Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Z Konradem Łęckim, reżyserem filmu „Wyklęty”, w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 3/2017), rozmawia Dagmara Romanowska. Oto fragment wywiadu, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 13 marca.
Dagmara Romanowska: Dlaczego historia żołnierzy wyklętych? Co przyciągnęło pana do tego tematu?
Konrad Łęcki: Tematyka historyczna interesowała mnie już od dawna i poruszałem ją w swoich krótkich filmach, w „Grudniowych rozmowach” i „Pre mortem”. O tym, że zdecydowałem się opowiedzieć o żołnierzach wyklętych w debiucie pełnometrażowym zadecydowało wiele czynników. Sprawa budzi olbrzymie zainteresowanie i emocje wśród Polaków, a przez kino do tej pory była przemilczana. To historia żywa, dotycząca naprawdę dramatycznych wyborów, a ocena tamtych czasów i wydarzeń ciągle rzutuje na dzisiejsze podziały w społeczeństwie. Nie chciałem bohaterów oceniać, ale pokazać tragizm ich losów, a zarazem pozwolić widzom wyrobić sobie własne zdanie. Gdy zaczynałem pracę, nie było wcale pewne, czy powstająca od dłuższego czasu „Historia Roja” wejdzie do kin. Dostrzegłem pewną niszę problemową, a zarazem wyzwanie dla siebie.
Pierwszy klaps padł w 2014 roku, ostatni – w maju 2016. "Wyklęty" powstał poza strukturami filmowymi. Czy w ogóle ubiegał się pan o dofinansowanie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej?
Nie wsparła nas żadna instytucja publiczna. Odbyliśmy nieoficjalną rozmowę w PISF-ie, po której doszliśmy do konkluzji, że szkoda czasu na składanie wniosku i trzeba znaleźć alternatywne sposoby finansowania. Nagraliśmy kilka spotów, które przedstawiły projekt i przeprowadziliśmy akcję społeczną. Odzew na nią przerósł nasze najśmielsze oczekiwania i potwierdził, jak wielu widzów czeka na taki właśnie film. Zebraliśmy około pół miliona złotych, co pozwoliło na kontynuowanie pracy.
Jest pan autorem scenariusza – czy konsultował go pan z historykami?
Całą pracę wykonałem sam. Bardzo długo się przygotowywałem i zapoznałem szczegółowo z większością dostępnych na naszym rynku publikacji związanych z tą tematyką. Wyklęty nie jest jednak biografią, zapisem historycznym jeden do jednego. Poszczególne postaci mają swoje pierwowzory w rzeczywistości, aczkolwiek często jest to rodzaj kompilacji. „Lolo”, grany przez Wojciecha Niemczyka łączy w sobie elementy życiorysu sierżanta Józefa Franczaka ps. „Lalek”, ale i Franciszka Przysiężniaka ps. „Ojciec Jan”. Chciałem przedstawić szerszą opowieść, na podstawie której widz będzie mógł poznać złożoną sytuację żołnierzy podziemia niepodległościowego.
Tego scenariusza – z powodzeniem – używał pan, żeby przekonać aktorów. Zamiast castingów, wybrał pan rozmowy z osobami, które widział pan w poszczególnych rolach. Efekt: ciekawa obsada, w której są mistrzowie, ale i mniej znane twarze.
Od początku było to moje zamierzenie. Nie chciałem obsadzać w głównych rolach aktorów ogranych i opatrzonych w reklamach czy serialach. Jednocześnie jestem zaszczycony, że do mniejszych postaci moje zaproszenie, po przeczytaniu scenariusza, przyjęli m.in. Janusz Chabior, Leszek Teleszyński, Marcin Troński, Olgierd Łukaszewicz, Ignacy Gogolewski, Marek Siudym czy pamiętny z „Czarnych chmur”, acz od dobrych kilku lat nieobecny na ekranie Maciej Rayzacher. Zagrałby również Leonard Pietraszak, ale nie pozwoliło mu na to zdrowie. Podziwiam produkcje z lat 70. – „Noce i dnie”, „Czarne chmury” i lat 80. – chociażby „Wierną rzekę” czy „Nad Niemnem”. To perełki, także dzięki wspaniałym kreacjom aktorskim, i uważam, że trzeba tych artystów przypomnieć współczesnej publiczności. Z kolei młodzi aktorzy mogą się od nich bardzo wiele nauczyć – nie tylko warsztatowo, ale i skromności oraz pokory.
Konrad Łęcki: Tematyka historyczna interesowała mnie już od dawna i poruszałem ją w swoich krótkich filmach, w „Grudniowych rozmowach” i „Pre mortem”. O tym, że zdecydowałem się opowiedzieć o żołnierzach wyklętych w debiucie pełnometrażowym zadecydowało wiele czynników. Sprawa budzi olbrzymie zainteresowanie i emocje wśród Polaków, a przez kino do tej pory była przemilczana. To historia żywa, dotycząca naprawdę dramatycznych wyborów, a ocena tamtych czasów i wydarzeń ciągle rzutuje na dzisiejsze podziały w społeczeństwie. Nie chciałem bohaterów oceniać, ale pokazać tragizm ich losów, a zarazem pozwolić widzom wyrobić sobie własne zdanie. Gdy zaczynałem pracę, nie było wcale pewne, czy powstająca od dłuższego czasu „Historia Roja” wejdzie do kin. Dostrzegłem pewną niszę problemową, a zarazem wyzwanie dla siebie.
Pierwszy klaps padł w 2014 roku, ostatni – w maju 2016. "Wyklęty" powstał poza strukturami filmowymi. Czy w ogóle ubiegał się pan o dofinansowanie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej?
Nie wsparła nas żadna instytucja publiczna. Odbyliśmy nieoficjalną rozmowę w PISF-ie, po której doszliśmy do konkluzji, że szkoda czasu na składanie wniosku i trzeba znaleźć alternatywne sposoby finansowania. Nagraliśmy kilka spotów, które przedstawiły projekt i przeprowadziliśmy akcję społeczną. Odzew na nią przerósł nasze najśmielsze oczekiwania i potwierdził, jak wielu widzów czeka na taki właśnie film. Zebraliśmy około pół miliona złotych, co pozwoliło na kontynuowanie pracy.
Jest pan autorem scenariusza – czy konsultował go pan z historykami?
Całą pracę wykonałem sam. Bardzo długo się przygotowywałem i zapoznałem szczegółowo z większością dostępnych na naszym rynku publikacji związanych z tą tematyką. Wyklęty nie jest jednak biografią, zapisem historycznym jeden do jednego. Poszczególne postaci mają swoje pierwowzory w rzeczywistości, aczkolwiek często jest to rodzaj kompilacji. „Lolo”, grany przez Wojciecha Niemczyka łączy w sobie elementy życiorysu sierżanta Józefa Franczaka ps. „Lalek”, ale i Franciszka Przysiężniaka ps. „Ojciec Jan”. Chciałem przedstawić szerszą opowieść, na podstawie której widz będzie mógł poznać złożoną sytuację żołnierzy podziemia niepodległościowego.
Tego scenariusza – z powodzeniem – używał pan, żeby przekonać aktorów. Zamiast castingów, wybrał pan rozmowy z osobami, które widział pan w poszczególnych rolach. Efekt: ciekawa obsada, w której są mistrzowie, ale i mniej znane twarze.
Od początku było to moje zamierzenie. Nie chciałem obsadzać w głównych rolach aktorów ogranych i opatrzonych w reklamach czy serialach. Jednocześnie jestem zaszczycony, że do mniejszych postaci moje zaproszenie, po przeczytaniu scenariusza, przyjęli m.in. Janusz Chabior, Leszek Teleszyński, Marcin Troński, Olgierd Łukaszewicz, Ignacy Gogolewski, Marek Siudym czy pamiętny z „Czarnych chmur”, acz od dobrych kilku lat nieobecny na ekranie Maciej Rayzacher. Zagrałby również Leonard Pietraszak, ale nie pozwoliło mu na to zdrowie. Podziwiam produkcje z lat 70. – „Noce i dnie”, „Czarne chmury” i lat 80. – chociażby „Wierną rzekę” czy „Nad Niemnem”. To perełki, także dzięki wspaniałym kreacjom aktorskim, i uważam, że trzeba tych artystów przypomnieć współczesnej publiczności. Z kolei młodzi aktorzy mogą się od nich bardzo wiele nauczyć – nie tylko warsztatowo, ale i skromności oraz pokory.
Dagmara Romanowska
Magazyn Filmowy 3/2017
Ostatnia aktualizacja: 10.03.2017
fot. Wojciech Świąder/Kondrat Media
Netia Off Camera: kino, które wytycza drogę
Nabór projektów dokumentalnych na Market koprodukcyjny
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024