Kadr z filmu "Gwiazdy"
fot. Kino Świat
Wiedziałem, że to będzie opowieść Piszczyka
Z Janem Kidawą-Błońskim, reżyserem filmu „Gwiazdy”, w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 5/2017), rozmawia Kuba Armata. Oto fragment wywiadu, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 10 maja.
Kuba Armata: „Gwiazdy” to opowieść o Janie Banasiu, reprezentancie Polski w piłce nożnej oraz legendzie Górnika Zabrze. Znakomitym sportowcu, a jednocześnie postaci połamanej przez złożone losy. Zainteresował pana bardziej Banaś-piłkarz czy Banaś-wieczny pechowiec?

Jan Kidawa-Błoński: Zafascynował mnie ten złożony los. Pod względem sukcesów piłkarskich byli od niego lepsi, jak Włodzimierz Lubański czy Kazimierz Deyna. Banaś uchodził za znakomitego technika, który z piłką wyczyniał cuda. Pociągająca była sfera życia pozasportowego i wszystkie historie, które mu się przytrafiały. Uchodził za wielkiego playboya, miał pierwszego w Polsce forda mustanga, za namową ojca uciekł do Niemiec, a później w równie spektakularny sposób wrócił. To wszystko składało się na opowieść, jaką kino bardzo lubi.

Nigdy nie ukrywał swojej słabości do kobiet, samochodów. Postrzega go pan jako króla życia?

Żył pełnią życia, bez wątpienia. I to wcale nie kosztem piłki. Włodek Lubański opowiadał mi, że Banaś zawsze spóźniał się na trening, tłumacząc się korkami. Ale jakie mogły być korki w Gliwicach, skoro było tam wtedy kilka samochodów na krzyż? Historia Banasia to dla mnie przypowieść o życiu człowieka. Paradoks polegał na tym, że o wszystkim zdecydował przypadek, bo tak należy postrzegać fakt, że urodził się w Berlinie, a nie na Śląsku. To okazało się jego przekleństwem i z góry przesądziło o dalszych losach. W momencie narodzin nie wiedział przecież, że najważniejsze dla niego imprezy sportowe, czyli mistrzostwa świata i olimpiada, będą rozgrywały się akurat w Niemczech Zachodnich. Kolejnym interesującym wątkiem była jego ucieczka do Niemiec za namową ojca, którego w zasadzie nie znał, i wszelkie jej konsekwencje. Historia Banasia to filozoficzna opowieść o tym, jak wielką rolę w życiu odgrywa przypadek.

Ciekawe jest też to, że Banaś praktycznie w ogóle nie pił, a wtedy wszystko rozgrywało się przy alkoholu.

Opowiadał mi o wyjeździe pociągiem na mecz, kiedy był młodym zawodnikiem i wchodził do drużyny. Najstarszy Stanisław Oślizło posłał go po kilka butelek wódki. Ponoć byli w stanie wypić flaszkę przed meczem i grać potem znakomicie. Teraz każdy ma dietetyka, nie rusza się na krok bez wagi, a wtedy przed meczem dawali kotleta schabowego, bo to było trudne do zdobycia. Było w tych zawodnikach coś fantastycznego. Nie grali dla pieniędzy. Grali, by czuć się spełnionymi, żyć pełną piersią, móc wyjeżdżać za granicę. Wyjazdy oznaczały wtedy wolność.

Kuba Armata / Magazyn Filmowy 05/2017  30 kwietnia 2017 09:00
Scroll