Nie doczekawszy się "Senny" w kinach, z radością odkryłam go na półce wypożyczalni. Nie trzeba być wielbicielem Formuły 1, by dać się wciągnąć w świat tego misternie utkanego z archiwaliów dokumentu, posiadającego w sobie więcej emocji i bardziej krwistego bohatera niż niejedna fikcyjna fabuła.
Wyścigami Formuły 1 nigdy specjalnie się nie emocjonowałam, bywało wręcz, iż równomierne buczenie silników bolidów i przecinanego przez nie powietrza, które dobiegało zza ściany z redakcji sportowej, przeszkadzało. Świdrujący, męczący i dekoncentrujący dźwięk. Opowieść o Sennie obejrzałam jednak nie tylko z zapartym tchem, ale potem jeszcze włączyłam dostępny na dvd komentarz twórców.
Asif Kapadia i jego współpracownicy przebrnęli przez setki godzin materiałów z najdalszych zakątków świata, zarejestrowanych na różnych i zmieniających się wraz z latami nośnikach. Dotarli do nagrań, które nigdy nie trafiały do przekazów telewizyjnych - już to wystarczy, by sięgnąć po "Sennę". Ale film idzie dalej. Bliższy jest fabule, niźli klasycznemu dokumentowi gadających głów. Kapadia uchwycił zarówno ducha samych wyścigów, rywalizacji, jak i osobowość portretowanego bohatera, legendarnego Ayrtona Senny (1960-1994).
Filmowiec, montując nieznane szerszej publiczności stare zdjęcia, wywiady, fragmenty spotkań w biurach Formuły 1 i torów wyścigowych, jedynie czasami wtrącając nagrania audio ze współcześnie przeprowadzonych rozmów, dociera bliżej bohatera niż wielu dokumentalistów pracujących z żywymi ludźmi. "Senna" to bardzo intymny i szczery portret, nie laurka sportowa, a opowieść o mężczyźnie, jego korzeniach, rywalach i pasji, która go zabiła. To także historia Formuły 1, polityki i interesów, które za nią stoją.
Patchworkowa mieszanina układa się w spójny dramat biograficzny z drugim dnem, backgroundem. Senna wyłania się z obrazu jako człowiek sprzeczności: hardy i uparty, ale oddany sprawie, trzeźwo oceniający sytuację, ale zarazem sentymentalny, rozczarowany układami i układzikami, polityką Formuły 1, ale nie mogący żyć bez wyścigów, świadomy niebezpieczeństw, ale kochający szybkość i ryzyko. Raz uśmiechnięty, kiedy indziej milczący. Kapadia wyszedł poza fakty i dotarł na poziom niemal metafizyczny. Pokazał nie tylko głęboką wiarę Senny, ale i odnalazł niepokój, coś w powietrzu, w gestach, w samych wydarzeniach na torze w San Marino, pozornie zwykłe rzeczy, które jednak nieuchronnie zmierzały do tragedii. Gdyby kawałek pojazdu przeleciał kilka centymetrów dalej od jego głowy, Senna nie tylko by przeżył, najprawdopodobniej nie miałby nawet siniaka.
Kapadia nie pracując osobiście z kamerą, tylko śledząc, wybierając, tnąc i sklejając nagrania innych, uchwycił jeszcze jedną rzecz. "Senna" to fantastyczna lekcja filmowego (niekoniecznie sportowego) pokazywania wyścigów. Nie ma tu, przepraszam wszystkich fanów Formuły 1, pewnej monotonii entego okrążenia toru. Jest za to emocja, tempo i napięcie. Wszystkie niedoskonałości starych materiałów, ziarno, brudy, brak ostrości, urwane ujęcia tylko potęgują to wrażenie.
Niedługo do kin ma trafić "Rush" Rona Howarda o zażartej rywalizacji pomiędzy Andreasem Nikolausem "Niki" Laudą i Jamesem Huntem, do której doszło w połowie lat 70. W tle Londyn, Richard Burton, romanse i rozwody. Mam nadzieję, że reżyser nie tylko obejrzał "Sennę", ale i w swojej fabule, wykorzysta sposób prowadzenia bohatera i kreacji. Połączenie hollywoodzkiego rozmachu z naturalizmem i szczerością "Senny" może dać rezultat, na który naprawdę warto czekać.