Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Wrocławski festiwal rozkręcił się na dobre. I choć jest już w zasadzie na półmetku, codzienne dylematy związane z filmowymi wyborami nadal przyprawiają o ból głowy. Pojawiają się pierwsi faworyci, siłą rzeczy także – pierwsze zawody, a obfity, różnorodny program sprawia, że każdy może znaleźć tu coś dla siebie. Zwłaszcza w programie Panoramy.
Jednym z większych wydarzeń tegorocznej edycji Nowych Horyzontów był pokaz nowego filmu Leosa Caraxa – "Holy Motors". Wizjonerskie dzieło, sensacja tegorocznego Cannes i wielki przegrany tej imprezy, wprawiło w niemałe zakłopotanie widzów szczelnie wypełniających największą salę wrocławskiego Heliosa. W znacznej części pozostali po seansie, by uczestniczyć w spotkaniu z reżyserem. Wyraźnie speszony Carax niezbyt chętnie tłumaczył zawiłości "Holy Motors", pozostawiając odbiorcom swobodne pole do interpretacji. A tych z pewnością będzie wiele, bowiem bogactwo tropów i interpretacyjnych ścieżek, którymi można podążyć, nie sposób zliczyć. Tak niespotykanego filmowego doświadczenia, jakim jest obraz Caraxa, nie byłoby z pewnością bez znakomitej roli, a w zasadzie kilku kreacji, Denisa Lavanta. W miarę rozwoju fabuły przechodzi on kolejne metamorfozy – od żebrzącej staruszki przez niespełna rozumu kloszarda, surowego ojca nastoletniej dziewczyny po zimnokrwistego zabójcę. Każda z tych postaci, która równie dobrze mogłaby być bohaterem suwerennej etiudy, wywołuje u widza poczucie coraz większej dezorientacji, nie pozwalając tym samym na proste konkluzje i niczym nie zakłócony odbiór. Oto nowe horyzonty kina…
Jednym z większych wydarzeń tegorocznej edycji Nowych Horyzontów był pokaz nowego filmu Leosa Caraxa – "Holy Motors". Wizjonerskie dzieło, sensacja tegorocznego Cannes i wielki przegrany tej imprezy, wprawiło w niemałe zakłopotanie widzów szczelnie wypełniających największą salę wrocławskiego Heliosa. W znacznej części pozostali po seansie, by uczestniczyć w spotkaniu z reżyserem. Wyraźnie speszony Carax niezbyt chętnie tłumaczył zawiłości "Holy Motors", pozostawiając odbiorcom swobodne pole do interpretacji. A tych z pewnością będzie wiele, bowiem bogactwo tropów i interpretacyjnych ścieżek, którymi można podążyć, nie sposób zliczyć. Tak niespotykanego filmowego doświadczenia, jakim jest obraz Caraxa, nie byłoby z pewnością bez znakomitej roli, a w zasadzie kilku kreacji, Denisa Lavanta. W miarę rozwoju fabuły przechodzi on kolejne metamorfozy – od żebrzącej staruszki przez niespełna rozumu kloszarda, surowego ojca nastoletniej dziewczyny po zimnokrwistego zabójcę. Każda z tych postaci, która równie dobrze mogłaby być bohaterem suwerennej etiudy, wywołuje u widza poczucie coraz większej dezorientacji, nie pozwalając tym samym na proste konkluzje i niczym nie zakłócony odbiór. Oto nowe horyzonty kina…
Kadr z filmu "Holy Motors" / fot. materiały prasowe
Zupełnie inaczej sytuacja ma się z filmem Lynn Shelton – "Siostra twojej siostry". To w gruncie rzeczy w bardzo konwencjonalna fabuła - słodko-gorzka opowiastka o trójce życiowych niezdar. Jack nie może do siebie dojść po śmierci brata, żywi jednocześnie uczucie do jego byłej dziewczyny, a swojej najlepszej przyjaciółki Iris. Ona z kolei boi się przyznać do wzajemności, obawiając się, że nowa sytuacja mogłaby zniszczyć ich wieloletnią relację. Jest jeszcze siostra Iris, Hannah, która właśnie zakończyła długi związek ze swoją partnerką, a obecnie marzy o tym, by zajść w ciążę. Trójka ta w dość niespodziewanych okolicznościach spotyka się w domku letniskowym, by tam w sposób kameralny, subtelny, ale i niezwykle zabawny rozgrywać swoje małe dramaty.
W beczce miodu znalazła się jednak łyżka dziegciu. Wszystko za sprawą Philippe’a Mory, swego czasu bohatera retrospektywy jednej z edycji Nowych Horyzontów. Jego "Continuity" okazał się największym niewypałem tegorocznej imprezy i pod tym względem na razie pozostaje niezagrożony. Przed seansem reżyser tłumaczył, że ten ironiczny video-dziennik, próbujący znaleźć dowody na istnienie Boga, jest realizacją jego dziecięcych marzeń. Jako nastolatek zobaczył "Opowieść wszech czasów" (1965) George’a Stevensa. W jednej ze scen, w lewym dolnym rogu ekranu, zauważył, jak któryś ze statystów spogląda na zegarek. Filmowe błędy stały się od tego momentu jego obsesją, w efekcie czego sam postanowił zrealizować produkcję, która byłaby dla nich pożywką. W gruncie rzeczy z tego zadania wywiązał się… bez zarzutu. Tylko czemu to miało służyć? To pytanie zadaję sobie chyba nie tylko ja, ale i większa część publiczności, która z tego seansu najzwyczajniej wyszła.
Kuba Armata
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 25.07.2012
Filmowy komentarz Henryka Sawki
Polskie dni we Wrocławiu
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024