Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Tylko tego filmu nie przegapcie, proszę: jeszcze grają "Akacje" po kinach studyjnych, za chwilę zniknie, potem będziecie mogli tylko żałować.
Oto młoda kobieta, Jacinta (Hebe Duarte) z pięciomiesięczną córeczką Anahi (Nayra Calle Mamani) wsiada do ciężarówki, załadowanej drewnem akacjowym, która ma ją zawieźć z Paragwaju do Buenos Aires. Kamera towarzyszy wiernie tej podróży trójki ludzi – kierowcy Rubena (German da Silva), pasażerki i jej córeczki (ta ostatnia mała aktorka bezwarunkowo na Oscara zasługuje). Film jest o rodzeniu się najpierw jakiejś nici sympatii, potem chyba większego, silniejszego uczucia pomiędzy milczącym, jakimś jakby wypalonym, dogłębnie smutnym kierowcą, a uciekającą (?) ku lepszemu życiu matką z dzieckiem. Film wielkich aktorów, którzy za pomocą bardzo niewielkiej ilości słów i jeszcze bardziej oszczędnych gestów pozwalają nam wznieść się na poziom wielkiej opowieści o rodzeniu się miłości.
"Akacje", fot. materiały prasowe
Okazuje się znowu, że dla filmu nie potrzeba wiele więcej: dwoje (troje) aktorów, wnętrze ciężarówki, przetykane jakimiś plenerami nie za często, ale przede wszystkim mocno osadzona w ludzkiej egzystencji opowieść: nie wymyślona, wydumana, po prostu prawdziwa i przez to bardzo potrzebna. Do życia konieczna jak oddychanie.
Nie wiemy, nigdy nie dowiemy się przed czym ani ku czemu ucieka Jacinta z Paragwaju. Wiemy, bo powtarza to dwa razy, że jej córeczka nie ma ojca; wiemy, że jest tam gdzieś w głębi jakaś wielka emocja (zostawiła w ojczyźnie swoją matkę, do której dzwoni), bo podczas bezsennej nocy gorzko płacze; nie wiemy, co stało się z Rubenem, że stał się człowiekiem o – wydawałoby się – bardzo grubej skórze; nieczułym, opryskliwym, skrytym w swym bólu, rozczarowaniu, zniechęceniu, jak w pancerzu. Wiemy, że ma syna, którego chyba zostawił z matką i spotkał się z nim dopiero po pięciu latach; a ostatnio widział go osiem lat temu. Tu się coś nie udało, tu zostały popełnione jakieś błędy, których konsekwencją jest gorzka samotność.
Męski bohater w filmie podejmuje się wejścia na jedną z najtrudniejszych dróg: od owej zimnej (wystraszonej?) obcości, po próbę wyjścia z tego stanu.
Koniecznie pójdźcie na ten film, póki jeszcze możecie. Bo umknie wam kolejna szansa na refleksję, która może okazać się przydatna, bardzo przydatna. Takie filmy jak "Akacje" są jak głosy ostrzeżenia: przenieście, proszę, przenieście te opowieści na swoje życie. Aby nie było tak, że co się wam udało zepsuć, nie naprawić, przeoczyć, potem będzie was truło, żądliło i wpychało w jakąś czeluść oschłości, z której – może – nie będziecie już mieli siły, nadziei się wydostać.
Możecie nie mieć już czasu za wiele, aby to Wam się udało uczynić; albo góra rozczarowania i oschłości jest zbyt wysoka, pancerz zbyt ciężki!
Właściwie główną ścieżką dźwiękową „Akacji” jest warkot ciężarówki: domu, przystani, pustelni Rubena; ale ona na naszych oczach, staje się miejscem spotkania, świątynią narodzin uczucia. Miłość zstępuje na kierowcę ciężarówki przez dziecko; jego spojrzenie, gesty, nawet płacz, być może wyciągają z martwoty wypaloną duszę.
Jest wybawienie i przychodzi ono przez ludzi; ale aby przyszło, trzeba mieć jeszcze chociaż lekko otwarte oczy.
Dlatego namawiam was, pójdźcie, póki jeszcze możecie.
Oto młoda kobieta, Jacinta (Hebe Duarte) z pięciomiesięczną córeczką Anahi (Nayra Calle Mamani) wsiada do ciężarówki, załadowanej drewnem akacjowym, która ma ją zawieźć z Paragwaju do Buenos Aires. Kamera towarzyszy wiernie tej podróży trójki ludzi – kierowcy Rubena (German da Silva), pasażerki i jej córeczki (ta ostatnia mała aktorka bezwarunkowo na Oscara zasługuje). Film jest o rodzeniu się najpierw jakiejś nici sympatii, potem chyba większego, silniejszego uczucia pomiędzy milczącym, jakimś jakby wypalonym, dogłębnie smutnym kierowcą, a uciekającą (?) ku lepszemu życiu matką z dzieckiem. Film wielkich aktorów, którzy za pomocą bardzo niewielkiej ilości słów i jeszcze bardziej oszczędnych gestów pozwalają nam wznieść się na poziom wielkiej opowieści o rodzeniu się miłości.
Okazuje się znowu, że dla filmu nie potrzeba wiele więcej: dwoje (troje) aktorów, wnętrze ciężarówki, przetykane jakimiś plenerami nie za często, ale przede wszystkim mocno osadzona w ludzkiej egzystencji opowieść: nie wymyślona, wydumana, po prostu prawdziwa i przez to bardzo potrzebna. Do życia konieczna jak oddychanie.
Nie wiemy, nigdy nie dowiemy się przed czym ani ku czemu ucieka Jacinta z Paragwaju. Wiemy, bo powtarza to dwa razy, że jej córeczka nie ma ojca; wiemy, że jest tam gdzieś w głębi jakaś wielka emocja (zostawiła w ojczyźnie swoją matkę, do której dzwoni), bo podczas bezsennej nocy gorzko płacze; nie wiemy, co stało się z Rubenem, że stał się człowiekiem o – wydawałoby się – bardzo grubej skórze; nieczułym, opryskliwym, skrytym w swym bólu, rozczarowaniu, zniechęceniu, jak w pancerzu. Wiemy, że ma syna, którego chyba zostawił z matką i spotkał się z nim dopiero po pięciu latach; a ostatnio widział go osiem lat temu. Tu się coś nie udało, tu zostały popełnione jakieś błędy, których konsekwencją jest gorzka samotność.
Męski bohater w filmie podejmuje się wejścia na jedną z najtrudniejszych dróg: od owej zimnej (wystraszonej?) obcości, po próbę wyjścia z tego stanu.
Koniecznie pójdźcie na ten film, póki jeszcze możecie. Bo umknie wam kolejna szansa na refleksję, która może okazać się przydatna, bardzo przydatna. Takie filmy jak "Akacje" są jak głosy ostrzeżenia: przenieście, proszę, przenieście te opowieści na swoje życie. Aby nie było tak, że co się wam udało zepsuć, nie naprawić, przeoczyć, potem będzie was truło, żądliło i wpychało w jakąś czeluść oschłości, z której – może – nie będziecie już mieli siły, nadziei się wydostać.
Możecie nie mieć już czasu za wiele, aby to Wam się udało uczynić; albo góra rozczarowania i oschłości jest zbyt wysoka, pancerz zbyt ciężki!
Właściwie główną ścieżką dźwiękową „Akacji” jest warkot ciężarówki: domu, przystani, pustelni Rubena; ale ona na naszych oczach, staje się miejscem spotkania, świątynią narodzin uczucia. Miłość zstępuje na kierowcę ciężarówki przez dziecko; jego spojrzenie, gesty, nawet płacz, być może wyciągają z martwoty wypaloną duszę.
Jest wybawienie i przychodzi ono przez ludzi; ale aby przyszło, trzeba mieć jeszcze chociaż lekko otwarte oczy.
Dlatego namawiam was, pójdźcie, póki jeszcze możecie.
Krzysztof Koehler
Portalfilmowy.pl
Box Office. “Ted” przebojem także w polskich kinach!
Box Office. Polscy widzowie zakochani w Rzymie.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024