Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Jeśli ktoś przegapił na dużym ekranie "Piękno" Olivera Hermanusa, musi koniecznie je teraz zobaczyć - telewizja „Ale kino!” pokaże film w ramach cyklu „Kino Mówi: LGBT”, traktującego o mniejszościach seksualnych.
W tym nurcie kina, nadrabiającym zepchnięcie w sferę tabu, nader często zdarzają się niewypały – zazwyczaj oglądamy filmy-manifesty, w słusznej sprawie powtarzające do znudzenia najgorsze schematy kina hetero. Na szczęście, trafiają się również prawdziwe perełki, jak choćby "XXY" Lucíi Puenzo, "Zabiłem moją matkę" Xaviera Dolana czy "Zupełnie inny weekend" Andrew Haigha. "Piękno" należy do tej samej ligi. Oglądając film Hermanusa rozgrywający się w dzisiejszej RPA, niezależnie od płci, wieku, rasy czy orientacji seksualnej, odczuwamy na własnej skórze, co czuje człowiek, który dla życiowej wygody wyparł się samego siebie.
"Piękno", fot. Tongariro
„Raczej zamordować niemowlę w kołysce niż hołubić niewyżyte pragnienia” – mówił do swojej córki cyniczny profesor Lurie z „Hańby” J.M Coetzeego, powołując się na Williama Blake`a. Francois z filmu Hermanusa raczej nie czytał książek swojego rodaka noblisty ani tym bardziej angielskiego mistyka i zdawać by się mogło, że swoje „niewyżyte pragnienia” zamknął głęboko w szafie. Wybrał ułożoną, zapiętą na ostatni guzik codzienność uprzywilejowanego pod każdym względem białego obywatela afrykańskiego kraju. Ale już w pierwszej scenie wesela, przypominającej klimatem filmy Viscontiego widzimy, jak ten Afrykaner w średnim wieku, obarczony rodziną i własnym przedsiębiorstwem, niespodziewanie dla siebie samego zakochuje się w młodym bratanku. To bolesne ukłucie piękna za chwilę zostaje zderzone ze sceną gejowskiej orgii – na odległej farmie Francois regularnie odbywa pokątne spotkania z podobnymi sobie białymi samcami alfa. Ostry, „tartaczny” seks (skojarzenie o tyle uprawnione, że Francois dorobił się pieniędzy właśnie na handlu drewnem) jest udziałem wyłącznie krzepkich traperów, którzy nawet w swoim „podziemnym” życiu nie potrafią wyzbyć się rasistowskich czy homofobicznych uprzedzeń („żadnych pedałów, żadnych kolorowych!”) Od tego momentu już wiemy, że bliżej „Pięknu” do brutalnej prozy Coetzeego niż do autora „Śmierci w Wenecji”.
"Piękno", fot. Tongariro
Kiedy w finale filmu zakochany Francois zostaje odtrącony przez obiekt swoich uczuć, erupcja tej brutalności po prostu zwala z nóg. Historia dojrzałego mężczyzny zakochanego w chłopcu staje się dla nas czymś więcej – metaforą „zgwałconego” kraju. Ale może także historią okrutnego uwiedzenia pięknem, które nie chce się podporządkować, choć jednocześnie zawiera w sobie element sprzedajny. Wszak piękny bratanek bohatera najprawdopodobniej zdaje sobie sprawę z erotycznych zakusów zamożnego wuja i by wkupić się w jego łaski, podgrzewa atmosferę dwuznaczności. Finałowa erupcja przemocy podszyta jest więc nie tyle „niewyżytymi pragnieniami”, ile poczuciem najgłębszego zranienia. Oto raz jeszcze Francois zredukowany został do roli bankomatu, bo tym właśnie stał się na przestrzeni lat dla swojej żony i córek. Niektórzy zżymają się, że za to, co zrobił swojemu niedoszłego kochankowi, nie poniósł później żadnej kary. Ale czy może istnieć większa kara od tego, co go potem spotyka, czyli zepchnięcie w jeszcze większą samotność?
W tym nurcie kina, nadrabiającym zepchnięcie w sferę tabu, nader często zdarzają się niewypały – zazwyczaj oglądamy filmy-manifesty, w słusznej sprawie powtarzające do znudzenia najgorsze schematy kina hetero. Na szczęście, trafiają się również prawdziwe perełki, jak choćby "XXY" Lucíi Puenzo, "Zabiłem moją matkę" Xaviera Dolana czy "Zupełnie inny weekend" Andrew Haigha. "Piękno" należy do tej samej ligi. Oglądając film Hermanusa rozgrywający się w dzisiejszej RPA, niezależnie od płci, wieku, rasy czy orientacji seksualnej, odczuwamy na własnej skórze, co czuje człowiek, który dla życiowej wygody wyparł się samego siebie.
"Piękno", fot. Tongariro
„Raczej zamordować niemowlę w kołysce niż hołubić niewyżyte pragnienia” – mówił do swojej córki cyniczny profesor Lurie z „Hańby” J.M Coetzeego, powołując się na Williama Blake`a. Francois z filmu Hermanusa raczej nie czytał książek swojego rodaka noblisty ani tym bardziej angielskiego mistyka i zdawać by się mogło, że swoje „niewyżyte pragnienia” zamknął głęboko w szafie. Wybrał ułożoną, zapiętą na ostatni guzik codzienność uprzywilejowanego pod każdym względem białego obywatela afrykańskiego kraju. Ale już w pierwszej scenie wesela, przypominającej klimatem filmy Viscontiego widzimy, jak ten Afrykaner w średnim wieku, obarczony rodziną i własnym przedsiębiorstwem, niespodziewanie dla siebie samego zakochuje się w młodym bratanku. To bolesne ukłucie piękna za chwilę zostaje zderzone ze sceną gejowskiej orgii – na odległej farmie Francois regularnie odbywa pokątne spotkania z podobnymi sobie białymi samcami alfa. Ostry, „tartaczny” seks (skojarzenie o tyle uprawnione, że Francois dorobił się pieniędzy właśnie na handlu drewnem) jest udziałem wyłącznie krzepkich traperów, którzy nawet w swoim „podziemnym” życiu nie potrafią wyzbyć się rasistowskich czy homofobicznych uprzedzeń („żadnych pedałów, żadnych kolorowych!”) Od tego momentu już wiemy, że bliżej „Pięknu” do brutalnej prozy Coetzeego niż do autora „Śmierci w Wenecji”.
"Piękno", fot. Tongariro
Kiedy w finale filmu zakochany Francois zostaje odtrącony przez obiekt swoich uczuć, erupcja tej brutalności po prostu zwala z nóg. Historia dojrzałego mężczyzny zakochanego w chłopcu staje się dla nas czymś więcej – metaforą „zgwałconego” kraju. Ale może także historią okrutnego uwiedzenia pięknem, które nie chce się podporządkować, choć jednocześnie zawiera w sobie element sprzedajny. Wszak piękny bratanek bohatera najprawdopodobniej zdaje sobie sprawę z erotycznych zakusów zamożnego wuja i by wkupić się w jego łaski, podgrzewa atmosferę dwuznaczności. Finałowa erupcja przemocy podszyta jest więc nie tyle „niewyżytymi pragnieniami”, ile poczuciem najgłębszego zranienia. Oto raz jeszcze Francois zredukowany został do roli bankomatu, bo tym właśnie stał się na przestrzeni lat dla swojej żony i córek. Niektórzy zżymają się, że za to, co zrobił swojemu niedoszłego kochankowi, nie poniósł później żadnej kary. Ale czy może istnieć większa kara od tego, co go potem spotyka, czyli zepchnięcie w jeszcze większą samotność?
Anita Piotrowska
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 23.07.2012
"Blue Valentine". Nadzieja w telewizji
Izraelski Żyd, izraelski Arab
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024