Na portalu dla przede wszystkim młodych miłośników kina – filmweb.pl – przy filmie "Zostań ze mną" w reżyserii Iry Sachsa, opowiadającym o wieloletnich próbach zbudowania związku przez dwóch zakochanych w sobie chłopaków pierwszy głos w dyskusji zabrzmiał zaskakująco: EastJudas zapytał po prostu kto jest HETERO i oglądał ten film. I czy w ogóle są tacy?
Rozgorzała dyskusja, czy dla „prawdziwego mężczyzny” oglądanie filmu o gejach nie jest uszczerbkiem na honorze. Podniosło mi się ciśnienie, ale po krótkiej chwili opadło. Właściwie dlaczego nie nazwać sprawy po imieniu? Dlaczego nie przyznać, że etykietka „film o tematyce LGBT” jest rodzajem piętna, które raczej odbiera filmowi widzów niż przyciąga spragnionych tematyki sobie nieznanej? Tymczasem taka etykietka (jak większość etykietek w ogóle) najczęściej zwodzi na manowce bo przecież siłą kina jest właśnie to, że na przykładzie nieznanych nam bohaterów z nieznanych miejsc i rzeczywistości opowiada o sprawach, które okazują się zaskakująco nam bliskie i podobne do tego, co sami przeżywamy w swoich własnych, jakże innych biografiach. Inność bohaterów stanowi najczęściej rodzaj bezpiecznego bufora chroniącego naszą psychikę przed przyjęciem na szczękę zbyt bolesnego ciosu prawdy.
Kadr z filmu "Zostań ze mną". Fot. Tongarino Realising
Jeśli tak właśnie podejdziemy do filmu "Zostań ze mną", szybko zorientujemy się, że ta historia dziewięcioletniego usiłowania dwóch nowojorczyków, by być razem pomimo różnych przeciwności (przede wszystkim słabość charakteru i skłonność do uzależnień jednego z nich, ale także zupełnie inny tryb życia wynikający z przebywania w różnych środowiskach zawodowych) jest w gruncie rzeczy uniwersalną przypowieścią nie tyle o pragnieniu miłości i uniknięciu samotności, co… o nieustannej konieczności walki o siebie, o swoją wolność i prawo do realizacji własnych pragnień. Te dwie wielkie siły powodujące życiem każdego człowieka (z jednej strony miłość i chęć przebywania z drugim człowiekiem a z drugiej – świadomość podmiotowości swojego istnienia) ścierają się na przestrzeni całego życia, poruszając się najczęściej po swoistej sinusoidzie gdzie biegunami wychylenia bywają na zmianę emocje i zdrowy rozsądek.
W filmie "Zostań ze mną" ta myśl została przeprowadzona delikatnie, niepublicystycznie, prowadzona subtelnie i pięknie nie tylko ręką reżysera ale także poetyckim okiem rewelacyjnego autora zdjęć – Thimiosa Bakatatisa. Podobnie, jak to było w filmach „Samotny mężczyzna”, a wcześniej „Brokeback Mountain” homoseksulane uczucie zostało podniesione do rangi metafory i zawieszone na bardzo wysokim poziomie wrażliwości estetycznej.
Nie doszukiwałbym się w "Zostań ze mną" tzw. życiowej prawdy i ochłapów codzienności. Na ten film trzeba patrzeć jak na obraz (nie zdjęcie!) w galerii sztuki; trzeba go słuchać tak jak symfonię (nie piosenkę!) w filharmonii; czytać jak książkę (nie gazetowy artykuł!) w wypełnionej ciszą czytelni.
W zamian dostajemy ekstrakt tak doskonałej jakości, że możemy być pewni, iż każda jego kropla zostawi smak na języku naszej wrażliwości na długie dni…