Baza / Historia polskiego kina
Baza / Historia polskiego kina
Odnowiony cyfrowo „Człowiek z żelaza”
Nigdy nie robiłem filmu na zamówienie, ale tego wezwania nie mogłem zignorować – wspomina Andrzej Wajda koniec sierpnia 1980 roku, kiedy przyjechał do strajkujących pracowników Stoczni im. Lenina. Stowarzyszenie Filmowców Polskich, którego Wajda był wówczas prezesem, wywalczyło właśnie prawo do rejestrowania na taśmie filmowej rozmów strajkujących ze stroną rządową.


Jednak wezwanie, o którym mówi Wajda, nie dotyczyło dokumentowania zdarzeń, ale realizacji filmu fabularnego. Pomysł rzucił jeden ze stoczniowców, miał nawet gotowy tytuł – „Człowiek z żelaza”. Po zwycięskim zakończeniu strajku filmowcy wrócili do Warszawy. Przebywający w stoczni dokumentaliści zaczęli montować film „Robotnicy ‘80”, który już tydzień później pokazano na festiwalu w Gdańsku, a który po paru miesiącach przepychanek z władzą wszedł do kina pod znamiennym (za sprawą cenzury) tytułem „wszystkie seanse zarezerwowane”. Wajda natomiast spotkał się z Aleksandrem Ściborem-Rylskim i powierzył mu napisanie scenariusza „Człowieka z żelaza”, który miał się zaczynać tam, gdzie skończył się ich poprzedni film, „Człowiek z marmuru”. O ile jednak od napisania scenariusza „Człowieka z marmuru” do jego realizacji minęło lat kilkanaście, wydarzenia wokół „Człowieka z żelaza” toczyły się błyskawicznie. Scenariusz powstał w kilka tygodni, równie krótko trwało załatwianie pozwoleń na realizację, zdjęcia ruszyły w styczniu, a gotowy film kolaudowano już w maju – by zdążyć na festiwal w Cannes. Było to możliwe tylko dlatego, że trwał radosny posierpniowy karnawał Solidarności, komunistyczny reżym jakby złagodniał, a w kulturze czuło się powiew odwilży. Radosny nastrój tłumił świadomość, że sytuacja jest niestabilna, co chwila dochodziło do zaburzeń równowagi, wycofana władza okopywała się w gotowości do kontruderzenia, a nad Polską coraz częściej pojawiało się widmo interwencji wojsk Układu Warszawskiego.

Kadr z filmu "Człowiek z żelaza". Fot. Kino RP

Na kolaudacji „Człowieka z żelaza” było burzliwie. Cenzura zgłosiła zastrzeżenia do kilkunastu scen, czas na negocjacje był niezwykle krótki, bowiem film zgłoszono do Cannes i został przyjęty do konkursu głównego, zanim jeszcze go ukończono. Ostatecznie osiągnięto porozumienie i w dniu, kiedy kopia wyruszyła do Francji, w salce projekcyjnej na Puławskiej, w siedzibie Zespołów Filmowych, odbył się pokaz pokolaudacyjny. Dzień był gorący, salka, zazwyczaj pustawa przy podobnych okazjach, pękała w szwach, widzowie stali nawet w otwartych drzwiach, nie było czym oddychać. Każda kolejna scena wywoływała kolejne komentarze. Bodaj po raz pierwszy w dziejach kina w PRL-u ludzie oglądali film tak jawnie demaskatorski. Zarówno w warstwie historycznej, kiedy Wajda pokazywał wcześniej niepublikowane materiały kronikalne, dotyczące Grudnia ’70 roku, jak i w warstwie współczesnej, kiedy jeden z głównych bohaterów – dyspozycyjny wobec władzy dziennikarz – przechodzi metamorfozę, jaka stała się udziałem sporej części społeczeństwa.

Kadr z filmu "Człowiek z żelaza". Fot. Kino RP

To prawda, że film nosi znamiona dzieła realizowanego pośpiesznie, w kilku miejscach brakuje mu namysłu i a w innych - dystansu do zdarzeń, jakie miały miejsce kilkanaście tygodni realizacją,. Jednak, z drugiej strony, udało się Andrzejowi Wajdzie uchwycić ducha czasu, co więcej – zważywszy krótki czas realizacji i wyczuwalne w życiu codziennym napięcie – dać świadectwo zdarzeń, skrzętnie ukrywanych przez władzę przed światem zewnętrznym. Jak odnotowuje w swojej „Historii kina polskiego” Tadeusz Lubelski: „Film zdołał uchwycić doniosłe wydarzenie historyczne w chwili jego rodzenia się i przedstawiał jego fabularny wariant w całym bogactwie kulturowego zaplecza”.

Kadr z filmu "Człowiek z żelaza". Fot. Kino RP

W Cannes „Człowieka z żelaza” przyjęto entuzjastycznie. Film otrzymał Złotą Palmę oraz nagrodę Jury Ekumenicznego. Bynajmniej nie z nienawiści do komunizmu i innych powodów politycznych, jak werdykt jury, któremu przewodził Jacques Deray, reżyser „Borsalino”, oceniła prasa radziecka, ale dlatego, że – zdaniem krytyki – Andrzej Wajda jeśli nie stworzył, to skodyfikował swoim filmem nowy wówczas gatunek filmowy – docudramę. W kraju czekało na reżysera uznanie widzów i kolejny bój z władzą – o wprowadzenie filmu na ekrany. Ostatecznie polska premiera odbyła się 27 lipca 1981 roku: udało się, choć nie bez kuriozalnych przeszkód. Na przykład, „Człowieka z żelaza” połączono w rozpowszechnianiu z oscarowym „Tangiem” Zbigniewa Rybczyńskiego. Decyzja niby słuszna, pozwalająca za jednym razem obejrzeć oba największe sukcesy polskiej kinematografii. Z drugiej strony, śmiałość obyczajowa „Tanga” wywołała nagłaśniane przez prasę protesty widzów. Natychmiast podniesiono więc kategorię wiekową „Tanga” na 18 lat, co w oczywisty sposób zawężało krąg odbiorców filmu Wajdy, dozwolonego od 12 lat. Mimo takich i podobnych pomysłów, do 13 grudnia, kiedy z chwilą wprowadzenia stanu wojennego „Człowieka z żelaza” skazano na półkę, zdążyło go obejrzeć ponad 5 mln widzów.

„Do dziś odczuwam podwójną satysfakcję – wspomina Andrzej Wajda. - Po pierwsze, nie cofnąłem się przed ryzykiem artystycznym, jakie niósł temat świeżych wydarzeń, po drugie, zdążyłem zrobić film przed wprowadzeniem stanu wojennego. Kilka miesięcy później czołgi Jaruzelskiego wyjechały na ulice potwierdzając, że porozumienia ze społeczeństwem zostały podpisane pod przymusem... Były to te same czołgi, których odmówił mi generał do filmu jesienią 1980 roku”.

Konrad J. Zarębski / Portalfilmowy.pl  9 grudnia 2012 12:41
Scroll