PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Łukasz Adamski
  14.11.2011

Zawsze lubiłem filmy apokaliptyczne. Nie wiem czy chodzi tylko o to, że jako osoba wierząca w judeochrześcijańskiego Boga wiem, że końca doświadczy każdy z nas czy również o to, że twórcy takich dzieł potrafią powiedzieć nam więcej o kondycji człowieka niż twórcy opowieści współczesnych. Pewnie jedno i drugie. Oba uczucia towarzyszyły mi podczas seansu ostatniego filmu Larsa Von Triera czy wcześniej M. Nighta Shyamalana.

"Melancholia", fot. Gutek Film

W ostatnim czasie na nasze ekrany weszło kilka ciekawych filmów o „końcu świata jaki znamy”. Mieliśmy więc biblijną „Księgę Ocalenia”, rodzinną „Drogę” czy pesymistyczne „Miasto ślepców”. Wcześniej z „końcem świata” zmierzyć się musieli bohaterowie bajkowych blockubusterów „Pojutrze”, „Dnia zagłady” i „Armaggedonu”. Najbliżej końca świata był słynny wybuchowy duet z „Dnia Niepodległości” w ich „2012”. Tam jednak wybranych obywateli z kilku kontynentów uratowała kasa i John Cusack. Jednak jeden twórca poszedł dalej niż optymistyczni Amerykanie i dosłownie unicestwił ziemię.

Właśnie na DVD trafiła do sklepów "Melancholia"Larsa von Triera. Film najprawdopodobniej dostałby „Złotą Palmę” w Cannes, gdyby nie niemądre wypowiedzi duńskiego reżysera na temat Hitlera. Zresztą te same brednie co Duńczyk, sprzedawał niedawno miłośnik Fidela Castro, Oliver Stone. Obaj dostali na szczęście po nosie. Ucierpiało na tym jednak kino. Von Trier przyzwyczaił już jednak widzów do kontrowersji. W zeszłym roku na festiwalu w Cannes został wygwizdany z swój porno-horror z Willemem Dafoe „Antychryst”. Film ten powstał, gdy reżyser zmagał się z poważną depresją. Widać to zresztą na ekranie. Miałem więc wielkie obawy przed seansem nowego dzieła twórcy „Przełamując falę”. Von Trier w moim odczuciu jest zarazem geniuszem jak i hochsztaplerem, który gorszą formę maskuje „artystyczną” otoczką. Tak właśnie było w przypadku „Idiotów” i „Antychrysta”. W pierwszym przypadku krytycy filmowi dali się nabrać na sztuczki z „dogmą” , w drugim już na szczęście nie.

Jednak teraz twórca z zaleczoną depresją powrócił w wielkim stylu. "Melancholia" to bez wątpienia najlepszy film reżysera „Dogville”. "Melancholia" nie jest apokalipsą, grożącą sądem, karą, zapowiadającą wielką przemianę. To czysta ostateczność, kres i śmierć wszystkiego - straszna, a zarazem nieunikniona”- pisał Tadeusz Sobolewski. Ja jednak w tym filmie widzę ofiarę, zwątpienie , ale również miłość i zmartwychwstanie. Mimo tego, że reżyser jest nihilistą to i tak drzemie w nim ludzki pierwiastek, który przebija się gdzieś „między słowami”. Jest to odwieczny dramat ateistów. W moim przekonaniu największą siłą filmu von Triera jest pokazanie w nim ostatecznej katastrofy świata z punktu widzenia nie tylko ateusza, ale również naukowca stawiającego sobie naukę w miejscu Boga i jego religijnej żony. Apokalipsa z punktu widzenia jednostki robi piorunujące wrażenie. „2012” czy „Dzień Niepodległości” były wyzute z osobistego dramatu bohaterów z uwagi na swoją „masowość”.

Von Trier pokazał jednak, że można pokazać ból zderzenia się z ostatecznością poprzez uczucia zwykłego człowieka a nie obraz ginących tłumów w Nowym Jorku czy Watykanie. Bez wątpienia takie obrazy mają najsilniejsze oddziaływanie. Przynajmniej na mnie. Wiedział to Steven Spielberg, który w „Wojnie światów” pokazał niedoszły koniec naszego globu oczami ojca i jego dzieci. Na dodatek akcja adaptacji tej klasycznej opowieści została umieszczona na prowincji. Podobną drogą poszedł M. Night Shyamalan w swoim najlepszym filmie „Znaki”. Tam również widzimy zmierzenie się z „końcem” żyjącej na farmie rodziny, która zmaga się ze swoją wiarą i sceptycyzmem. Trudno oczywiście porównywać hollywoodzkie produkcje z filmem von Triera, mimo tego, że grają w „Melancholii” gwiazdy z fabryki snów - Kirsten Dunst i próbującym się wyzwolić z wizerunku Jacka Bauera świetny Kiefer Sutherland. Jednak schemat opowieści jest ten sam.

U von Triera czy Shyamalana z nieuchronnym końcem musi się zmierzyć nie Bruce Willis na meteorycie, ani John Cusack w pędzącym przez pękającą ziemię samochodzie, a zwykły człowiek, który reprezentuje każdego z nas. Bohaterów von Triera czeka trudniejsza walka niż popcorowych superbohaterów. Polega ona bowiem na pogodzeniu się ze sobą samym, własnymi słabościami, słabnącą i powracającą wiarą oraz wszechobecną bezsilnością. Oglądając „Melancholię” możemy zobaczyć coś z czym bez wątpienia każdy z nas się prędzej czy później się spotka. Z nieludzką apokalipsą, której musimy doświadczyć jako ludzie.

Łukasz Adamski
Zobacz również
Box Office. Weekend rekordów w kinach
Box Office. Wyjazd integracyjny Polaków… do kina!
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll