PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Kamil Minkner
  24.10.2011

Kino polityczne. Dla jednych nudy na pudy, gdzie częstotliwość słów zdecydowanie przewyższa częstotliwość strzałów z broni palnej. Nigdy nie zapomnę, jak Trzynaście dni, film o kryzysie kubańskim, którego akcja w większości dzieje się w Gabinecie Owalnym prezydenta USA, naraził jedną z moich randek na spektakularną klapę.

A jednak od polityki nie ma ucieczki, jak bowiem głosi słynne powiedzenie feministek z lat 60. nawet to co prywatne jest polityczne. Ekonomiczne mieć, duchowe być, romantyczne kochać, a nawet prozaiczne, jak żyć – wszystko to stanowi stawkę w ideologicznych konfliktach. Filmy pozwalają lepiej je zrozumieć. Czasami robią to wprost, czasami metaforycznie, innym razem film w ogóle wydaje się niepolityczny, ale nabiera takich cech w określonym kontekście lub skrywając ideologiczny przekaz pod rozrywkowym woalem. Jak mawiał były  prezydent Indonezji, Sukarno, „amerykańskie filmy komercyjne są polityczne, bo trzymają ludzi z dala od polityki”. Ja zbliżę się do niej, by obnażyć ideologiczne manipulacje i gwałty na naszej politycznej świadomości.

Czy kiedyś powstanie polski „Bob Roberts”?

Skoro twarze z plakatów wyborczych ciągle patrzą na nas jeszcze ufnie (najczęściej z dorysowanymi brodami), postanowiłem zastanowić się nad sensem wyborów w demokracji. Jak na politologa przystało, z polskiej polityki rozumiem coraz mniej, jednak wiele spraw staje się jasnych, kiedy można się im przypatrzeć nie wprost, poprzez pryzmat sztuki. Nawet jeżeli filmowa soczewka to krzywe zwierciadło.

Tim Robbins w filmie "Bob Roberts", fot. AKPA

Filmy o kampaniach wyborczych zaczęły powstawać, kiedy zaczęło się okazywać, że wcale nie musi wygrać najlepszy tylko dobrze opakowany. Pamiętam jak w jakimś filmie dokumentalnym zrobiono analizę urody kongresmanów amerykańskich w XIX i XX wieku. Wniosek był prosty: dawniej dominowali kompetentni brzydale, a tak uwielbiany w USA Lincoln, człowiek o urodzie wybitnie radiowej mógłby nie zostać współcześnie nawet burmistrzem małej mieściny.


Przyglądając się naszym ostatnim wyborom przypomniał mi się szczególnie "Bob Roberts"Tima Robbinsa. Wprawdzie amerykański, wprawdzie z 1992, wprawdzie krytyczny wobec amerykańskiej prawicy, ale jakoś dziwnie odbijają się w nim aktualne sprawy polskie i to bez względu na ideologiczną stronę barykady. Od razu zrozumiałem te głupie gierki, kiedy to premier rzekomo nie widział wchodzącego prezydenta i witał go swoimi plecami. Ten fanatyzm, kiedy niewybrani kandydaci PiS-u krzyczeli w Krakowie, że tylko oni reprezentują naród. I w końcu, że polityka to biznes, gdzie pozycjonuje się produkt, określa target, a następnie sprzedaje się nie tyle polityka, co narracje na jego temat, jak uczy marketingowa nowomowa.

Film Robbinsa opowiada o kandydacie na senatora, który odnosząc się do mitu, że każdy jest w stanie sam sobie poradzić, wyśpiewuje kolejne slogany swojej kampanii. Bob jest piosenkarzem folkowym, który zdaje się żarliwie wierzyć w proste ideały demokratycznego życia przepojonego wiarą w Boga. Jego doradcy tworzą więc narrację o everymanie, który może rzucić rękawicę establishmentowi.

W rezultacie powstał zręczny pamflet na łatwowierność wyborców, uleganie przez nich namiętnościom kosztem racjonalnej kalkulacji; satyra ukazująca, jak łatwo manipulować ludźmi szermując populizmem, hasłami patriotycznymi i prostymi receptami ekonomicznymi. Film stanowi zarazem przestrogę przed polityką, która opierając się na zarządzaniu negatywnymi emocjami i generowaniu sztucznych wrogów prowadzi do mordów politycznych i fundamentalizmu. Dlatego, pomimo komediowej oprawy wyszedł z tego poważny dramat polityczny, który wskazuje, że najbardziej powinniśmy się wystrzegać tych, którzy przepojeni moralnymi sloganami mówią, jak to zrobią nam dobrze.

Przy okazji ta pouczająca fabuła nie ugrzęzła w formalinie sztampowej konwencji. "Bob Roberts" to mockumentary, a więc film fabularny, który został wystylizowany na dokument. Oglądamy zdjęcia robione trzęsącą się kamera, fikcyjne newsy, teledyski, materiały prasowe, polityków, którzy wypowiadają się do kamery komentując karierę Robertsa. Reżyser nie tylko krytykuje pewne postawy, ale też sposób ich prezentowania w mediach. To on sprawia, że tak łatwo dajemy się uwodzić różnym demagogom i manipulatorom, którzy mówią do nas to, co chcemy usłyszeć.

Kto wie może już niedługo Tuska czy Pawlaka zastąpi Doda lub Kasia Cichopek; braci Kaczyńskich bracia Mroczek, Nergal wchodząc do Sejmu wreszcie do woli będzie sobie robił znak Szatana, a jakiś przyszły Peja, niczym Bob Roberts zorganizuje na siebie zamach by tylko zostać wybranym. Brakuje mi w Polsce takiego odważnego filmu.

Kamil Minkner
Zobacz również
Box office. Baby są... ciągle najlepsze
Box office. Baby są... najlepsze
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll