PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU

Choć American Film Festival w dużej mierze skierowany jest w stronę debiutantów czy twórców, którzy stawiają dopiero pierwsze kroki na zawodowej drodze, nie może zabraknąć tu także reżyserów uznanych.

Podczas tegorocznej edycji w sekcji Highlights zaprezentowane zostały nowe filmy m.in. Paula Thomasa Andersona, Richarda Linklatera, Abla Ferrary czy Michela Gondry’ego. Okazało się jednak, że nie wszyscy są w najlepszej formie.

Kadr z filmu "Mistrz". Fot. Gutek Film

Największe zainteresowanie publiczności wrocławskiego festiwalu skupiło się wokół „Mistrza” P.T. Andersona. Nie powinno to jednak specjalnie dziwić, i to co najmniej z kilku powodów. Uwagę z pewnością zwraca osoba samego reżysera, który na swoim koncie ma takie arcydzieła jak „Magnolia” czy „Aż poleje się krew”. Magnesem bez wątpienia był także aktorski duet, wcielający się w postaci głównych bohaterów – Joaquin Phoenix i Philip Seymour Hoffman. Od dawna zresztą mówiło się sporo o rzekomo kontrowersyjnej tematyce „Mistrza”, w której dopatrywano się inspiracji biografią L. Rona Hubbarda, założyciela kościoła scjentologicznego. Wisienką na torcie mogły być weneckie laury – Srebrny Lew i nagroda aktorska, choć paradoksalnie film uchodził za wielkiego przegranego tego festiwalu. Reżyser "Boogie Nights" po raz kolejny nie sprawił zawodu swoim fanom. Zrealizował dzieło, które pod względem formalnym jest prawdziwym majstersztykiem, a wybitne kreacje aktorskie stawiają Phoenixa i Seymoura Hoffmana w pierwszym rzędzie kandydatów do Oscara. Mnie jednak w opowieści o przejmującej relacji, jaka zrodziła się pomiędzy różniącymi się od siebie niemal na każdej płaszczyźnie mężczyznami – tytułowym Mistrzem i zagubionym, niepokornym, miotającym się niczym zranione zwierzę Freddiem, czegoś zabrakło. A może to po prostu tak wysoko zawieszona poprzeczka, która dla Andersona z każdym filmem tylko się podnosi. 

 Wiele pozytywnych emocji, choć niekoniecznie jest to tożsame z samą fabułą filmu, zapewnił widzom za sprawą „Berniego” Richard Linklater. Przedstawia w nim opartą na faktach historię zaradnego przedsiębiorcy pogrzebowego z Teksasu (w tej roli Jack Black), posiadającego wyjątkowy talent do rozkochiwania w sobie starszych kobiet, nierzadko tych, których mężów właśnie grzebał. Jedna z takich relacji doprowadziła bohatera do tragicznych konsekwencji. I choć był on sprawcą ciężkiej zbrodni, jego wdzięk nie pozwolił na to, by lokalna społeczność od niego się odwróciła. Przedstawiając tę w gruncie rzeczy dość gorzką historię, Linklater po raz kolejny potwierdza swój największy talent, a mianowicie to, że jest prawdziwym mistrzem ekranowego dialogu.

Filmom Michela Gondry’ego zawsze towarzyszy jakaś doza niepewności. Śmiało bowiem przyznać mu można miano jednego z najbardziej nieprzewidywalnych twórców na reżyserskiej mapie. Po znakomitych „Zakochanym bez pamięci” czy dokumencie muzycznym „Dave Chapelle’s Bloc Party” tym razem przyszedł czas na próbę sportretowania amerykańskich nastolatków z Bronksu, którzy przemierzają miasto szkolnym autobusem w dniu zakończenia nauki. I choć pewnie wizja to dość rzetelna, szybko zamienia się w kronikę najbardziej prymitywnych żartów, a bardzo dynamicznie zrealizowany „To my, a to ja” paradoksalnie zaczyna najzwyczajniej nużyć. Zawiódł też Abel Ferrara, którego nucona w nowojorskim lofcie dość pretensjonalna piosenka o końcu świata („4:44 Ostatni dzień na Ziemi”) ani przez moment nie zbliża się do klasy tematycznie bliskiej, a przecież znakomitej „Melancholii” Larsa von Triera

 

Kuba Armata
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  17.11.2012
Zobacz również
Malowanie Światłem na Camerimage
Legendarny kostium za 480 tysięcy dolarów
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll