Kadr z filmu "Hiszpanka"
fot. Vue Movie Distribution
Kamera jest jak myśl
Z Kariną Kleszczewską, autorką zdjęć do „Hiszpanki”, rozmawia Marcin Zawiśliński.
Serwis Internetowy SFP: Na jakim etapie pracy nad „Hiszpanką” pojawiła się pani w tym projekcie?

Karina Kleszczewska: Byłam w nim obecna od samego początku. Od wielu lat pracujemy wspólnie z Łukaszem. Większość jego filmów znałam już na etapie pisania scenariusza. Wiedziałam, o czym będą i jak mają być później realizowane. Tak samo było z „Hiszpanką”. Przy czym to, że ona w ogóle powstała, uważam za cud.

Dlaczego?

KK: Robienie projektów tak po prostu z serca jest w Polsce niemal niemożliwe. W dodatku tak  wysokobudżetowych, jak ten. A to, co możemy zobaczyć na ekranie, jest bardzo bliskie scenariuszowemu pierwowzorowi oraz pierwotnej wizji reżysera.

Zdjęcia do „Hiszpanki” były największym zawodowym wyzwaniem w pani dotychczasowej karierze?

KK: Tak, zdecydowanie największym. Również dlatego, że do tej pory nie pracowałam z efektami specjalnymi na taką skalę, a w „Hiszpance” jest ich sporo.  Niektóre typy efektów cały zespół robił po raz pierwszy w życiu. Na bieżąco opracowywaliśmy sposoby ich realizacji.

W jaki sposób przygotowywała się pani do pracy na planie?

KK: Przystępując do pracy nad filmem, najpierw  rozrysowuję kadry - w formie storyboardów - na komputerze. Wtedy orientuję się, jakich ogniskowych będę później używać. Przygotowuję też wytyczne dla scenografii, dotyczące wielkości obiektywów, jakie będą nam potrzebne. W przypadku "Hiszpanki" kadry te dostał również  rysownik i zrobił z nich bliższą filmowi formę, czyli kadry w kostiumach i w naszej scenografii (z uwzględnieniem projektów Doroty Roqueplo i Jagny Janickiej). Dzięki temu ekipa dokładnie wiedziała potem, co ma robić.



Na jakim sprzęcie tym razem pani pracowała?

KK:  Na tradycyjnym, czyli na taśmie 35mm i na Kodaku. Jestem jeszcze takim dinozaurem, który nie chce się przerzucić na inny sprzęt. Poza tym, taki film na elektronice byłby droższy, choćby ze względu na ilość potrzebnych dysków i backup’ów. Co do zasady zdjęcia były kręcone na dwie kamery, ale przy ujęciach z wykorzystaniem efektów specjalnych ich liczba wzrastała do pięciu.

Którą scenę kręciło się pani najtrudniej?


KK:  Ten film w ogóle był niezwykle trudny. Każdy dzień zdjęciowy przynosił nowe wyzwania. Nie było łatwych dni. Walczyliśmy też z oporem materii. Nawet w Poznaniu, gdzie zachowało się sporo budynków z okresu międzywojennego, okazało się że przez lata nałożyła się na nie współczesność i bardzo trudno było wydobyć z nich świat przeszłości. Scenografowie  wykonali tytaniczną pracę. Ekipa musiała nakręcić wszystko w trudnych rygorach czasowych. Mieliśmy przecież świadomość, że nie będziemy mogli robić tzw. dokrętek.

Skąd wziął się pomysł na wirujące, wręcz nie do wytrzymania, stoliki telepatów?

KK:  Ze struktury filmu, która zapisana jest w spirali. Chcieliśmy w ten sposób zahipnotyzować widza, zadziałać na jego podświadomość.
Cała „Hiszpanka” jest nakręcona na kole. Kamera nas prowadziła i zataczała różne kręgi. Przenosiła nas z Poznania do Londynu, gdzie akurat przebywał Ignacy Jan Paderewski i z powrotem wracała do stolicy Wielkopolski. Kamera jest  jak myśl w tym filmie, przemieszcza się bez granic.
 
Wkręcił panią ten świat końca 1918 roku?


KK: Zdecydowanie. Tam się przecież rodziła polska współczesność. Tam na nowo kształtowały się zręby państwowości polskiej. Ten świat jest we mnie wyryty.


Marcin Zawiśliński / SFP  23 stycznia 2015 15:19
Scroll