Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Siedziałam sobie dzisiaj w Skwerze, przyjmowana wyśmienitym lunchem przez obiecującą producentkę Iwonę Harris, kobietę, która chce robić filmy dla dzieci. Rozmawiałyśmy o koprodukcjach – o Eurimages, Kreatywnej Europie, wyzwaniach dystrybucyjnych, polskich udziałach i innych mocno profesjonalnych aspektach produkcji międzynarodowych. Jako weteranka średniego pokolenia, ze stażem blisko 20-letnim, podążyłam wspomnieniami ku latom 90., kiedy to wolny rynek o kulturze zapomniał, mechanizmy dopiero się rozkręcały i generalnie uczyliśmy się wszystkiego od początku.
Były to czasy, kiedy celnik, błagany o wypuszczenie kopii filmu w lotniska do świata realnego pytał: Kopia? A gdzie oryginał?
„Ucieczkę” Livii Gyarmathy mogę nazwać swoim debiutem – w roli skromnej asystentki kierownika produkcji. Ten znakomity film w koprodukcji węgiersko-niemiecko-polskiej opowiadał o tajnych obozach pracy na Węgrzech w okresie II wojny światowej. W głównych rolach wystąpili polscy aktorzy, ogromnie przez naszych bratanków cenieni. Dosłownie kwiat: w roli głównej, bohaterskiego uciekiniera nieziemsko przystojny (to się akurat nie zmieniło) Artur Żmijewski, Krzysztof Kolberger, Daniel Olbrychski i młody zdolny Dariusz Kurzelewski. Wydaje się, że nie ma nic prostszego, niż tak znamienitą, szlachetną koprodukcję zrealizować.
Otóż nic bardziej mylnego. Od początku była to droga przez mękę – przewozy, listy, faktury pro forma, przekonanie władz wszelakich, że przewozimy nie materiały filmowe a bimber – wszystkie te niedogodności spowodowały, że zdecydowaliśmy się na skróty. Malownicze, dodajmy.
Beta na zgranie została pieczołowicie, starannie ukryta w ciężarówce z arbuzami, która spokojnie przemierzała granice Europy Środkowo-Wschodniej, nie pamiętam już w którą stronę. Szacowni szefowie Studia Oko w celu dostarczenia polskich napisów końcowych i początkowych do Budapesztu, kupili mi bilet w dwie strony, taśmy zawinęli w pudełka i papierki i wsadzili do młodzieżowego plecaka. Kontroli granicznej mówiłam, że jestem młodą aktorką i jadę do stolicy Węgier z filmem, który prezentuje moje talenty.
Szczytem konstrukcji myślowej był patent na przewiezienie z ziemi węgierskiej do polskiej gotowej kopii z polską wersją językową i z dubbingiem. Życzliwa Wytwórnia na Chełmskiej znalazła w magazynach zjechaną kopię (V klasa) polskiego filmu fabularnego (wiem jakiego, ale nie powiem, bo reżysera wielbię) i dała nam ją na wieczne potępienie. Celnicy na granicy odnotowali po kontroli, że jedziemy z kopią do Budapesztu „na przegląd najlepszych polskich filmów”. W budapesztańskiej wytwórni (nie pamiętam czy w Budzie, czy w Peszcie, gdyż czyjś złośliwy dowcip rozdzielił produkcję od laboratorium doprowadzając filmowców węgierskich regularnie do szału) wybitne dzieło, zniszczone projektorami kinowymi, dokonało żywota w pudle na śmieci, a jego miejsce zajęła czyściutka, nowiutka "Ucieczka" w polskiej wersji językowej.
Artur Żmijewski, Daniel Olbrychski, "Ucieczka", fot. SF Oko
I tylko producent, Zbyszek Stanek, zachwycony brawurą akcji zapomniał zabrać z Budapesztu fakturę pro forma i został zatrzymany (a ja wraz z nim) dokładnie na węgierskiej granicy wraz z pudłem świetnych alkoholi, które jednak nie wzbudziły emocji celników. Miłujący spokój producent zadzwonił do Budapesztu, do swojego węgierskiego partnera, Janosa Solti, znakomicie mówiącego po polsku, w mig ogarniającego sytuacje kryzysowe, po czym spokojnie poszedł spać w aucie marki Twingo, dokładnie pięć metrów za granicznym szlabanem.
O godzinie drugiej w nocy straż graniczna została postawiona na nogi autoalarmem, który włączył się, gdy Janos bezskutecznie usiłował obudzić umęczonego polskiego producenta „Ucieczki”. 20 osób – w tym ja – poderwanych na nogi nieludzkim wyciem wybiegło z dyżurki zobaczyć, kogo zamknęli za przemyt. Janos spojrzał na celników, na publikę, na nieprzytomnego Zbyszka, w końcu na zegarek i powiedział z charakterystycznym węgierskim akcentem: „Ty się ciesz, że to mały kraj”.
W takich chwilach wspomnień jednak cieszę się, że czasy się zmieniły.
„Ucieczkę” Livii Gyarmathy mogę nazwać swoim debiutem – w roli skromnej asystentki kierownika produkcji. Ten znakomity film w koprodukcji węgiersko-niemiecko-polskiej opowiadał o tajnych obozach pracy na Węgrzech w okresie II wojny światowej. W głównych rolach wystąpili polscy aktorzy, ogromnie przez naszych bratanków cenieni. Dosłownie kwiat: w roli głównej, bohaterskiego uciekiniera nieziemsko przystojny (to się akurat nie zmieniło) Artur Żmijewski, Krzysztof Kolberger, Daniel Olbrychski i młody zdolny Dariusz Kurzelewski. Wydaje się, że nie ma nic prostszego, niż tak znamienitą, szlachetną koprodukcję zrealizować.
Otóż nic bardziej mylnego. Od początku była to droga przez mękę – przewozy, listy, faktury pro forma, przekonanie władz wszelakich, że przewozimy nie materiały filmowe a bimber – wszystkie te niedogodności spowodowały, że zdecydowaliśmy się na skróty. Malownicze, dodajmy.
Beta na zgranie została pieczołowicie, starannie ukryta w ciężarówce z arbuzami, która spokojnie przemierzała granice Europy Środkowo-Wschodniej, nie pamiętam już w którą stronę. Szacowni szefowie Studia Oko w celu dostarczenia polskich napisów końcowych i początkowych do Budapesztu, kupili mi bilet w dwie strony, taśmy zawinęli w pudełka i papierki i wsadzili do młodzieżowego plecaka. Kontroli granicznej mówiłam, że jestem młodą aktorką i jadę do stolicy Węgier z filmem, który prezentuje moje talenty.
Szczytem konstrukcji myślowej był patent na przewiezienie z ziemi węgierskiej do polskiej gotowej kopii z polską wersją językową i z dubbingiem. Życzliwa Wytwórnia na Chełmskiej znalazła w magazynach zjechaną kopię (V klasa) polskiego filmu fabularnego (wiem jakiego, ale nie powiem, bo reżysera wielbię) i dała nam ją na wieczne potępienie. Celnicy na granicy odnotowali po kontroli, że jedziemy z kopią do Budapesztu „na przegląd najlepszych polskich filmów”. W budapesztańskiej wytwórni (nie pamiętam czy w Budzie, czy w Peszcie, gdyż czyjś złośliwy dowcip rozdzielił produkcję od laboratorium doprowadzając filmowców węgierskich regularnie do szału) wybitne dzieło, zniszczone projektorami kinowymi, dokonało żywota w pudle na śmieci, a jego miejsce zajęła czyściutka, nowiutka "Ucieczka" w polskiej wersji językowej.
Artur Żmijewski, Daniel Olbrychski, "Ucieczka", fot. SF Oko
I tylko producent, Zbyszek Stanek, zachwycony brawurą akcji zapomniał zabrać z Budapesztu fakturę pro forma i został zatrzymany (a ja wraz z nim) dokładnie na węgierskiej granicy wraz z pudłem świetnych alkoholi, które jednak nie wzbudziły emocji celników. Miłujący spokój producent zadzwonił do Budapesztu, do swojego węgierskiego partnera, Janosa Solti, znakomicie mówiącego po polsku, w mig ogarniającego sytuacje kryzysowe, po czym spokojnie poszedł spać w aucie marki Twingo, dokładnie pięć metrów za granicznym szlabanem.
O godzinie drugiej w nocy straż graniczna została postawiona na nogi autoalarmem, który włączył się, gdy Janos bezskutecznie usiłował obudzić umęczonego polskiego producenta „Ucieczki”. 20 osób – w tym ja – poderwanych na nogi nieludzkim wyciem wybiegło z dyżurki zobaczyć, kogo zamknęli za przemyt. Janos spojrzał na celników, na publikę, na nieprzytomnego Zbyszka, w końcu na zegarek i powiedział z charakterystycznym węgierskim akcentem: „Ty się ciesz, że to mały kraj”.
W takich chwilach wspomnień jednak cieszę się, że czasy się zmieniły.
Anna Wróblewska
fot. SF Oko
"X-Meni" walczą z pogodą
"Godzilla" poniżej oczekiwań
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024