PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU

Zanim zajął się reżyserią, Joshua Marston pracował jako dziennikarz (relacjonował m.in. Wojnę w Zatoce dla stacji ABC), zdobył tytuł magistra nauk politycznych i uczył obcokrajowców angielskiego w czeskiej Pradze.

Za rolę w jego wielokrotnie nagradzanym fabularnym debiucie "Maria łaski pełna" grająca główną rolę debiutantka Catalino Sandino Moreno dostała nominację do Oscara. Jego najnowszy film "Przebaczenie krwi", zdobywca Srebrnego Niedźwiedzia za scenariusz na 61. Berlinale, pojawi się w polskich kinach już w najbliższy piątek (27. kwietnia). O podróżach, Albanii i paradoksach amerykańskiego przemysłu filmowego rozmawia z reżyserem Anna Tatarska

Anna Tatarska: Twój ostatni film “Maria łaski pełna” powstał przeszło 7 lat temu. Skąd tak długa przerwa?

Joshua Marston: W międzyczasie było kilka projektów, nad którymi pracowałem, ale nie udało się ich sfinalizować. To była prawdziwa lekcja życia o tym, jak naprawdę wygląda przemysł filmowy w Stanach Zjednoczonych. Najpierw pracowałem nad filmem o Iraku, który został mi zlecony przez studio Warner Independent Pictures. Bardzo spodobał im się mój scenariusz. Opowiadał o amerykańskim kierowcy wożącym z Iraku paliwo. Potem zaczęły się schody. Koniecznie chcieli zatrudnić jakąś wielką gwiazdę. Istny paradoks: niezależna wytwórnia, niskobudżetowy film i hollywoodzka gwiazda? Widziałem w tym dziwną sprzeczność, tak prowadzony projekt nie miał według mnie sensu. Potem przez trzy lata pracowałem nad adaptacją noweli, ale scenariusz okazał się problematyczny. Była to bowiem historia o dzieciach przeznaczona dla dorosłych widzów. Najwidoczniej ten temat jest na jakiejś czarnej liście formatów, które mają marne szanse na zdobycie finansowania. Robiłem przez te siedem lat wiele rzeczy, budżety kolejnych projektów kurczyły się coraz bardziej. Mój najnowszy film jest odpowiedzią na narastającą frustrację, deklaracją: „ok, w takim razie zrobię coś sam; na małą skalę, ale na własnych warunkach”.

Joshua Marston, fot. Reuters/Forum

Więc znalazłeś absolutnie niesztampowy temat! Dlaczego tak chętnie osadzasz akcję swoich filmów poza USA?

Trochę tak wychodzi. Akurat mój kolejny projekt będzie rozgrywał się w Ameryce. Jednocześnie gdy proces produkcji jest szansą, by podróżować, odkrywać ciekawe miejsca, wówczas jestem szczęśliwy. Mogę uczyć się nowych rzeczy, nieznanych języków, rozmawiać z obcymi ludźmi, poznawać całkiem inny świat.

Poziom Twojej wnikliwości i studiów nad miejscami, w których kręcisz jest ponadprzeciętny.

Trudno mi wypowiadać się w imieniu innych reżyserów, ale dla mnie to właśnie możliwość zagłębiania się w kulturę i historię świata sprawiła, że zacząłem robić filmy. Zawsze interesowałem się podróżami, dziennikarstwem, antropologią. Łączę te pasje z fascynacją warstwą wizualną aby stworzyć coś, co nie jest może dokumentem, ale też daleko mu do klasycznej, solipsystycznej fabuły, która skupia się tylko na sobie samej. Chcę przenosić widza w nowy dla niego świat.

"Przebaczenie krwi" ma naturalny, powolny rytm, a z drugiej strony tyle się w filmie dzieje.

W przypadku tego konkretnego filmu miałem jedno specyficzne wyzwanie: zagrożenie, które dyryguje przecież akcją, jest w nim niewidoczne, pośrednie, przynależy bardziej do porządku psychologii. Kiedy zbierałem materiały do filmu, zafascynowały mnie te rodziny, które są uwięzione we własnych domach z powodu lęku, że coś mogłoby się im przytrafić, gdyby z nich wyszli. Ale skoro nigdy nie wychodzą, zagrożenie pozostaje abstrakcją, nigdy nie dowiemy się, czy było rzeczywiste. To buduje inny poziom suspensu, nadaje filmowi nieco inny rytm, do którego widzowie mogą nie być przyzwyczajeni.

Zafascynował mnie prawny status tej sytuacji. Jak to możliwe, że rodziny nieskazane wyrokiem sądu tkwią zamknięte w domach?

W Albanii jest i policja i system sądowy. Ale nie był on zbyt mocny po upadku ZSRR. To sprzyjało odbudowaniu i wzmocnieniu się pozycji Kanunu (albański kodeks prawa zwyczajowego – przyp.aut.). Ludzie nie ufali autorytetom i ten własny zestaw zasad bardziej im opowiadał, brali sprawy w swoje ręce. Oczywiście na przestrzeni ostatnich dekad moc Kanunu słabnie, nie jest już on tak silny jak na początku lat 90. czy w czasie zamieszek z 1997 roku. Ale słabość państwowych struktur po przemianie politycznej to tylko jedna z przyczyn. W kulturze albańskiej duma i honor są niezwykle ważne. Kiedy członek rodziny zostaje zamordowany to oznacza, że honor całej rodziny został splamiony. I dopóki któryś z męskich członków się nie zemści, ta sytuacja się nie zmienia. To nie ma związku z prawem czy policją, a z albańską mentalnością, sposobem myślenia, który utrwalał się w tym regionie przez setki lat.

System patriarchalny wciąż ma się w Albanii dobrze. A jednak można odnieść wrażenie, że "Przebaczenie krwi" skupia się bardziej na dziewczynie – Rudinie – niż Niku, jej bratu.

Chciałem każdemu z nich poświęcić tyle samo uwagi. Choć Nik ma chyba odrobinę więcej czasu ekranowego. Ale ich historie mają całkiem inną jakość. Opowieść o Niku właściwie nie rozwija, on stoi w miejscu, ciągle napotyka kolejne przeszkody, jest zależny od innych a jednocześnie zmaga się z bardzo skomplikowanym systemem. Jego przestrzeń to dom, w którym widzimy go przez większość czasu. Natomiast Rudinie udaje się coś budować, zdobywać dla samej siebie, iść do przodu. W przeciwieństwie do brata może też wychodzić z domu, jeździć po okolicy. Dlatego jej wątek jest zdecydowanie bardziej aktywny. Nik jest sfrustrowany i zły, a Rudina odnosi pewne sukcesy. I może dlatego widzowie mogą czuć, że to ona jest im bliższa.

Twój film został zdyskwalifikowany z listy pretendentów do Oscara dla najlepszego zagranicznego filmu, ponieważ był „za mało albański”. Co to znaczy?

Oznacza to, że według formalnych wymogów na liście pracowników nie było wystarczająco dużo ludzi z albańskim paszportem. Akademia prosi aplikujących o wykaz sześciu głównych członków ekipy, do tego doliczają reżysera, scenarzystę, producenta oraz ośmiu aktorów w wiodących rolach. W tej siedemnastce musi być odpowiedni procent obywateli kraju, który zgłasza film jako kandydata. U nas ten procent był zbyt niski. Akademia zasugerowała Albańskiej Komisji Filmowej, że jest skłonna nagiąć zasady, jeśli film zostanie przez nich w głosowaniu uznany za „wystarczająco albański”. I tak się stało. Potem „Przebaczenie...” zostało oficjalnie przedstawione Amerykańskiej Akademii, która ponownie spojrzała na listę nazwisk i nagle stwierdziła, ze „wydawało im się, że ten procent był wyższy”. Pośród szóstki głównych członków ekipy był jeden Albańczyk, kostiumolog. Z tym, że nasza ekipa nie była amerykańska, składała się z ludzi z całego świata. Operator pochodzi z Wielkiej Brytanii, montażysta ze Szkocji, producent z Włoch... Ale zadecydowano, że taki zestaw obniża wymagany poziom „albańskości” filmu (mimo, że film zrealizowany jest w języku, tylko w lokalnych plenerach i występują w nim tylko Albańczycy – przyp. aut.).

O absurdalnych wymogach Akademii wobec filmów pretendujących do kategorii „najlepszy film obcojęzyczny” jest głośno już od dłuższego czasu, krytyka jej polityki nasila się. Czy widzisz jakąkolwiek szansę na zmiany?

Nie. Uważam, że te zmiany nie nastąpią nigdy.

Ze względu na Twój dotychczasowy dorobek często nazywa się twoje filmy antropologicznymi. Z drugiej strony cenisz filmowców tworzących kino gatunkowe – Stevena Soderbergha czy Anga Lee. Czy ta fascynacja przełoży się kiedyś na twoje przyszłe projekty?

Powinienem nakręcić komedię, to by pomogło mojej karierze... Chciałbym zrobić thriller, albo film science fiction, interesuje mnie też oczywiście dramat. Właśnie skończyłem odcinek bardzo śmiesznego serialu. Chcę realizować możliwie dużo różnorodnych projektów. Byłoby dobrze, by każdy był bardziej antropologiczny, ale chcę też odkrywać nieznane tereny i uczyć się nowych rzeczy. O to według mnie chodzi w moim zawodzie.

Anna Tatarska
Ostatnia aktualizacja:  30.04.2012
Zobacz również
Pociągnij marionetkę za sznurek - moda na reality (horror) show
Stalowe magnolie
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll