Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Botanik z żyłką do inżynierii genetycznej, były żołnierz i zakochana w obu jednocześnie zepsuta dziewczyna z dobrego domu – bohaterowie filmu "Savages: ponad bezprawiem" Olivera Stone’a – tworzą układ prawie idealny, spełniając młodzieńcze marzenia reżysera – zafascynowanego ruchem hipisowskim i muzyką Jima Morrisona - o miłości i harmonii. Dlaczego więc ten układ nie jest idealny do końca? Otóż jego spoiwem jest narkotyk. A to nie prowadzi do niczego dobrego.
W „Savages” wiele mówi się o legalizacji narkotyków, przynajmniej miękkich, plotkę o rychłym złagodzeniu prawa powtarza nawet agent DEA – skorumpowany wprawdzie, ale i nagradzany za swoje sukcesy w walce z narkotykowym kartelem, który próbuje rozszerzyć strefy wpływu na południe Stanów Zjednoczonych, w tym Kalifornię. Na pierwszy rzut oka legalizacja wydaje się rozsądnym rozwiązaniem, z drugiej jednak strony pogłoski sprzyjają eskalacji przemocy w narkotykowym biznesie. Kartele czują nadchodzący koniec El Dorado, sięgają więc po coraz bardziej brutalne środki. Wiedzą, że nowej sytuacji prawnej długo nie pociągną, starają się więc zawczasu wycisnąć z rynku, ile się da, nie bacząc na koszty uzyskania, liczone w dziesiątkach ofiar i hektolitrach przelanej krwi. Anielska trójka z filmu, zawdzięczająca swój błogostan uprawie konopi indyjskich i cywilizowanym metodom obrotu nimi, będzie musiała wytrzymać próbę naporu dzikusów z Ameryki Środkowej. Czy wyjdzie z niej zwycięsko?
"Savages: Ponad bezprawiem", fot. UIP
Niech to pytanie zostanie w tym tekście retoryczne. W filmie Olivera Stone’a rozwój fabuły, poprowadzonej według sprawdzonych reguł – z odpowiednią ilością wątków pobocznych, zwrotów akcji i efektownych kulminacji, łącznie z alternatywnym zakończeniem - wydaje się kwestią drugorzędną. Na czoło wysuwa się obraz współczesnej Ameryki – lepszej, bardziej zasobnej, by nie powiedzieć – piękniejszej. Obraz Ameryki wyrosłej na kulturze konsumpcyjnej, z jednej strony ułatwiającej dostęp do wszelkich dóbr materialnych, z drugiej jednak strony budzącej stan nienasycenia. Stan, który zaspokoić potrafi jedynie narkotyk. To źródło podstawowego konfliktu „Savages: Ponad bezprawiem”. Film ukazuje obie strony – dobrych, czyli cywilizowanych, dystrybuujących marihuanę wśród chętnych i przeznaczających zyski na działalność charytatywną w Afryce, oraz złych, czyli dzikich, handlujących narkotykiem dla maksymalnego zysku. Ale w miarę rozwoju filmowej intrygi można się zastanowić, czy nie należy postawić znaku równości między złymi i dobrymi? Wszak zacierają się wszelkie granice i bynajmniej nie chodzi tu o stare angielskie przysłowie, że między Rzymianami należy być Rzymianinem.
Z czasem kreślony przez Olivera Stone’a lepszy obraz Ameryki staje się coraz bardziej niewyraźny, niemal przerażający. Podobnie było w „Urodzonych mordercach” (1994), kiedy obiektywne z zasady media zaczynały kreować rzeczywistość, by wzmocnić słupki oglądalności. Mimo koncyliacyjnego zakończenia filmu, po projekcji „Savages” opuszcza się kino z rosnącym przekonaniem, że legalizacja miękkich narkotyków nie rozwiąże problemu, że przyczyn nienasycenia, skłaniającego do sięgnięcia po narkotyk, trzeba szukać głębiej.
"Savages: Ponad bezprawiem", fot. UIP
Jest tylko jedno ale… Oliver Stone wyznał swego czasu, że pisząc scenariusz do „Człowieka z blizną” (1983), wykorzystał własne doświadczenia z kokainą. Jane Hamsher, producentka „Urodzonych morderców”, przyznała się do wspólnego z reżyserem i ekipą spożywania grzybów halucynogennych, co nieomal nie skończyło się nakryciem przez policję, co zresztą zaraz trafiło do filmu. Kilka lat później Stone został aresztowany za prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu i narkotyków. Skazanie na obowiązkową terapię odwykową pomogło niewiele, w maju 2005 roku trafił do aresztu za posiadanie narkotyków. Czyżby wyznanie moralisty ze skazą było bardziej przekonujące?
W „Savages” wiele mówi się o legalizacji narkotyków, przynajmniej miękkich, plotkę o rychłym złagodzeniu prawa powtarza nawet agent DEA – skorumpowany wprawdzie, ale i nagradzany za swoje sukcesy w walce z narkotykowym kartelem, który próbuje rozszerzyć strefy wpływu na południe Stanów Zjednoczonych, w tym Kalifornię. Na pierwszy rzut oka legalizacja wydaje się rozsądnym rozwiązaniem, z drugiej jednak strony pogłoski sprzyjają eskalacji przemocy w narkotykowym biznesie. Kartele czują nadchodzący koniec El Dorado, sięgają więc po coraz bardziej brutalne środki. Wiedzą, że nowej sytuacji prawnej długo nie pociągną, starają się więc zawczasu wycisnąć z rynku, ile się da, nie bacząc na koszty uzyskania, liczone w dziesiątkach ofiar i hektolitrach przelanej krwi. Anielska trójka z filmu, zawdzięczająca swój błogostan uprawie konopi indyjskich i cywilizowanym metodom obrotu nimi, będzie musiała wytrzymać próbę naporu dzikusów z Ameryki Środkowej. Czy wyjdzie z niej zwycięsko?
"Savages: Ponad bezprawiem", fot. UIP
Niech to pytanie zostanie w tym tekście retoryczne. W filmie Olivera Stone’a rozwój fabuły, poprowadzonej według sprawdzonych reguł – z odpowiednią ilością wątków pobocznych, zwrotów akcji i efektownych kulminacji, łącznie z alternatywnym zakończeniem - wydaje się kwestią drugorzędną. Na czoło wysuwa się obraz współczesnej Ameryki – lepszej, bardziej zasobnej, by nie powiedzieć – piękniejszej. Obraz Ameryki wyrosłej na kulturze konsumpcyjnej, z jednej strony ułatwiającej dostęp do wszelkich dóbr materialnych, z drugiej jednak strony budzącej stan nienasycenia. Stan, który zaspokoić potrafi jedynie narkotyk. To źródło podstawowego konfliktu „Savages: Ponad bezprawiem”. Film ukazuje obie strony – dobrych, czyli cywilizowanych, dystrybuujących marihuanę wśród chętnych i przeznaczających zyski na działalność charytatywną w Afryce, oraz złych, czyli dzikich, handlujących narkotykiem dla maksymalnego zysku. Ale w miarę rozwoju filmowej intrygi można się zastanowić, czy nie należy postawić znaku równości między złymi i dobrymi? Wszak zacierają się wszelkie granice i bynajmniej nie chodzi tu o stare angielskie przysłowie, że między Rzymianami należy być Rzymianinem.
Z czasem kreślony przez Olivera Stone’a lepszy obraz Ameryki staje się coraz bardziej niewyraźny, niemal przerażający. Podobnie było w „Urodzonych mordercach” (1994), kiedy obiektywne z zasady media zaczynały kreować rzeczywistość, by wzmocnić słupki oglądalności. Mimo koncyliacyjnego zakończenia filmu, po projekcji „Savages” opuszcza się kino z rosnącym przekonaniem, że legalizacja miękkich narkotyków nie rozwiąże problemu, że przyczyn nienasycenia, skłaniającego do sięgnięcia po narkotyk, trzeba szukać głębiej.
"Savages: Ponad bezprawiem", fot. UIP
Jest tylko jedno ale… Oliver Stone wyznał swego czasu, że pisząc scenariusz do „Człowieka z blizną” (1983), wykorzystał własne doświadczenia z kokainą. Jane Hamsher, producentka „Urodzonych morderców”, przyznała się do wspólnego z reżyserem i ekipą spożywania grzybów halucynogennych, co nieomal nie skończyło się nakryciem przez policję, co zresztą zaraz trafiło do filmu. Kilka lat później Stone został aresztowany za prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu i narkotyków. Skazanie na obowiązkową terapię odwykową pomogło niewiele, w maju 2005 roku trafił do aresztu za posiadanie narkotyków. Czyżby wyznanie moralisty ze skazą było bardziej przekonujące?
Konrad J. Zarębski
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 26.09.2012
"Mój rower" - zobacz zwiastun
"Mistrz" Paula Thomasa Andersona w polskich kinach
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024