawiska: arogancji człowieka należącego do tak zwanej zachodniej cywilizacji, który znudzony ofertą biur podróży realizuje swoją przygodę życia, nie licząc się z konsekwencjami przekroczenia granicy obcego mu świata.
W kinie fabularnym podobny wątek poruszał niedawno Lukas Moodysson w swoim filmie "Mamut" (w sobotę i czwartek pokaże go Canal+), gdzie bohater grany przez Gaela Garcíę Bernala przybywa w interesach do Tajlandii, ale mimo dobrych intencji i zmiany scenografii na bardziej autentyczną, nie udaje mu się wyłamać ze stereotypu seksturysty eksploatującego dalekowschodnią biedę.
Podobną ironię wobec zachodnich plecakowiczów z nadmiernym tupetem penetrujących obcą kulturę znajdziemy też w filmie "Najsamotniejsza z planet" Julii Loktev, który wejdzie za chwilę do naszych kin i w którym Bernal zagrał jakby wcześniejsze swoje wcielenie z filmu Moodyssona. Wszyscy bohaterowie wspomnianych tu filmów liczyli na autentyczną egzotyczną przygodę, na ucieczkę od rutyny – niestety, sytuacja ich przerosła. Film Kloca pokazuje heroiczną próbę wyjścia z tego impasu. A w dokumencie tego rodzaju konfrontacja działa ze szczególną siłą. To już nie jest przecież literacki koncept, to wszystko dzieje się naprawdę, na naszych oczach. „Kołysanka z Phnom Penh” wbrew swemu tytułowi, nie działa usypiająco.
Stacje telewizyjne od jakiegoś czasu bombardują nas filmem dokumentalnym. Wystarczy przejrzeć ofertę programową specjalistycznej Planete+, komercyjnego HBO, Canal+ czy TVN 24; nawet publiczna TVP uruchomiła osobne pasma dedykowane kinu non-fiction. Trudno jednak znaleźć dokument z prawdziwego zdarzenia, realizowany powoli, bez narzuconej tezy, niewpisujący się w modną ostatnio także i u nas filmową „turystykę”.
W filmie „Pod osłoną nieba” padało sławetne zdanie zaczerpnięte z prozy Paula Bowlesa: „Turysta już od przyjazdu myśli o powrocie do domu. A podróżnik nie wie, czy w ogóle wróci". Gdyby podejść do tego bardziej metaforycznie, w kinie dokumentalnym podobne rozróżnienie również się sprawdza. Twórca „Kołysanka z Phnom Penh” jest tego najlepszym przykładem.