PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z Piotrem Domalewskim rozmawia Anna Serdiukow.

Piotr Domalewski, Piotr Sobociński na planie "Cichej Nocy", fot. R. Jaworski 
 
Twoja pierwsza myśl po tym, jak usłyszałeś na gali finałowej Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, że twój debiut "Cicha Noc" zdobywa Złote Lwy.
Miałem wrażenie, że to nie jest naprawdę. Tak zresztą myślę do dzisiaj. Ktoś pewnie zaraz zabierze mi statuetkę albo zadzwoni i powie, że to pomyłka.
 
No skoro mogło zdarzyć się tak podczas przyznawania Oscarów...
No właśnie! Tym bardziej nie wierzę, że to się dzieje.
 
W tym roku festiwalowy program był pełen debiutów: mocnych, wyrazistych. Zwyciężyć w takim gronie, to chyba podwójna wygrana. Twoja "Cicha Noc" zdystansowała produkcje dojrzałych, uznanych twórców, często używających języka, który dziś nie trafia do widzów.
Dlatego jestem tak bardzo zaskoczony wygraną.
 
Wygrałeś przede wszystkim z ludźmi ze swojego pokolenia – lub tymi, którzy są bliscy temu pokoleniu. Każdy z nich czymś się wyróżniał, ich filmy były autorskie, kreacyjne, ciekawe. Debiuty takie jak "Atak paniki" Pawła Maślony czy "Wieża. Jasny dzień" Jagody Szelc zgromadziły – podobnie jak "Cicha Noc" – rzesze fanów, miały przychylność krytyków, widzów. To była prawdziwa konkurencja.
Taka myśl pojawiła się już w trakcie festiwalu. Muszę przyznać, że dobrze się czułem ze świadomością, że zawędrowałem tak wysoko z ludźmi, których znam i szanuję. Kumplujemy się zarówno z Jagodą, jak i z Pawłem. W tym roku – mam nadzieję, że nie mówię tego tylko za siebie – to był „nasz festiwal”. Rzeczywista rywalizacja odbyła się przede wszystkim między nami. To świetne uczucie.

A co to znaczy? Na co się przekłada?
Że to my mieliśmy tak naprawdę coś do zyskania lub stracenia. Każdy z dojrzałych, uznanych twórców ryzykował mniej. Dostałby nagrodę – dobrze, nie dostałby – też w porządku, może satysfakcja mniejsza, ale przecież nikt nie przekreśliłby jego dorobku, sam reżyser nagle nie przestałby być mniej ceniony. Muszę uściślić jedno w kwestii rywalizacji – o której mówiłem wcześniej – bo to ważne. W tym roku nie chodziło o nas, a o poszczególne elementy naszych obrazów: język, środki wyrazu, temat, filmową wrażliwość. Jeden z dziennikarzy rozmawiał ze wszystkimi tegorocznymi debiutantami i zauważył, że my się naprawdę lubimy. Jesteśmy z jednej bajki, tradycji, łączą nas wspólne doświadczenia i przeżycia. Nie wiem, jak to nazwać, może po prostu mamy poczucie wspólnoty.
 
Wcześniej było inaczej?
Nie wiem, co było wcześniej, ale wiem, jak jest teraz. Między nami jest jakieś ciepło. Pogratulowaliśmy sobie od razu, a ten, kto mógł poczuć się pokrzywdzony, dostał szybko telefony wsparcia.
 
Kibicowałeś sobie czy przyjaciołom?
Nikomu nie kibicowałem.

Dyplomatyczna odpowiedź.
Nie miałem faworyta. Nie było filmu, co do którego myślałem: ten powinien wygrać, bo jest najlepszy. Każdy był inny, inaczej dobry. Miałem wrażenie dużej różnorodności zaprezentowanych tytułów i poczucie, że ta różnorodność jest siłą już nie tylko festiwalu, ale polskiego kina w ogóle. A co do wygranej, to naprawdę na żadnym seansie nie poczułem: to jest ten film.

Również na swoim?
Również. Jednogłośny werdykt jury wobec "Cichej Nocy" zszokował mnie, bo skład jury – tak jak Konkurs Główny – był też ekstremalnie różnorodny.


"Cicha Noc", materiały promocyjne

Oglądałeś "Cichą Noc" z festiwalową publicznością. Coś cię zaskoczyło w odbiorze filmu?
Zdziwiłem się ilością zdrowego, życzliwego, oczyszczającego śmiechu, który wybuchał raz po raz wśród festiwalowej publiczności. Widzowie reagowali w momentach, co do których miałem wątpliwości, czy są śmieszne. Widziałem też, że parę osób się wzruszyło, a to z kolei wzruszyło mnie. A ja chciałem tylko opowiedzieć swoją historię. Wiarygodnie.

Monolog ojca (w tej roli Arkadiusz Jakubik – przyp. red.) to pokoleniowy tekst dla ludzi, którzy w imię lepszego jutra dla swoich rodzin, zdecydowali się na emigrację zarobkową. Ograbili się z podstawowych rzeczy: uśmiechów dzieci, ich marzeń i pragnień, widoku, jak rosną i się zmieniają, codziennych radości czy trosk bliskich. To są porozrywane więzi.
Słowa ojca to tak naprawdę słowa mojego brata. Wypowiedział je po tym, jak spędził półtora roku w Holandii. Gdy wrócił do kraju, powiedziałem mu – w takiej luźnej rozmowie – że może i ja „pieprznąłbym” wszystkim i wyjechał za granicę. Trzeba wiedzieć, że mój brat to przykład takiego męczącego filozofa, który rozliczy rozmówcę ze wszystkiego, co ten powie. Więc spytał mnie wtedy, dlaczego tak naprawdę chcę wyjechać. Wypaliłem, że chciałbym poczuć się... Człowiekiem, Europejczykiem, a nie tylko Polakiem. I on mi na to odpowiedział ze spokojem: „a ja właśnie wróciłem i mam zupełnie odwrotne spostrzeżenie. To tam jesteś najbardziej Polakiem”.
 
Mocne słowa.
Ja wiem, że ten facet bardzo dokładnie to przemyślał. Nie żeby to ubrać w kwestię, ale żeby zrozumieć, dlaczego on się tam czuje źle. Wielokrotnie byłem za granicą i muszę przyznać, że jego słowa dotykają sedna.
 
Pokazałeś film rodzinie?
Jeszcze nie.

Dlaczego?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie wprost.

To może naokoło?
Bardzo ważnym momentem dla mnie był czas, gdy skończyłem 26 lat. Mając tyle lat, mój ojciec przywitał pierwszego syna na świecie, czyli mnie. I ja – właśnie około trzydziestki – zacząłem myśleć o swoich rodzicach inaczej. Przestałem ich postrzegać wyłącznie jako rodziców, stali się dla mnie... ludźmi. Odkryłem ich na nowo, przestali być dla mnie figurami retorycznymi i społecznymi. Zadałem sobie kilka kluczowych pytań: kim oni są? Co robią? Jak oni to wymyślili? Jak to się stało, że to wszystko tak się potoczyło? Napisałem nawet o tym jakiś tekst… Próbowałem sobie wymyślić historię o życiu rodziców, o tym jak ono mogło wyglądać, nim pojawiliśmy się w nim my, ich dzieci.
 
Może trzeba było spytać.
Nie mamy w rodzinie otwartości w mówieniu o swoich uczuciach, emocjach, sekretach czy przeszłości... Wielu rzeczy albo dowiadywałem się od osób trzecich, albo musiałem je sobie sam dopowiedzieć, wymyśleć.
 
To było wygodne? Proste?
Każdy się broni przed tym, by wyjść poza wygodne dla siebie ramy. Mnie jest dobrze z tym, że moi rodzice myślą o mnie jak o swoim dziecku, a nie jak o dorosłym facecie, z którym mogą się skonfrontować. To jest dla mnie bezpieczne. Założę się, że podobne mechanizmy zachodzą u nich, tyle że w drugą stronę.

O nic nie oskarżasz – przynamniej tych filmowych – rodziców. Portretujesz współczesną rodzinę w "Cichej Nocy" z ogromną czułością, empatią, jesteś po ich stronie. Jest tu masa trosk, niepowodzenia i życiowe zawody wypisane na twarzach bohaterów, ale tak ma być. Takie jest życie, nie tylko na prowincji. W tym jest siła, to buduje relacje, sprawia, że ludzie stają się silni, walczą o siebie lub ze sobą, wiedzą, skąd wyszli. Największą wartością twojego filmu jest to, że nie wstydzisz się bohaterów, o których opowiadasz.
Przede wszystkim staram się ich zrozumieć. Tego nauczyła mnie matka. Pochodzę z tradycyjnej, katolickiej rodziny. Mama powtarzała: jak coś ci się nie podoba, to nie krytykuj, a zrób lepiej. To mnie uzbroiło w bardzo konkretne podejście do życia i innych. Dzięki temu wiem, że jak coś się zrozumie, to dużo trudniej to skrytykować. Dzisiaj ludzie nie chcą niczego zrozumieć. Wszystko się polaryzuje, pozostaje więc tylko ocena. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że są tylko dwa rodzaje ocen: albo coś jest od razu arcydziełem, albo strasznym gównem. Jako naród popadamy albo w egzaltację, albo w nienawiść. A gdzie jest wszystko to, co pomiędzy? Bo mnie się wydaje, że właśnie tam jest życie. Niestety.
 
Niestety?
No tak, bo to jest najtrudniejsze do opowiedzenia w kinie. Życie płynie nie w ekstremach, a środkiem. I często wcale nie wartkim strumieniem.
 
Na ile – konstruując fabułę Cichej Nocy – czerpałeś z siebie, a na ile z przeżyć i doświadczeń bliskich albo codzienności małego miasta? Mam wrażenie, że twoje rodzinne zaplecze jest w tej opowieści kluczowe. I nie chodzi o przeniesienie postaw i postaci jeden do jednego, ale o sposób postrzegania świata przez bohaterów, przyjmowania tego, co przynosi los.
Ja zajmuję się sztuką, czy udaję, że się zajmuję? Pomówmy zatem o konkretach. Moja siostra jest zastępcą kierownika w supermarkecie. Mój brat pracuje w Szkocji, był elektrykiem na budowie. Mam kolejną siostrę i z nią związana jest naprawdę ciekawa historia: siedzimy sobie w restauracji hotelu Marriott w Gdyni w gronie znajomych. Podchodzi kelnerka, przynosi drinki, jedzenie. Uznając, że to najlepszy moment mówię: poznajcie, to moja siostra, Ola. Wszyscy zdziwieni zaczynają pytać, co ona tu robi. No jak to co – odpowiada Olka ze wzruszeniem ramion – pracuję! I idzie dalej. (śmiech) Z kolei moi rodzice są nauczycielami, a moi dziadkowie rolnikami. Reasumując, to dzięki nim wiem sporo o Polsce. Dużo więcej, niż gdybym miał polegać tylko na sobie i własnych obserwacjach.

Czyli to rodzina uczy cię tego wszystkiego co pomiędzy?
Tak. Bez nich nie ma mnie. Wiesz, mam takie poczucie, że zrobiłem film o ludziach, którzy nikogo – prócz mnie – nie interesują. Dlatego nie mogę uwierzyć, że ktoś mnie za to nagrodził. Przecież nic spektakularnego nie dzieje się w życiu moich bohaterów. Spektakularne może być wyłącznie to, że uda się ojcu z synem szczerze porozmawiać o relacjach, błędach, oczekiwaniach, niespełnieniu. Ale to pierwsza i zarazem ich ostatnia rozmowa. To by było na tyle.

Piotrek, zapytam wprost: a może to ty jesteś tym „czymś spektakularnym” w życiu tej rodziny?
Jeśli już to na odwrót. Tyle że ja dopiero dzisiaj to wiem. To ja korzystam z nich. Oni niczego ode mnie nie potrzebują. Jestem człowiekiem, który chciał w życiu robić wszystko. Miałem taki plan: rok będę taksówkarzem, miesiąc konduktorem, potem piekarzem, a może dwa tygodnie postoję w budce na autostradzie, będę dawał ludziom kwity za przejazd. Chciałem zbierać doświadczenia, sprawdzać, jak to życie wygląda w różnych odsłonach i wariantach. Może dlatego zostałem aktorem? Nie wiem... Ale prawda jest taka, że cały czas szedłem jedną drogą. Swoją. Nie zrealizowałem nic ze swojego planu, bo zagrać konduktora czy piekarza, to nie to samo, co nim zostać, nawet na miesiąc. Dopiero rok temu zrozumiałem, że to mój brat w jakiś sposób realizuje moje dziwne marzenie. Był już wszystkim: pracował na budowie, był menadżerem księgarni, udzielał się politycznie. Naprawdę wykonywał mnóstwo różnych zawodów. Dzisiaj wiem, że to on przeżywa życie, a ja... jedynie okradam go z tych historii. A może nie okradam? Może jestem po to, by je opowiedzieć, by mogły wybrzmieć?
 
Wybrzmiały odpowiednio? Miałeś jakieś oczekiwania – a może obawy – przed premierą swojego filmu?
Nie miałem żadnych oczekiwań, tylko trochę się bałem.

Czego konkretnie się bałeś?
Sam nie wiem. Że zostanę strywializowany? Że ktoś źle odczyta moje intencje. To trudne pytanie. Chyba najbardziej bałem się, że po seansie ludzie powiedzą, że film nie jest wart pieniędzy wydanych na bilet. To są lęki, które trudno ponazywać, więc najlepiej o nich zapomnieć, albo w ogóle nie myśleć. Na szczęście te odczucia mam już za sobą. Pojawiły się nowe, dotyczące kolejnego projektu. Nie mogę się już doczekać pracy nad nim, tego, co przede mną.
 
Gdzie postawiłeś Złote Lwy?
Prawdę mówiąc nie mam stuprocentowej pewności, ale chyba są w Studiu Munka. Trochę świętowaliśmy gdyńską wygraną i pamiętam, że w pewnym momencie chcieliśmy statuetkę zakopać w ogródku.

Bardzo symbolicznie.
Tak myślę. Żeby zacząć robić kolejny film, trzeba zapomnieć o poprzednim.
Anna Wróblewska
"Magazyn Filmowy. Pismo SFP" 75, 2017
  20.02.2018
Głowacki, czyli ironia i współczucie
Swoich nie znacie: Zorika Zarzycka
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll