Z Rubenem Östlundem, twórcą szwedzkiej „Gry”, o kręceniu filmów społecznych jak dokumentów przyrodniczych i stosunku do imigrantów rozmawia Anna Kilian.
Portalfilmowy.pl: We wszystkich pana trzech fabułach widać specyficzne podejście do bohaterów. Obserwuje ich pan jak naukowiec dokumentuje przebieg doświadczenia...
Ruben Östlund: Coś w tym jest! Jedną z inspiracji „Gry” był znaleziony w Internecie film „Battle at Kruger”, pokazujący, jak w jednym z parków narodowych w RPA lwy atakują bawoły. Chciałem, by mój obraz przypominał dokument przyrodniczy. By opowiadał o ludziach bez analizowania moralnych przyczyn ich zachowania i by widzowie oglądali ich tak samo, jak przyglądają się zwierzętom.
Kadr z filmu "Gra". Fot. Against Gravity
PF: I tak samo, jak nie oceniają lwów, mają powstrzymać się od osądzania bohaterów „Gry"...
RO: To dzieci a nie dorośli, więc widz ma trudniejsze zadanie. Nic nie wie o ich pochodzeniu, miejscu w społeczeństwie. Są wyjęci z kontekstu, który ułatwiałby osąd. Publiczność sama musi wypełnić zaplanowane przeze mnie luki. Interesował mnie portret podzielonego miasta, gdzie bogaci i wykształceni mieszkają w jednej jego części, zaś ubodzy, niewyedukowani imigranci w drugiej.
PF: Ale na ekranie mamy Goeteborg - miasto w Szwecji postrzeganej jako tolerancyjna, otwarta i troszcząca się o swych obywateli, gdzie takie podziały na istnieją. A może pana ojczyzna nie jest już taka sama, jak choćby 20 lat temu?
RO: Goeteborg rzeczywiście jest podzielony i ludziom o innym kolorze skóry niż biały trudniej osiągnąć taki standard życiowy jak Szwedzi. Taka jest prawda, proces asymilacji i poziom wzajemnych relacji nie jest satysfakcjonujący. W Goeteborgu, gdzie mieszkam, powstały pierwsze w Szwecji ogrodzone osiedla w zamożnej części miasta. To sprawia, że przestrzeń publiczna za bramą traktowana jest jak ziemia niczyja. To bardzo niebezpieczne. Jeszcze w latach 40. i 50. rodzice wieszali na szyjach bawiących się na ulicy dzieci informację o ich adresie, wiedząc, że w razie potrzeby dorośli mogą im pomóc. Dziś by tego nie zrobili, gdyż mogłoby to być niebezpieczne. W „Grze” interesował mnie ten aspekt zmiany nastawienia ludzi wobec siebie.
PF: Skąd ta zmiana, z powodu większej liczby imigrantów?
RO: Przyczyną nie są imigranci, ale irracjonalny strach przed nimi, będący rezultatem tego, że bogaci odgrodzili się od przybyszów. Teraz jedni nie znają drugich i mają o sobie tylko wyobrażenia, dalekie od rzeczywistości i szkodliwe. Chłopcy, zabierający w „Grze” telefony rówieśnikom, działają zgodnie ze stereotypami na temat czarnoskórych. Gdyby takich stereotypów nie było, nie byłoby też przestępstwa.
PF: Skąd w takim razie wzięły się te stereotypy?
RO: Moim zdaniem, to kwestia sumienia, wynikająca z kolonialnej przeszłości Europy i amerykańskiego niewolnictwa. Odczuwamy je wobec imigrantów z Afryki, czyniąc z nich ofiary. Ale w „Grze” nie miałem zamiaru podkreślać, że pięciu czarnych nastolatków okrada dwóch białych i Azjatę. Chciałem pokazać, jak jedna grupa wykorzystuje sposób myślenia drugiej, by wejść w posiadanie jej własności bez użycia siły.
PF: Dlaczego "Gra" rozpętała w Szwecji aż tak burzliwą dyskusję?
RO: Nie tylko w Szwecji, także we Francji. Powodem wydaje się poczucie winy społeczeństwa postkolonialnego, jakim jest Francja. Zaś Szwedzi uznali, że moje stanowisko jako reżysera „Gry” nie było wystarczająco przejrzyste. Nie zawarłem w filmie żadnego morału, przez co jego wydźwięk dla wielu okazał się nieoczywisty. Dziwi mnie zarzut rasizmu, z jakim się spotkałem, już w Cannes podejrzewano mnie o to: część publiczności widzi w „Grze” tylko podział na czarnych i białych, a nie dostrzega jednostek, dobrych albo złych ludzi. Nie można odbierać innych wyłącznie poprzez kolor ich skóry, zwłaszcza że w Szwecji, kiedy na ekranie pojawia się ktoś czarnoskóry, od razu jest odbierany jako reprezentant całej etnicznej mniejszości.
PF: Jak znalazł pan aktorów? Czyżby zorganizował pan dwa castingi, jeden w dzielnicy dla zamożnych, drugi dla imigrantów?
RO: Tak. W Szwecji żyje niewielu czarnych imigrantów, więc siłą rzeczy szukaliśmy odtwórców ról rabusiów na przedmieściach Goeteborga, gdzie mieszkają imigranci. Ale koniec końców najzamożniejszy okazał się Kevin Vaz, grający jednego z szefów gangu. Żaden z chłopców, którzy wystąpili w „Grze” nigdy nie popełnił przestępstwa, ale na ekranie wypadli przekonująco.