PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BAZA WIEDZY
FABUŁA
Rozmowa z Robertem Pałką, fotosistą filmowym

"Obywatel Jones", fot. Robert Pałka

Piętnaście lat na planach filmów oraz seriali, kilkadziesiąt tytułów w portfolio, setki tysięcy zrobionych zdjęć. Co cię nadal pociąga w tym zawodzie?
W zasadzie wszystko. Każdy plan jest inny, każde wnętrze jest inne, każdy plener jest inny. Praca w filmie opiera się na bardzo wielu zmiennych, które powodują, że żaden dzień nie jest taki sam. Możemy pracować dzień po dniu w tej samej lokacji, z dokładanie tą samą obsadą oraz ekipą, realizować tę samą scenę, ale i tak jest inaczej. Lubię energię planów filmowych, lubię być przez nie i przez ludzi zaskakiwany. Za każdym razem czuję, że zarażam się bakcylem od nowa.

Masz jakiś ulubiony sprzęt, który zawsze zabierasz ze sobą, czy sprawdza się jednak zasada, że najważniejsze jest oko patrzącego, a technologia to wymienny dodatek?
Oko patrzącego zawsze było, jest i będzie najważniejsze, natomiast sprzęt potrafi pracę ułatwić. Lub utrudnić, jeśli dobierzesz coś, co nie odpowiada specyfice pracy na konkretnym planie. To powiedziawszy, nie mam jednego ulubionego aparatu. Sprzęt fotograficzny cały czas ewoluuje, podobnie jak filmowy, więc jedną ze stałych tego zawodu jest dostosowywanie się do czasów. Staram się nadążać za tym, co się dzieje w światowej branży, reagować na zmiany. Na pierwszy plan poszedłem z lustrzanką cyfrową Canona o rozdzielczości 6 mln pikseli. Dzisiaj byłby to dla mnie dramat, bo używam nie tylko sprzętu lepszego technicznie, ale także bardziej wyrafinowanego. Takiego jak bezlusterkowce z elektronicznymi migawkami, które nie wydają dźwięku, a zatem ułatwiają wszystkim pracę na planie.

Cicha migawka musiała być przełomem dla fotosistów filmowych. Pamiętasz inne ważne momenty?
Cicha migawka otworzyła przed nami dużo nowych możliwości. Z wcześniejszych przełomów mógłbym wymienić sound blimpa, dźwiękoszczelną obudowę do lustrzanek, która umożliwiała dość sensowną pracę w trakcie ujęć. Pamiętam, że sprowadzałem ją na własny użytek ze Stanów. Ważnym – a przynajmniej dla mnie – momentem było wprowadzenie na rynek aparatu Canon 5D Mark II, który radził sobie dobrze w wysokich czułościach i robił dobre technicznie zdjęcia przy słabym świetle na planie. Tego typu przełomów było sporo.

Skoro technologia wyeliminowała fotografom problemy z dźwiękiem i mrokiem, pozostały jeszcze jakieś realne ograniczenia?
Myślę, że nie. Aparaty nigdy nie będą oczywiście równie czułe jak kamery filmowe, nie osiągną takiej rozpiętości tonalnej, ale sprzęt fotograficzny jest dziś tak zaawansowany, że ograniczenia są w człowieku. A przynajmniej te techniczne. Jeśli mówimy o ograniczeniach artystycznych, to zawsze się jakieś znajdą, ale osobiście uznaję to za pozytyw. Codzienne pokonywanie własnych ograniczeń zmusza do koncentracji i bardziej świadomej pracy. Dzięki temu czuję, że cały czas się rozwijam, Gdy patrzę dzisiaj na swoje zdjęcia sprzed lat, widzę kolosalną różnicę w jakości, ale cały czas powtarzam sobie, że jeszcze nie zrobiłem tak naprawdę dobrego zdjęcia. To trochę jak z tym króliczkiem, którego nie można nigdy dogonić, ale cały czas się próbuje. Wychodzę z założenia, że gdy zacznę myśleć, że umiem to robić, będę musiał poszukać sobie nowej pracy!


Robert Palka, fot. Hubert Komerski

Masz jakieś fotosy, z których jesteś wyjątkowo dumny? Jak choćby ten z "Obywatela Jonesa", który w zeszłym roku obiegł cały świat?
Oczywiście, że mam, ale nie są to koniecznie te, które wybierają do promocji filmu producenci i marketingowcy. Z tego, które wspomniałeś – gdy Gareth Jones wychyla się w śnieżnej scenerii zza pociągu – jestem bardzo zadowolony, ale nie nazwałbym go ulubionym. Zdjęcie spełniło wymagania moich zleceniodawców, przekazało klimat filmu i zapowiedziało historię, o której obraz opowiada. Nie jestem z nim związany emocjonalnie jak z innymi z tego planu. Nie muszę. Wykonałem zlecenie, wszyscy byli zadowoleni.

Jak to działa na planie? Dostajesz wytyczne przed wejściem w zdjęcia, a potem wykonujesz swoją pracę, próbując pozostawać niewidocznym?
Obecnie wygląda to trochę inaczej niż jeszcze kilka lat temu, ponieważ zmienia się postrzeganie fotosów. Coraz więcej odbywam rozmów z producentami, ludźmi od marketingu, a nawet dystrybucji. Ustalamy, jak chcą promować film przez zdjęcia. Co chcieliby nimi przekazywać. Czasem jest tak, że mam wyraźne wytyczne, których muszę się trzymać, a czasem dostaję większą swobodę, ale tak czy inaczej mam w głowie te rozmowy, bo nie pracuję dla siebie, tylko na zlecenie. Na planie faktycznie próbuję być niewidoczny, bo fotograf, mimo że jest częścią ekipy filmowej, nie bierze czynnego udziału w powstawaniu dzieła. Moim zadaniem jest dokumentacja tego, co się dzieje, a dzięki coraz lepszej technologii mogę to robić trochę z boku. Być trybikiem świetnie naoliwionej machiny. Bywa oczywiście, że po zakończeniu sceny proszę aktorów o pozostanie na planie i pomoc w zrobieniu zdjęcia, którego z różnych przyczyn nie mogłem zrobić w trakcie realizacji ujęcia, ale założeniem jest bycie jak najmniej inwazyjnym.

Rola fotosisty zmienia się w oczach producentów i promocji, a czy również poza branżą?

Uważam, że idzie to w dobrym kierunku, bo coraz więcej osób zauważa, że fotosy to nie zbiór ładnych ujęć aktorów, tylko zdjęcia, które mówią coś więcej o filmie, który promują. A przynajmniej ja tak staram się podchodzić do fotosów – przekazywać w nich emocje, które są zbliżone do tych filmowych, albo opowiadać część fabuły. Natomiast faktycznie, pracy fotosistów ciągle się nie docenia w redakcjach, które nagminnie nie podpisują naszych zdjęć. Nie wiem, skąd się to bierze, ale śmiejemy się z kolegami, że najbardziej wziętym fotografem w kraju jest człowiek, który nazywa się „materiały prasowe”! Obserwuję, jak to wygląda na świecie i muszę przyznać, że poza Polską podejście jest inne. Nie wypracowaliśmy jako branża standardów, które pomagają rozkręcać machinę promocyjną z fotosami jako jednym z głównych jej elementów.

Fotosy filmowe, mimo że są elementem działań promocyjnych, bywają jednak sztuką.
Oczywiście. Promocja promocją, ale jak już wspomnieliśmy, najważniejsze jest to, co dzieje się w „oku patrzącego”. Na planach można robić przepiękne, wielowymiarowe zdjęcia, które wykraczają później poza film. Mam przyjemność uczestniczyć w prestiżowych wystawach organizowanych w uznanych galeriach w Los Angeles czy Nowym Jorku. Prezentuje się tam fotosy z całego świata, dokonania fotosistów filmowych są stawiane na równi z tymi klasycznych fotografów. Renomowane wydawnictwa, takie jak Taschen, mają w swoich katalogach albumy z pięknymi fotosami itd. Zrobienie dobrego fotosu filmowego jest zdecydowanie sztuką. Dlatego dobrze by było, żebyśmy nauczyli się je w pełni doceniać.

Rozmawiał Tomasz Kazański


Tomasz Kazański
"Magazyn Filmowy SFP" 112-113 / 2021
  27.12.2021
80. rocznica urodzin Kieślowskiego: Okruchy wspomnień stąd i z daleka
Antoni Łazarkiewicz: Zawieszam poprzeczkę coraz wyżej
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll