Wiesław Saniewski
fot. Kuźnia Zdjęć/SFP
Wiesław Saniewski – wolny i wygrany
Prawdziwy człowiek renesansu: z wykształcenia matematyk, historyk sztuki, dziennikarz i scenarzysta, z zamiłowania – nade wszystko reżyser filmowy. Członek Zespołu Filmowego „X”, rady artystycznej Studia Irzykowskiego, rady programowej miesięcznika „Odra”, były wiceprezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich, laureat – przyznanej pod patronatem Unii Europejskiej – Wielkiej Nagrody Filmowej Narodów za całokształt twórczości. Wiesław Saniewski 29 października obchodzi swoje 70. urodziny.
Pochodzi z Wrocławia i całe swe życie związał z tym miastem. Ukończył studia matematyczne na Wydziale Matematyki, Fizyki i Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego, później studiował również historię sztuki i dziennikarstwo. Ale jego główną pasją stał się film. Podczas studiów należał do Akademickiego Klubu Filmowego „8 ½”, a za jedną ze swych pierwszych amatorskich etiud – „Wielki świat” (1971) – dostał I Nagrodę oraz laur publiczności na Festiwalu Filmów Studenckich w Katowicach.

Karierę filmowca zaczynał trochę tak jak słynni francuscy nowofalowcy, najpierw o filmie pisząc, a potem dopiero chwytając za kamerę. Zanim bowiem zadebiutował jako reżyser pełnometrażowego filmu, pracował w miesięcznikach „Opole” i „Odra”, wydał dwie niezwykle interesujące książki („Wróżenie z kina”, „Niewinność utracona w kinie”), realizował reportaże i felietony filmowe w miejscowej telewizji, został asystentem Andrzeja Wajdy przy „Dyrygencie” (1979), współpracował z Wojciechem Marczewskim przy kręceniu „Dreszczy” (1981), wreszcie zdobył dyplom Studium Scenariuszowego w łódzkiej Szkole Filmowej.

Jako samodzielny reżyser zadebiutował nakręconym według własnego scenariusza „Wolnym strzelcem” (1981), zrealizowaną w poetyce kina moralnego niepokoju frapującą opowieścią rozgrywającą się w środowisku dziennikarskim, które dobrze znał z autopsji. Film zamiast na telewizyjny ekran trafił na półkę, a premiery doczekał dopiero sześć lat później, stąd często za debiut Saniewskiego uważa się mylnie nakręcony dwa lata później „Nadzór” (1983), opartą na autentycznym zdarzeniu opowieść o walce o godność i rodzicielskie prawa, rozgrywającą się w zakładzie karnym dla kobiet, która na wejście na kinowe ekrany – i to w ograniczonym zakresie – musiała czekać nieco krócej (prem. 1985). Ten przejmujący film został uhonorowany kilkoma prestiżowymi laurami, m.in. nagrodą FIPRESCI w Mannheim, przyznawaną przez PF DKF – statuetką Don Kichota, przez łódzką Szkołę Filmową – Nagrodą im. Andrzeja Munka, przez Koło Piśmiennictwa SFP – Złotą Taśmą, a także na festiwalu gdańskim – nagrodą za najlepszy… debiut.

Kolejne filmy Saniewskiego – „Sezon na bażanty” (1985), „Dotknięci” (1988), „Obcy musi fruwać” (1993) i „Deszczowy żołnierz” (1996) – potwierdziły mocną pozycję artysty na mapie nie tylko rodzimego kina. „Dotknięci” przynieśli mu Nagrodę Dziennikarzy w Gdyni, „Obcy musi fruwać” – laury w Phoenix, Houston i Charleston, a „Deszczowy żołnierz” – Gold Star Award i nagrodę za reżyserię w Houston, a także… Złotego Pawia w Gdyni, czyli nieoficjalną nagrodę dziennikarzy za najgorszy film festiwalu, co z perspektywy czasu należy uznać bardziej za ekscentryczny wybryk żurnalistów niż reżysera. Że dziennikarska łaska na pstrym koniu jeździ, przekonał się Saniewski przy okazji kolejnego filmu fabularnego „Bezmiar sprawiedliwości” (2006) – wcześniej zrealizował kilka interesujących dokumentów, m.in. „Zwyczajna świętość” (2003) i „Rozdarcie, czyli Gombro w Berlinie” (2004) – na który spadła istna lawina festiwalowych laurów, m.in. w Batumi, Chicago, Houston, Perpignan, Moskwie, Łagowie, Tarnowie, Wrześni, także w Gdyni, gdzie nagrodzili go… dziennikarze. To uniwersalna i ponadczasowa opowieść o procesie, w którym sąd skazał na długoletnie więzienie mężczyznę podejrzanego o zbrodnię, mimo że nie udało się zgromadzić przekonywających dowodów. Film analizuje mechanizm sądzenia i ferowania pochopnych wyroków w sprawach o charakterze poszlakowym. Jego tytuł „Bezmiar sprawiedliwości” równie dobrze można odczytać jako „Bez miar sprawiedliwości”.

Zupełnie inny jest film ostatni – zwycięzca plebiscytów publiczności w Chicago i Tarnowie – „Wygrany” (2011), pełna dobrej energii wzruszająca opowieść o przyjaźni, życiowej bezkompromisowości, wierności sobie. Bo takie jest właśnie kino Saniewskiego – choć nieraz w tonacji mollowej, a nieraz durowej – zawsze bezkompromisowe, uczciwe i dające nadzieję, choć niekiedy tylko jej iskierkę.

W 1986 roku, czyli na początku swej reżyserskiej kariery, artysta powiedział w wywiadzie dla miesięcznika „Kino”: „Moje filmy mają zwykle widoczną warstwę sensacyjną, bądź melodramatyczną, która, oczywiście, wcale nie jest najważniejsza, ale dopiero na jej podstawie staram się budować znaczenia głębsze. Emocje są do pogodzenia ze sferą intelektualną. Obie te sfery powinny istnieć w filmie, jeśli ma on mieć jakąś rangę i dotrzeć do widza”. I tej konstatacji o równowadze emocji i intelektu pozostaje cały czas wierny. Kolejnych nie mniej udanych filmów i dużo zdrowia, Drogi Jubilacie!
Jerzy Armata / SFP  29 października 2018 00:01
Scroll