PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Anita Piotrowska
  3.09.2012
Głośno ostatnio, nie tylko w Polsce, o Ulrichu Seidlu. Dopiero co T-Mobile Nowe Horyzonty zaserwował nam kompletną retrospektywę jego filmów, do naszych kin trafia właśnie „Raj: Miłość”, a już festiwal w Wenecji zdążył pokazać premierę drugiego ogniwa „rajskiej” trylogii, czyli „Wiarę”. 

„Zazdroszczę Austriakom Ulricha Siedla” – pisał Roman Gutek w felietonie dla „Gazety Wyborczej” tuż przed wrocławskim festiwalem.  Rzeczywiście, trudno na gruncie polskiego kina byłoby znaleźć filmowca o takiej odwadze i talencie - może tylko Wojciech Smarzowski, tworząc rodaków portret własny w „Weselu” i „Domu złym”, wykazał się podobną bezkompromisowością. A co z polskim dokumentem? Czy można w nim odnaleźć po Seidlowsku wyostrzone widzenie świata i podobną, łamiącą wszelkie dokumentalne przykazania, organizację materiału? Oglądając „Spodziewane straty” (1992), dokument o Austrii „zza siódmej miedzy”, pomyślałam o filmach Ewy Borzęckiej.


Kadr z filmu "Arizona", fot. KFF


Polska dokumentalistka swego czasu nieźle namieszała swoją „Arizoną”, w której mieszkańców popegeerowskich Zagórek w kilka lat po transformacji ustrojowej pokazała wbrew tradycji polskiej szkoły dokumentalnej, pochylającej się z pasterską troską nad tak zwanym prostym człowiekiem. Sposób prezentacji bohaterów był właśnie z ducha Seidla. Oglądaliśmy na wpół inscenizowane „występy” przed kamerą, pojedyncze i zbiorowe, czasem pijackie, czasem w swoim bełkocie porażająco trzeźwe, niemal zawsze wywołujące w widzu poczucie zakłopotania.  Dostało się wówczas reżyserce za rzekomą fascynację ludzkim zbydlęceniem i rozpijanie swoich bohaterów dla lepszego filmowego efektu. Po latach  pojawiły się i inne zarzuty: Artur Żmijewski z „Krytyki Politycznej” oskarżał  Borzęcką o  odpolitycznienie biedy, a wywodzący się z tego samego kręgu Maciej Nowak krytykował „Arizonę” za to, że „wymyśliła polską wieś”.
 
Mija właśnie 15 lat od powstania „Arizony” i być może właśnie z tej okazji pokaże go w najbliższy wtorek TVP Kultura. Warto obejrzeć ten film z perspektywy czasu. Nie dla samej ludzkiej fauny, ale dla sposobu, w jaki reżyserka mierzy się z pewną dokumentalną metodą, którą do mistrzostwa doprowadził Ulrich Seidl. Swoją drogą ciekawe, kim są dzisiaj wioskowe dzieciaki, które w jednej ze scen „Arizony” woziły wózkiem pijaną staruszkę.  I kto mógłby nakręcić o nich film. Sama Borzęcka w swoich filmach złagodniała, a jej następcy (patrz: „Czekając na sobotę” Ireny i Jerzego Morawskich) idą raczej w sensacyjny populizm. Borzęcka 15 lat temu rzeczywiście włożyła kij w mrowisko, choć polskim Ulrichem Seidlem, niestety się nie stała. Być może nie miała w sobie artystycznej siły twórcy „Upałów”. A może to my nie byliśmy gotowi na kogoś takiego w polskim kinie?


Zobacz również
Box Office. Polscy widzowie zakochani w Rzymie.
Box Office. Kolejny sukces Woody’ego Allena
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll