Lubuskie Lato Flmowe
fot. Tomasz Gawałkiewicz
Szulkin, Maklakiewicz i Żelazny Krzyż
29 czerwca rozpoczyna się 43. edycja Lubuskiego Lata Filmowego, a już w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 6/2014), który ukaże się 10 czerwca – tekst Marka Łuszczyny „Szulkin, Maklakiewicz i Żelazny Krzyż, czyli anegdotyczny przewodnik po Łagowie”. Oto fragment:
W Łagowie wszędzie jest blisko. Jan Himilsbach wyszedł nad ranem z kawiarni Zamkowej i siedział na głównym skwerku miasteczka. Pięć, może dziesięć minut drogi od ośrodka Leśnik, gdzie miał swój pokój.

Ale do pokoju nie dotarł. Słońce powoli pięło się po bezchmurnym niebie, a aktor filmu „Trzeba zabić tę miłośćJanusza Morgensterna, który właśnie święcił tryumfy na Lubuskim Lecie Filmowym, odpoczywał na ławce. To mogło być w 1972 albo w 1973 roku, dzisiaj trudno jest pamiętać te wszystkie daty. „Janek był w kwestiach picia bardzo konsekwentny” – powiedział o koledze Janusz Głowacki. – „Zapytałem go kiedyś, czy zamierza coś «z tym » zrobić. Odpowiedział, że tak – będzie pił aż umrze”.

Tamtego dnia, z ławki na łagowskim skwerku Himilsbach zobaczył dziewczynkę jedzącą loda. „Dziewczynko, daj polizać” – poprosił i można wierzyć, że chęć schłodzenia wrzącego po nocy ciała była w stu procentach autentyczna. „Zosiu, zobacz, tak wygląda właśnie lumpenproletariusz” – powiedziała do dziewczynki matka. „Mamo, no coś ty, nie poznajesz? To słynny polski pisarz i aktor, pan Himilsbach, wczoraj oglądaliśmy w amfiteatrze film, w którym zagrał”. „I co, łyso ci stara k…” – spytał unosząc brew pan Jan.

Przewodnik po najważniejszym niegdyś miejscu na mapie polskiej kinematografii wypada zacząć od knajpy. W kawiarni Zamkowej pito przed projekcjami i po nich; w nocy i za dnia. Choć za dnia to już raczej ponoszono konsekwencje picia. Zazwyczaj związane z nocnym brakiem poprawności politycznej. Czasem, kiedy wódka przepełniała kogoś poczuciem wolności, podchodził do delegacji z Warszawy (sączącej koniak) i mówił coś, czego powiedzieć był nie powinien. Do Łagowa przyjeżdżała cała śmietanka z Ministerstwa Kultury. Podobno wpadał nawet sam Zenon Kliszko, który miał słabość do artystów, ale po tym jak został jednym z głównych odpowiedzialnych za masakrę w grudniu 1970, nawet koledzy z aparatu trzymali się od niego z dala. Do warszawskiej śmietanki z ministerstwa podszedł kiedyś Andrzej Łapicki. Zazwyczaj nie pił dużo, ale to było po tym jak „Wszystko na sprzedaż” wygrało festiwal, zdobywając Złote Grono, więc było, co świętować. „Chciałem powiedzieć, co myślę o tym, co czytałem w tych kronikach w latach 50. Otóż, proszę powtórzyć swoim mocodawcom w Warszawie, że w dupie mam Nową Hutę, śmierć Stalina i kolejne pięciolatki” – powiedział aktor. Usłyszał to filigranowy pisarz Julian Stryjkowski, który pił z Głowackim przy stoliku obok. Ożywił się i wrzucił swoje trzy grosze: „To ja chciałbym przy okazji zaprotestować. Iwaszkiewicz ciągle na zebraniach ZLP mówi o nas per «robotnicy pióra ». A ja do 1956 byłem «inżynierem dusz ludzkich»”.

Zazwyczaj rozchodziło się po kościach, jak w przypadku Łapickiego. Trzeba pamiętać, że wtedy w Zamkowej naprawdę byli wszyscy. Lubuskie Lato Filmowe to był pierwszy festiwal  polskich filmów fabularnych, i najważniejszy. Jeszcze nikomu nie marzyła się żadna Gdynia (a wcześniej Gdańsk). 

Sporo dowiedzieliśmy się o łagowskich historiach z Zamkowej kilkanaście lat temu, kiedy Anna Osmólska-Metrak, żona Krzysztofa Mętraka, opublikowała po jego śmierci pamiętniki, raczej do ogłoszenia nie przeznaczone. Mętrak był jedną z głównych postaci w Zamkowej. We wspomnieniach napisał, że Kazimierz Kutz powiedział o Krzysztofie Zanussim: „Zero”. Okropne. I z całą pewnością nieprawdziwe. A jeśli tak się stało, podyktowane było zapewne zazdrością o zdrowy tryb życia.

Łagów jest otoczony wodą, leży pośrodku pięknych lubuskich jezior. Pewnego wieczoru – w latach 70. – Kutz w drodze do Zamkowej zobaczył Zanussiego, który szykował się do wieczornej kąpieli. „Panie Krzysztofie, po to panu?” – spytał. „Dla zdrowia i ducha, panie Kaziku. Człowiek się po wieczornej kąpieli lepiej czuje” – odpowiedział z uśmiechem reżyser „Barw ochronnych”. „A nie lepiej zamiast tej zimnej wody dobrze sobie pop…ić?” – spytał retorycznie Kutz.

Kiedy nadchodził poranek, trzeba było zająć się sprawami związanymi z festiwalem. Bywalcy pamiętają, że Krzysztof Mętrak zniknął pół godziny przed planowanym poprowadzeniem ważnego spotkania. Miało się ono odbyć około południa. „Jest! Panowie, jest!” – krzyknął ktoś i wszyscy pobiegli nad jezioro. Mętrak siedział w łódce na środku i rozkładał bezradnie ręce. Kiedy na brzegu zebrał się już spory, nawołujący dziennikarza do powrotu tłumek, chwycił wiosła i z całej siły wyrzucił je do wody.

PZ / Magazyn Filmowy SFP  1 czerwca 2014 10:00
Scroll