PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BAZA WIEDZY
ORGANIZACJE
W Krakowie z każdą ważniejszą knajpą związany jest barman-poeta albo właściciel-powieściopisarz. Kawiarnia Vis-á-vis ma znacznie więcej: poetów po obu stronach baru, licencjonowanego wariata i miejsce w literaturze współczesnej.
Tak naprawdę knajpa Vis-á-vis (zwana Zwisem) przy Rynku Głównym 29  zaczęła być sławna w 1998 roku, kiedy miasto należało do Marcina Świetlickiego. Ogłosił to osobiście w wierszu „Opluty”, potem niby odwoływał w wierszu „Opluty 2”, niby się rakiem wycofywał, twierdząc, że Kraków należy raczej do Zbigniewa Preisnera i ks. Józefa Tischnera, ale dla wszystkich było jasne, że to kokieteria, próba ukrycia własnego ego za woalem fałszywej skromności. Świetlicki władał miastem niepodzielnie, tak jak sercami małoletnich, łasych na mitotwórczość  mistrza czytelników i słuchaczy płyt zespołu brutalnych doświadczeń Świetliki.

Świetlicki w Zwisie przesiadywał często z Filipem Zylberem, reżyserem filmowym. Tak było głównie w latach 90. Wtedy powstał wiersz, który uczynił knajpę sławną. Nazywał się „Do zwisu i z powrotem”. Wiersz jednak nie mówił wcale o cudownej atmosferze lokalu, ale o zakompleksionych poetach w nim przesiadujących, zazdroszczących Świetlickiemu sławy, sukcesu i władzy nad miastem. Miała być w tym wierszu ujęta ponoć również osoba Filipa Zylbera, ale kiedy twórca filmowy dowiedział się, kto jeszcze w nim występuje, i że są to w większości słabi krakowscy poeci, poprosił Świetlickiego o to, by napisał dla niego jakiś osobny tekst. I tak powstał wiersz „Czerwona łódź podwodna”, zaczynający się od frazy „W aucie Filipa Zylbera”, co się reżyserowi bardzo spodobało, bo wtedy, pod koniec lat 90, było to podobno dość drogie, dobre auto.


Vis-a-vis, Fot. B. Zimowski/Archiwum Kawiarni Vis-a-Vis

Wisieć jak najdłużej

Zwis leży w miejscu bardzo strategicznym. Tuz obok lokalu mieści się komisariat, na który od czasu do czasu zdarza się trafić jakiemuś artyście, który „powisiał za długo”. To jedno z ulubionych żartobliwych sformułowań dyżurujących policjantów. Mają trochę racji – knajpa przypomina wąski wagon „Warsu”. W wersji podstawowej nie ma stolików, konsumenci wiszą na wysokich taboretach przy poprzecznych kontuarach. Z  tych stołków łatwo jest polecieć na podłogę, a później winę za upadek nietrafnie przypisać siedzącemu obok koledze, co nie raz doprowadzało do bójek i kończyło się na komisariacie właśnie.

Po jednej stronie Zwisu stoi więc komisariat, po drugiej, dla równowagi, pomnik Piotra Skrzyneckiego, bo Zwis to było kiedyś nieformalne biuro Piwnicy Pod Baranami, z „obsługą naziemną” – jak mawiał Skrzynecki. Jego pomnik przed lokalem ufundował Zbigniew Preisner, i słusznie. Drugie, dobrze widoczne zza szyb Zwisu dzieło sztuki, to leżąca pośrodku Rynku na uchu głowa autorstwa Igora Mitoraja. Artysta usytuował swoją rzeźbę vis-á-vis lokalu, co było przez jego bywalców bardzo trudne do zaakceptowania ze względu na zły gust twórcy. Z Mitorajem i jego rzeźbą bezlitośnie obeszła się Marianna G. Świeduchowska w książce „Katecheci i frustraci”. Autorka – przytaczając jej opinię w dużym skrócie – napisała, że bywalcy Zwisu zasługują na lepszy widok z okna, a rzeźbiarza „po prostu pierdolą”. W ten sposób lokal Vis-á-vis trafił do literatury polskiej po raz drugi.

Załoga wisząca


Kiedy niezwykłym zbiegiem okoliczności w Zwisie znajdą się jednocześnie jego najpopularniejsi bywalcy, kawiarnia zaczyna mieć bardzo eklektyczny charakter. Przy jednym poprzecznym stoliku siedzi manierycznie skurczony Świetlicki, przy następnym Andrzej Sikorowski (od lat nieodparcie przypominający garncarza leprechauna, chowającego złoto na końcu tęczy), a zaraz przy barze, tuż obok barmana Marka Wawrzyńskiego, dostojnie sączy koniak Jan Nowicki w białym garniturze. Żeby osiągnąć efekt bliski surrealizmu: do 2005 roku można było do tego grona dodawać słynnego na cały Kraków „Szajbusa” – Zbigniewa Fijałkowskiego. No ale to jest bohater na odrębną opowieść.

Piotr Skrzynecki, fot. Archiwum Piwnicy pod Baranami

Wariat i poeta


W Krakowie prawie każda szanująca się knajpa ma barmana-poetę albo właściciela-powieściopisarza, albo malarza „po malarstwie” jako menedżera sali. Zwis ma jednak za barem poetę stuprocentowo autentycznego, tak autentycznego jak autentyczny jest Smok w noweli Andrzeja Bursy. Może i Marek Wawrzyński ma czasami zły humor, może i pogoni jakiegoś dziewiętnastolatka z Warszawy twierdząc, że „dzisiaj wódka od trzydziestki, bo to nie jest zabawka dla dzieci”, może  wydaje się momentami wyniosły, milczący i niedostępny. Ale – proszę wierzyć – ma do tego prawo. W przerwach między nalewaniem koniaku znanym poetom, filmowcom i kabareciarzom udało mu się wydać osiem dobrze przyjętych tomów poezji, które – jak twierdzą krytycy z Bronisławem Majem na czele – stanowią żelazny kanon polskiej poezji minimalistycznej. Jest Wawrzyński przekładany na języki obce, jest znanym literatem i powinien się z poezji utrzymywać. Można zaryzykować twierdzenie, że gdyby było to możliwe, poeta zawiesiłby swoją działalność gastronomiczną. Ale może się mylę, może bardziej prawdziwa jest wersja dla romantyków, że owo „przebywanie”, nalewanie piwa z kija i obcowanie dzięki temu z bohemą artystyczną Krakowa, to najlepsze z możliwych zajęć dla prawdziwego poety.

W 2005 roku zmarł Zbigniew Fijałkowski. Warszawa miała i ma Czarnego Romana, „osobowość  miejską”, wokół której krążą legendy, Kraków miał „Szajbusa” Fijałkowskiego, którego w jednym (słabym, niestety) filmie genialnie zagrał Jerzy Trela.

Fijałkowski to była prawdziwa figura. Wszyscy wiedzieli, że cierpi na zdiagnozowaną, nie leczoną schizofrenię, ale nikomu nie przeszkadzał. Nie stanowiła problemu ani jego obecność, ani stany psychotyczne, w których bardzo często się znajdował, wywołując ogólne rozbawienie. Można w tym miejscu postawić pytanie o sens przyjaźni, a przyjaźnili się z nim podobno i Piotr Skrzynecki, i Grzegorz Turnau, i Marek Wawrzyński.

Opowieść o życiu „Szajbusa”, który ponad wszystkie kawiarnie ukochał sobie Zwis, pełna jest prawdziwych, pół prawdziwych oraz całkiem zmyślonych anegdot. Wedle jednej z historii, pod koniec życia namówił piętnastu pijanych, agresywnych „gości z Wysp Brytyjskich”, żeby zabrali z Rynku „Głowę” Mitoraja. Po prostu im ją oddał, nie żądając zapłaty. Policjanci z komisariatu zainteresowali się dopiero, kiedy gigantyczna rzeźba, która wydaje się ważyć wiele ton, drgnęła.  

Fijałkowski przyjaźnił się z artystami, za komuny był cinkciarzem, później próbował swoich sił jako taksówkarz, ale pewnego dnia choroba dopadła go gdzieś w jakimś cichym, eleganckim, mało uczęszczanym miejscu. Powiesił się, osierocając Zwis. Tak mówiono, często przez łzy, ale wiersz na ten temat już nie powstał.

 
Marek Łuszczyna
Magazyn Filmowy SFP, 29/2014
  1.03.2014
fot. Archiwum Piwnicy Pod Baranami
ZASP - nowa nazwa, nowy zarząd, nowe wyzwania
Noce i dnie "Kameralnej"
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll