Baza / Historia polskiego kina
Baza / Historia polskiego kina
Krótkometrażowcy: "Święta rodzina"
Sytuacja jedyna w swoim rodzaju: etiuda studenta, która zostaje włączona do autorskiego filmu wybitnego twórcy. Niemożliwe? Otóż całkiem możliwe. Coś takiego zdarzyło się w naszej kinematografii blisko pół wieku temu…
Niezwykły ciąg zaskakujących zdarzeń. Na początku było ćwiczenie zadane studentom Wydziału Operatorskiego łódzkiej Szkoły Filmowej przez profesora Mieczysława Jahodę. Jeden z jego podopiecznych spisał się nad wyraz dobrze. Za sprawą twórczych ambicji i dzięki, godnej najwyższego podziwu, pracowitości adepta obowiązkowe ćwiczenie warsztatowe przekroczyło zakreślone ramy, przybierając postać samodzielnej etiudy aktorskiej. Utalentowany student nazywał się Stanisław Latałło, a etiuda otrzymała tytuł Święta rodzina i została bardzo wysoko oceniona na zaliczenie roku.



"Święta rodzina", archiwum prywatne Marcina Latałły

Traf chciał, że Jahoda otrzymał w tamtym czasie propozycję autorstwa zdjęć w najnowszym filmie Tadeusza Konwickiego Jak daleko stąd, jak blisko. Na asystenta polecił Latałłę i tak Staszek wszedł do elitarnej ekipy, co dla kogoś w jego wieku było rzecz jasna ogromnym wyróżnieniem. Nie dość na tym – jego profesor zaaranżował pokaz etiudy, która wprawiła w zachwyt reżysera. Obaj z Jahodą postanowili, że zdolny, pełen twórczej inwencji asystent otrzyma do dyspozycji kamerę i ma dla potrzeb filmu nakręcić szereg reporterskich ujęć, używając do tego celu enerdowskiej taśmy ORWO.

Co więcej, decyzją samego Konwickiego, etiuda Święta rodzina miała zostać integralnym fragmentem wmontowanym w jego film. I tak się stało. Przy końcu Jak daleko stąd, jak blisko, istotnie, pojawia się – odnotowana osobnym napisem w czołówce – niezwykle oryginalna sekwencja będąca suitą operatorską autorstwa Stanisława Latałły. Dodatkowo, dysponując własnym doświadczeniem zdobytym podczas warsztatowych eksperymentów z solaryzacją, wykonał on również wspaniałe ujęcie sylwetki Żyda unoszącego się nad ziemią. Ujęcie to, otwierające cały film i kilkakrotnie powtórzone, wzbogaciwszy je o muzykę Zygmunta Koniecznego, postanowił Konwicki uczynić wizualnym leitmotivem Jak daleko stąd, jak blisko.

A sama etiuda? Została nakręcona jesienią 1969 roku na obrzeżach Warszawy. Króciutki film jest popisem niezwykłej wyobraźni i gamy umiejętności młodego autora. W realizacji, poza nim samym, brali udział: żona Staszka Maria Stauber jako asystentka reżysera, scenograf i kostiumograf Jacek Petrycki jako asystent operatora oraz troje aktorów: Irena Grudzińska (po opuszczeniu więzienia i tuż przed wyjazdem na emigrację), Sewer Fiodorowicz oraz dwuletni synek małżeństwa Latałłów, dzisiaj znany dokumentalista, Marcin.

Perfekcjonizm autora sprawił, że realizacja niewielkich rozmiarów ćwiczenia operatorskiego trwała dość długo. Słabej jakości enerdowska taśma barwna ORWO stała się dla niego warsztatowym i artystycznym wyzwaniem. Jej techniczne ograniczenia zamienił we własny atut. Komponował i aranżował każdy najdrobniejszy szczegół na planie. Na zdjęcia przynosił ze sobą albumy mistrzów malarstwa. Aby uzyskać na ekranie fantasmagoryczny efekt scen kręconych w zwykły jesienny dzień, posłużył się do oświetlenia planu flarami. Jednak ostateczny rezultat wykreowanej przez niego filmowej wizji pokazał, że było warto.

Na długo przed swoją pamiętną kreacją aktorską w roli Franciszka Retmana w Iluminacji Krzysztofa Zanussiego, Stanisław Latałło po raz pierwszy zwrócił na siebie uwagę jako autor znakomitej etiudy. Dzisiaj możemy ją na nowo odkryć i podziwiać właśnie dzięki dalekowzrocznej decyzji twórcy Jak daleko stąd, jak blisko.










.


Marek Hendrykowski / "Magazyn Filmowy. Pismo SFP" 69, 2017  18 marca 2018 18:44
Scroll