Mockumentary - efektowny falsyfikat
Filmy zaliczane do nurtu „mockumentaries” udowadniają, że falsyfikaty również bywają dziełami sztuki.

Oryginalność wpisana w formułę fałszywego dokumentu zakłada opisanie zmyślonej historii za pomocą technik zarezerwowanych dla prezentacji autentycznych wydarzeń. Najlepsze filmy gatunku nie ograniczają się jednak do uzyskiwania satysfakcji z oszukania odbiorcy. Popularne „mockumenty” korzystają z systemu podchwytliwych pytań, mylących tropów i wyrafinowanych zagadek. Niepowtarzalna podróż na pogranicze prawdy i fikcji bywa wzbogacana o demaskację paradoksów otaczającej rzeczywistości i autotematyczne refleksje nad naturą sztuki.



Specyfika „mockumentów” pozwala im na czerpanie z różnorodnych konwencji. Doskonale widać to w debiutującym na polskich ekranach „Łowcy trolli”. Norweski film stylizowany na amatorski reportaż łączy w sobie komediową przesadę i szok rodem z kina grozy.  Wiele scen z filmu André Øvredala udowadnia, że w przypadku horrorów i  science- fiction sztafaż fałszywego dokumentu ułatwia zburzenie bariery kinowego ekranu. Dzięki temu  emocje w postaci strachu i niepewności mogą zdecydowanie zyskiwać na sile.

Naturalnym sprzymierzeńcem fałszywego dokumentu staje się jednak przede wszystkim gatunek komediowy. Poprzez ukazanie świata w krzywym zwierciadle „mockumenty” starają się od niego zdystansować i wywołać oczyszczający śmiech. Szczególnie często zadanie „mockumentu” sprowadza się do ironicznego ostrzeżenia przed samym sobą. Twórcy fałszywych dokumentów z podejrzliwością przyglądają się mechanizmom rządzącym światem kina, literatury czy muzyki. W tym kontekście dobry przykład mogą stanowić filmy Petra Zelenki. „Mnaga- happy end” i „Rok diabła”  wykorzystują stylistykę „mockumentu” do opowiedzenia historii o niebezpiecznych związkach kultury i rynku. Czeski reżyser czyni bohaterami tego pierwszego filmu  grupę pozbawionych talentu muzyków, którzy są w stanie osiągnąć sukces tylko ze względu na gotowość do schlebiania gustom masowej publiczności. Wyraźnie krytyczna wobec rzeczywistości kształtowanej przez media wizja Zelenki nie ma w sobie jednak drapieżności głośnego „I'm Still Here” Caseya Afflecka. Filmowi czeskiego reżysera znacznie bliżej do poczciwości klasycznego już „Oto Spinal Tap” Roba Reinera.

Ranga twórcy, który w najbardziej efektywny sposób łączy konwencję „mockumentu” z autorskim stylem należy się bez wątpienia Woody'emu Allenowi„Bierz forsę i w nogi” stanowiło dla niego świetną formalną wprawkę, a znacznie późniejszy „Słodki drań” posłużył za refleksję o skomplikowanej naturze artystycznego geniuszu. Prawdziwe mistrzostwo w dziedzinie „mockumentu” amerykański reżyser osiągnął jednak w powstałym pomiędzy tymi filmami „Zeligu”. Opowieść o człowieku-kameleonie zdolnym do przejmowania cech postaci ze swojego otoczenia stanowi coś więcej niż protest przeciw  konformizmowi. Podjęta ostatecznie przez Zeliga próba odkrycia własnej wyjątkowości w świecie zdominowanym przez bezkształtną masę stanowi Allenowski manifest humanizmu. Przede wszystkim udowadnia jednak, że fałszywe dokumenty są zdolne do wywoływania jak najbardziej autentycznych emocji.
Piotr Czerkawski / Portal Filmowy  17 grudnia 2011 15:00
Scroll