Dyrektywa o prawach autorskich, czyli przewrót kopernikański
Podczas 38. Koszalińskiego Festiwalu Debiutów Filmowych „Młodzi i Film” miała miejsce bardzo interesująca debata na temat przyjętej w tym roku dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym.
W mediach pojawia się wiele doniesień wskazujących na jej negatywny wpływ na obrót treściami w środowisku cyfrowym oraz swobodę korzystania z twórczości przez internautów. Z drugiej strony twórcy wielokrotnie apelowali o przyjęcie przepisów dyrektywy i ustalenie zasad pozwalających na sprawiedliwe dzielenie się zyskami z eksploatacji wytworzonych przez nich dzieł.

Po której stronie leży racja? Czy rzeczywiście chodzi tu o prawa użytkowników internetu, czy może jest to głos internetowych gigantów, pragnących w dalszym ciągu czerpać ogromne zyski z niczym nieograniczonego korzystania z cudzej twórczości? Czy twórcy domagają się zbyt wiele, występując o udział w tych zyskach i o większą ochronę swoich praw? Na powyższe pytania odpowiadali uczestnicy panelu: Karolina Bielawska (reżyserka i scenarzystka), Klaudia Błach-Morysińska (adwokat, rzecznik patentowy), Łukasz Morysiński (adwokat) oraz Dominik Skoczek (radca prawny, dyrektor SFP-ZAPA).

 
Dominik Skoczek, Klaudia Błach-Morysińska, fot. Borys Skrzyński

We wstępie prowadzący panel Dominik Skoczek przypomniał, że wiosną tego roku Parlament Europejski i Rada Unii Europejskiej ostatecznie zatwierdziły dyrektywę o prawie autorskim i prawach pokrewnych.  Przyjęcie dyrektywy odbiło się szerokim echem w polskich mediach. W środkach masowego przekazu często pojawiały się informacje, które wprowadzały w błąd, co do skutków wprowadzenia nowych prawnoautorskich zasad korzystania z utworów w internecie. Bodaj po raz pierwszy w historii w kampanii dezinformacyjnej prowadzonej przez przeciwników dyrektywy wykorzystane zostały mechanizmy, znane dotychczas z kampanii wyborczych. Olbrzymie środki zostały wydane na kampanię zwalczającą dyrektywę, wynajęto wiele firm PR, które używały dużą ilość automatycznych botów do podgrzewania dyskusji w mediach społecznościowych. Sprzeciw wobec niektórych postanowień dyrektywy stał się również jednym z podstawowych haseł głoszonych przez partię rządzącą przed majowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego. Wobec masowej i niczym nieuzasadnionej krytyki dyrektywy nastąpiło zjednoczenie środowisk artystycznych, które podjęły wspólną walkę o przyjęcie nowych przepisów. W Polsce całe środowisko filmowe i muzyczne jednomyślnie poparło dyrektywę. W innych krajach było podobnie. Francuski Minister Kultury wyszedł na ulicę i wspólnie z autorami maszerował przed Parlamentem Europejskim w Strasburgu. Po pozytywnym wyniku głosowania w Parlamencie, polski rząd zaskarżył do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej artykuł 17 dyrektywy, który w  jego opinii   umożliwia filtrowanie treści oraz może zagrażać wolności słowa i swobodzie ekspresji.

- Zwróćmy uwagę na narzuconą w dyskusji nazwę – ACTA 2. ACTA  jednoznacznie źle się kojarzy i tak kojarzyć miała się dyrektywa – mówiła Klaudia Błach-Morysińska. Podkreślić należy, że dyrektywa reguluje obowiązki providerów, a nie zwykłych użytkowników, którzy, na przykład zamieszczają różne treści na fejsie. Zwykłego Kowalskiego, który nie zarabia na publikowaniu treści, dyrektywa nie dotyczy bezpośrednio  – jeśli nie generuję korzyści, to nie płacę.

Prawniczka wskazywała, że indywidualne potyczki krajów UE  z wielkimi korporacjami kończą się klęską, ale jeśli sprawa dotyczy całej Europy, to i siła rażenia się zwiększa. – Hasła nawiązujące do porozumienia ACTA, czy straszące cenzurą internetu były zasłoną dymną, mającą przesłonić fakt, że service providerzy i wyszukiwarki internetowe będą zobowiązane do dzielenia się swoimi przychodami z twórcami – spuentował Dominik Skoczek.

 - W prawie autorskim dokonał się przewrót kopernikański – uważa Łukasz Morysiński. Dyrektywa zmienia sytuację twórców, wskazuje Youtube’a czy Google  jako odpowiedzialnych za zamieszczane tam treści – w dużym uproszczeniu rzecz ujmując. – Mamy na razie dyrektywę, czyli zbiór standardów, które nie obowiązują bezpośrednio w Polsce. Są to wytyczne do wprowadzania do polskiego ustawodawstwa.  Wszystko zależy, w jaki sposób Polska wprowadzi je do naszego systemu prawnego. To moment na konsultacje, na zadbanie o interesy szeregu środowisk. Trzeba brać aktywy udział w pracach legislacyjnych, żeby wszystko, co istotne, znalazło wyraz w aktach prawnych – dodał.

 
 
Łukasz Morysiński, Karolina Bielawska, fot. Borys Skrzyński

Goście panelu byli zgodni. Tezy o ograniczeniu linkowania, swobody ekspresji to argumenty zastraszające.  – Kampania „anty” jest doskonale przygotowana, bo prowadzą ją giganci internetowi. Krążą memy, opowieści, że Wikipedia przestanie działać – mówił Morysiński. – Nie przestanie. Na te pytania odpowiedź zawarta jest w treści dyrektywy – zezwala na takie formy wyrazu, jak cytowanie, krytyka, parodia, pastisz, encyklopedia internetowa.

- Można dopatrywać się zagrożenia w tym, że twórcy, którzy chcą rozpowszechniać swoje utwory za darmo w celach promocyjnych, mogą mieć trudności. Ale w takim wypadku, np. może zostać wykorzystany specjalny formularza dotyczącego zasad udostępnienia – podkreślała Klaudia Błach Morysińska.

Może zdarzyć się, że twórca treści będzie chciał wybranemu providerowi zapewnić wyłączność – i taką możliwość dyrektywa przewiduje. Użytkownik ma mieć też szybki dostęp do weryfikacji, czy ktoś zasadnie usunął treść czy nie.

Dyrektywa przewiduje możliwość wprowadzania do prawa krajowego stosownego i proporcjonalnego wynagrodzenia dla twórców za korzystanie w sieci ze stworzonych prze nich ich treści. Do jego wypłaty powinni być zobowiązani m.in.  service providerzy i wyszukiwarki internetowe. To dla naszych środowisk najbardziej znany z jej zapisów. A więc jeśli utwór w sieci odnosi sukces, zwiększa się też dochód twórcy. W ten sposób dyrektywa stara się trochę „myśleć za artystę”.  Ale oprócz tych różnych rewolucyjnych zmian, dyrektywa wzmacnia pozycję twórców w relacjach z „klientami”. Między innymi poprzez wprowadzenie tzw. klauzuli bestsellerowej. Co ciekawe, wiele z tych przepisów już w Polsce jest, ale albo nie działają, albo działają mało skutecznie – wystarczy sobie przypomnieć głośny spór  Andrzej Sapkowski vs. CD Project.  – Dyrektywa poszerzy świadomość istnienia tych przepisów i mechanizmy ochrony twórcy będą bardziej skuteczne – uważali zaproszeni na panel prawnicy.

  - Z praktycznego punktu widzenia może być łatwiej egzekwować roszczenia  - podsumowała Klaudia Błach Morysińska.  – Na koniec dnia będzie większa szansa, że odzyska się należne wynagrodzenia. Twórcy powinni się zorganizować, żeby ta dyrektywa była dobrze zaimplementowana. Wasza rola jest ważna, musicie lobbować i kreować to prawo. – podkreśliła.


Goście panelu, fot. Borys Skrzyński

- Nie chodzi przecież o zabieranie, ale o sprawiedliwe dzielenie się. Tantiemy z internetu trafią do twórców, ale to oznacza, że zostaną tutaj, w tym systemie podatkowym, w naszej gospodarce. Ta dyrektywa szanuje i widza, i twórcę. Jeśli twórca zrobi dobry film i wszyscy na nim zarabiają, to dlaczego tylko on jeden nie ma prawa do wynagrodzenia? Internauci oglądają, wyszukiwarki i providerzy zarabiają, a tylko autor nie ma z tego nic. A przecież twórcy nie mają zabezpieczeń socjalnych, jedynie tantiemy – zwracała uwagę Karolina Bielawska.

  Na koniec goście debaty wrzucili mały kamyczek do ogródka twórców. W Polsce jest niska świadomość prawna. Umowy dotyczące dzieł chronionych prawem autorskim rzadko są konsultowane z prawnikami, interwencja zawodowych pełnomocników staje się konieczna dopiero w sytuacjach problemowych. Oprócz zmian w prawie, konieczne są zmiany w mentalności i edukacji młodego pokolenia filmowców.  Przyjęcie nawet najbardziej korzystnych rozwiązań nie odniesie w pełni zamierzonego skutku, jeżeli twórcy nie będą korzystać z przyznanych im narzędzi i nie będą domagać się swoich praw,  które wreszcie zagwarantują im udział w należnych zyskach z eksploatacji internetu.

Anna Wróblewska / artykuł redakcyjny  27 czerwca 2019 11:42
Scroll