PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z Konradem Łęckim, reżyserem filmu "Wyklęty", rozmawia Dagmara Romanowska. Obraz znalazł się w Konkursie Głównym gdyńskiego Festiwalu.
Dagmara Romanowska: Dlaczego historia żołnierzy wyklętych? Co przyciągnęło pana do tego tematu?

Konrad Łęcki: Tematyka historyczna interesowała mnie już od dawna i poruszałem ją w swoich krótkich filmach, w Grudniowych rozmowach i Pre mortem. O tym, że zdecydowałem się opowiedzieć o żołnierzach wyklętych w debiucie pełnometrażowym zadecydowało wiele czynników. Sprawa budzi olbrzymie zainteresowanie i emocje wśród Polaków, a przez kino do tej pory była przemilczana. To historia żywa, dotycząca naprawdę dramatycznych wyborów, a ocena tamtych czasów i wydarzeń ciągle rzutuje na dzisiejsze podziały w społeczeństwie. Nie chciałem bohaterów oceniać, ale pokazać tragizm ich losów, a zarazem pozwolić widzom wyrobić sobie własne zdanie. Gdy zaczynałem pracę, nie było wcale pewne, czy powstająca od dłuższego czasu Historia Roja wejdzie do kin. Dostrzegłem pewną niszę problemową, a zarazem wyzwanie dla siebie.

 

Pierwszy klaps padł w 2014 roku, ostatni – w maju 2016. Wyklęty powstał poza strukturami filmowymi. Czy w ogóle ubiegał się pan o dofinansowanie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej?

Nie wsparła nas żadna instytucja publiczna. Odbyliśmy nieoficjalną rozmowę w PISF-ie, po której doszliśmy do konkluzji, że szkoda czasu na składanie wniosku i trzeba znaleźć alternatywne sposoby finansowania. Nagraliśmy kilka spotów, które przedstawiły projekt i przeprowadziliśmy akcję społeczną. Odzew na nią przerósł nasze najśmielsze oczekiwania i potwierdził, jak wielu widzów czeka na taki właśnie film. Zebraliśmy około pół miliona złotych, co pozwoliło na kontynuowanie pracy.


Ekipa "Wyklętego", fot. Jacek Czerwiński/SFP.


Jest pan autorem scenariusza – czy konsultował go pan z historykami?

Całą pracę wykonałem sam. Bardzo długo się przygotowywałem i zapoznałem szczegółowo z większością dostępnych na naszym rynku publikacji związanych z tą tematyką. Wyklęty nie jest jednak biografią, zapisem historycznym jeden do jednego. Poszczególne postaci mają swoje pierwowzory w rzeczywistości, aczkolwiek często jest to rodzaj kompilacji. „Lolo”, grany przez Wojciecha Niemczyka łączy w sobie elementy życiorysu sierżanta Józefa Franczaka ps. „Lalek”, ale i Franciszka Przysiężniaka ps. „Ojciec Jan”. Chciałem przedstawić szerszą opowieść, na podstawie której widz będzie mógł poznać złożoną sytuację żołnierzy podziemia niepodległościowego.

 

Tego scenariusza – z powodzeniem – używał pan, żeby przekonać aktorów. Zamiast castingów, wybrał pan rozmowy z osobami, które widział pan w poszczególnych rolach. Efekt: ciekawa obsada, w której są mistrzowie, ale i mniej znane twarze.

Od początku było to moje zamierzenie. Nie chciałem obsadzać w głównych rolach aktorów ogranych i opatrzonych w reklamach czy serialach. Jednocześnie jestem zaszczycony, że do mniejszych postaci moje zaproszenie, po przeczytaniu scenariusza, przyjęli m.in. Janusz Chabior, Leszek Teleszyński, Marcin Troński, Olgierd Łukaszewicz, Ignacy Gogolewski, Marek Siudym czy pamiętny z Czarnych chmur, acz od dobrych kilku lat nieobecny na ekranie Maciej Rayzacher. Zagrałby również Leonard Pietraszak, ale nie pozwoliło mu na to zdrowie. Podziwiam produkcje z lat 70. – Noce i dnie, Czarne chmury i lat 80. – chociażby Wierną rzekę czy Nad Niemnem. To perełki, także dzięki wspaniałym kreacjom aktorskim, i uważam, że trzeba tych artystów przypomnieć współczesnej publiczności. Z kolei młodzi aktorzy mogą się od nich bardzo wiele nauczyć – nie tylko warsztatowo, ale i skromności oraz pokory.

 

Pracując przy ograniczonym budżecie, założył pan, że nie będzie oszczędzał na formie.

Film wojenny ma swoje wymogi, a oczekiwania widzów, którzy mają dostęp do amerykańskich produkcji są wysokie. Nie można dziś opowiadać historii jak 20 czy 30 lat temu. Grzechem wielu polskich produkcji historycznych ostatnich czasów była koturnowość. Wyjątki – takie chociażby jak znakomita Róża Wojciecha Smarzowskiego – zdarzały się za rzadko. Publiczność się zniechęciła, szczególnie ta młodsza. Musimy wyjść poza pewne schematy i akcję osadzoną w „dwóch pokojach”. Nie możemy udawać, że nasze filmy są czymś, czym nie są. Mamy wiele fascynujących tematów, które możemy atrakcyjnie opowiedzieć. W sposób niepozbawiony emocji – jeżeli ich nie ma lub są sztuczne, poniesiemy fiasko. Musimy pozwolić publiczności utożsamić się z bohaterami, śmiać, wzruszać, angażować w sprawę. Chciałem, żeby po seansie Wyklętego widz nie opuszczał kina z poczuciem, że do czegoś go zmuszono, że po raz kolejny został oszukany i znowu „zafundowano” mu akcję „dookoła jednego drzewa”. Wiem, że to surowa ocena, ale opieram ją na rozmowach z młodzieżą. Forma była więc dla mnie bardzo ważna i poświęciłem jej wiele uwagi – dźwiękowi, zdjęciom, montażowi, kostiumom. Chciałem, żeby od pierwszej do ostatniej sceny widz był wciągnięty w historię. Myślę, że sposób opowiadania, który wybrałem, przypadnie młodym do gustu.


Konrad Łęcki i Marcin Kwaśny, odtwórca roli "Wiktora", fot. Jacek Czerwiński/SFP.


Wspomniał pan o amerykańskim kinie. Nie da się jednak porównać tamtejszych budżetów do naszych, a realizacja filmu historycznego do tanich nie należy.

Ostatecznie zamknęliśmy realizację w budżecie 2,5 miliona złotych, czego nie da się porównać nie tylko z amerykańskimi budżetami, ale i z polskimi. Podejrzewam, że w realiach PISF-u ta produkcja wyceniona byłaby lekko na 10 milionów złotych. Zaangażowanych w nią było 600 osób. Uruchomiliśmy olbrzymie pokłady kreatywności i zdarzało się, że dosłownie stawaliśmy na głowie, żeby coś spiąć. Wiele rzeczy nie udałoby się osiągnąć, gdyby nie wsparcie grup rekonstrukcyjnych czy teatrów, które użyczały nam kostiumów i sprzętu po wysoce preferencyjnych stawkach. Nie udałoby się bez pasji i zaangażowania – ekipy realizacyjnej i postprodukcyjnej. Dla mnie osobiście były to trzy lata bardzo ciężkiej pracy. Byłem wyczerpany fizycznie i psychicznie. Kręciliśmy w wielu lokalizacjach, w naturalnych plenerach, po 8-10 godzin dziennie, w bardzo różnych warunkach pogodowych, bywało że ekstremalnych. Po jednym z takich dni zdjęciowych wylądowałem w szpitalu, ale to cena, którą płaci się za osiągnięcie wyznaczonego sobie celu.

 

Kino historyczne to jeden z punktów toczącej się obecnie debaty politycznej, nie tylko w środowisku filmowym. Nie obawia się pan, że Wyklęty zostanie w nią wciągnięty?

Przy tematach historycznych, zwłaszcza kontrowersyjnych, budzących emocje – a w nie zapewne wpisuje się problematyka żołnierzy podziemia niepodległościowego – politycznej rozmowy raczej nie unikniemy. Nie dostrzegam w tym jednak problemu. Ważne jest natomiast, żeby zachować proporcje: realizować swoją wizję artystyczną, a nie film na zamówienie, pod dyktando. Twórca nie może dać sobie czegoś narzucić. Sam nie odczuwam żadnych nacisków, nie widzę też próby wpisania kina historycznego w doraźne potrzeby polityki. Przeciwnie, myślę, że teraz nastał czas, że można takie filmy kręcić. Nie ukrywam, że Wyklętegoudało mi się dokończyć dopiero po tym, jak w Polsce zaszły zmiany. Wcześniej nikt po prostu się tym projektem nie interesował. Niemal nikt nie chciał rozmawiać na jego temat. Nie traktuję tego w kategoriach politycznych, tylko stwierdzam fakt. Teraz zainteresowanie się pojawiło. Jeżeli pociągnie to za sobą finansowanie takich produkcji, na pewno będą one powstawać. Tematów nie brakuje, pytanie, czy przedstawimy je w sposób interesujący dla widza? W Ameryce nikogo nie śmieszy scena, w której będący w podeszłym już wieku szeregowiec Ryan salutuje fladze. U nas, w lustrzanym ujęciu, pojawiłyby się dziwne komentarze. Jako filmowcy musimy tak opowiadać, żeby tego uniknąć. Wierzę, że kino historyczne niesie duży potencjał, także pod względem biznesowym – o ile uda się pokonać niechęć widzów. Osiągnąć to możemy, stawiając na jakość i unikając koturnowości. Kilka tytułów dowiodło już, że to możliwe.

 

Ostatnio coraz częściej mamy do czynienia ze zjawiskiem oceniania filmów bez ich obejrzenia. Nie boi się pan, że taki sam los spotka Wyklętego?

Chciałbym, żeby było inaczej, żeby film stał się przyczynkiem do rozmowy o nim samym i bohaterach. Jestem jednak realistą. Zresztą, jeszcze nikomu go nie pokazałem, a już zetknąłem się z recenzjami i ocenami aktorstwa... To bardzo krzywdzący dla twórców trend.

 

Dla widzów chyba też. Nadal chce pan zajmować się kinem historycznym?

Historia pozostaje w centrum moich zainteresowań filmowych. Mam nowe projekty, osadzone w innej przestrzeni czasowej. Jeżeli tylko będę miał taką możliwość, na pewno chciałbym nadal zajmować się takim kinem. Tylko już nie w tak spartańskich warunkach, w jakich realizowany był Wyklęty.

Dagmara Romanowska
Magazyn Filmowy SFP 3/2017
Ostatnia aktualizacja:  19.09.2017
Zobacz również
fot. Jacek Czerwiński/SFP
42. FPFF: Rozpoczęło się święto polskiego kina
Janusz Zaorski – trójpodział reżyserskich władz
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll