Baza / Środowisko filmowe
Baza / Środowisko filmowe
Żeńskim okiem: operatorki o sobie i o swojej pracy
Zmiana polskojęzycznej nazwy Polish Society of Cinematographers (PSC) ze Stowarzyszenia Autorów Zdjęć Filmowych na Stowarzyszenie Autorek i Autorów Zdjęć Filmowych odzwierciedla powiększanie się w ostatnich latach grona Polek uprawiających zawodowo sztukę operatorską. Zrzesza je również Koło Operatorów Obrazu w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. Co o wykonywaniu tej profesji przez kobiety sądzą same zainteresowane?
Przed laty polskie autorki zdjęć filmowych można było policzyć na palcach jednej ręki. W dokumencie pracowały: Halina Poznańska, Ewa Strzałka i Elżbieta Zawistowska. Tylko Strzałka pojawiła się na pewien czas w fabule, była m.in. współautorką zdjęć do filmu Jana Łomnickiego Ocalić miasto (1976). W TVP pracowała Maria Wituska. Dopiero 30 lat temu zdjęciami w Rozmowie z człowiekiem z szafy (1993) Mariusza Grzegorzka zadebiutowała pierwsza polska autorka zdjęć filmowych, która, nie stroniąc od dokumentu, trwale związała się z fabułą: Jolanta Dylewska, pierwsza kobieta przyjęta do PSC. Dziś obsypana nagrodami – w tym siedmioma za zdjęcia do filmu Agnieszki Holland W ciemności (Polska/Kanada/Niemcy 2011) – dzieli członkostwo w PSC z Weroniką Bilską, Kariną Kleszczewską, Magdaleną Górką, Moniką Lenczewską, Małgorzatą Szyłak i nowo przyjętymi: Józefiną Gocman-Dicks, Dominiką Podczaską, Anną Rzepką oraz Itą Zbroniec-Zajt. Weronika Bilska należy także do Koła Operatorów Obrazu w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich, wraz z Zofią Goraj, Julią Pełką i Weroniką Wojnach. W tym roku w obu organizacjach operatorki objęły funkcje wiceprzewodniczących: Karina Kleszczewska w PSC, a Weronika Wojnach – w Kole w SFP.

Nagrody i nominacje

Krytycy, jurorzy festiwali, zapewne też widzowie, dostrzegli potencjał twórczy polskich autorek zdjęć filmowych. Wprawdzie na ubiegłorocznym FPFF w Gdyni nagrodę za zdjęcia w filmie Michała Kwiecińskiego Filip (2022) otrzymał Michał Sobociński, ale nieszablonowe rozwiązania wizualne Jolanty Dylewskiej w Orle. Ostatnim patrolu (2022) Jacka Bławuta również były na ustach wszystkich, podobnie jak udany debiut pełnometrażowy Anny Rzepki – Zadra (2022) Grzegorza Mołdy, czy kolejne – po Małych stłuczkach (2014) Aleksandry Gowin i Ireneusza Grzyba oraz filmach szwedzkich – objawienie talentu Ity Zbroniec-Zajt w Kobiecie na dachu (Polska/Francja/Szwecja 2022) Anny Jadowskiej. Kobieta na dachu wygrała Konkurs Polski na ubiegłorocznym Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych EnergaCAMERIMAGE w Toruniu. Nagrodę otrzymały reżyserka i autorka zdjęć, której wielkim sukcesem w Szwecji jest Złoty Żuk za zdjęcia do filmu Månsa Månssona Yarden (2017).

W tym roku Orzeł. Ostatni patrol przyniósł Dylewskiej nominację do Orła – Polskiej Nagrody Filmowej – i wraz z Kobietą na dachu znalazł się wśród filmów nominowanych za zdjęcia do Nagrody PSC. Tę ostatnią, w kategorii dokumentu, zdobyła Zuzanna Zachara, wespół z Wojciechem Staroniem, a oboje zawdzięczają ją Pisklakom (2002) Lidii Dudy.

Laury zbiera także Weronika Bilska. Zdjęcia w Moim wspaniałym życiu (2021) Łukasza Grzegorzka i Piosenkach o miłości (2021) Tomasza Habowskiego zapewniły jej ubiegłoroczną Tarnowską Nagrodę Filmową. Wcześniejsze Więzi (2016, krótki metraż) Zofii Kowalewskiej oraz film Tomasza Jurkiewicza Każdy ma swoje lato (2020) – przyniosły nagrody na Koszalińskim Festiwalu Debiutów Filmowych „Młodzi i Film”.  Na pochwały zasłużyła Karina Kleszczewska za kreacyjną fotografię w Hiszpance (2015) Łukasza Barczyka, a Monika Lenczewska za realistyczną w Obcym niebie (2015) Dariusza Gajewskiego. Małgorzata Szyłak zyskała uznanie dzięki nastrojowym obrazom z Dzikich róż (2017) Anny Jadowskiej, zaś Magdalena Górka za sprawą zręcznego nawiązania do dobrych hollywoodzkich wzorów – w filmach Władysława Pasikowskiego Jack Strong (2014) i Kurier (2019). Zapewne wzięto je pod uwagę, przyjmując pracującą również w USA Górkę do American Society of Cinematographers (ASC).

Weronika Bilska, fot. J. Rymer

Zero egzotyki 

Same autorki zdjęć filmowych raczej nie ekscytują się swoją obecną ekspansją. „Nie przywiązuję większej wagi do faktu, że mamy teraz w Polsce, jak i w wielu innych krajach, więcej operatorek. Muszę przyznać, że zabierając głos w artykule na ten temat, czuję się trochę, jakbym brała udział w jakiejś paraolimpiadzie. Cieszę się z zaproszenia do rozmowy [wraz z Jolantą Dylewską, Kariną Kleszczewską, Weroniką Wojnach i Itą Zbroniec-Zajt – przyp. A.B.], ale czy otrzymałabym je, gdybym nie była kobietą, gdyby chodziło tylko o moje dokonania twórcze?” – zastanawia się Weronika Bilska. Z ulgą przyjmuje zapewnienie, że to dzięki tym dokonaniom znalazła się w doborowym gronie rozmówczyń.

„Czy my, autorki zdjęć filmowych, jesteśmy dziś zjawiskiem egzotycznym?” – pyta Ita Zbroniec-Zajt. „Nie ma w tym nic egzotycznego” – odpowiada. „To, że nas przybywa, tłumaczę sobie wzrostem zaufania reżyserów i producentów do operatorek, spowodowanym rewolucją cyfrową w kinie. Wprawdzie nadal w pierwszej rozmowie o nowym projekcie producenci wypytują mnie o stronę techniczną obrazu filmowego, ale dzięki rewolucji cyfrowej już na planie filmowym widzą, jak będzie wyglądać obraz. W erze analogu musieliby czekać na obrobienie materiałów światłoczułych” – mówi Zbroniec-Zajt. „Natomiast mniejszy ciężar profesjonalnych kamer cyfrowych, w stosunku do ich poprzedniczek na taśmę filmową, moim zdaniem nie ma tu istotnego znaczenia. Zasługą rewolucji cyfrowej jest poszerzenie dostępu do kamer amatorskich, które mamy nawet w telefonach komórkowych. Dzięki temu bakcyla filmowania połyka więcej młodych ludzi, wśród nich – przyszłych operatorek” – dodaje Kleszczewska.

Wyłącznie męska profesja?
„Kiedy sama myślałam o tym, żeby zostać operatorką, dawano mi do zrozumienia, że to nie jest zawód dla dziewczyn” – wspomina autorka zdjęć do Hiszpanki. „W tamtych czasach panowała nieufność do inżynieryjno-technicznych kompetencji kobiet. Uważano, że pod tym względem kobieta nie jest w stanie dotrzymać kroku mężczyźnie, zwłaszcza gdy trzeba połączyć wiedzę techniczną z wizją artystyczną. W dość konserwatywnym społeczeństwie polskim takie myślenie pokutuje do dziś, ale słabnie. Kobiety z tytułem inżyniera są na placach budów, zajmują stanowiska, na których wymagana jest znajomość techniki, przybywa ich też więc w operatorstwie filmowym. Przyczynę tego stanu rzeczy widzę zatem w zmianie kulturowej” – mówi Karina Kleszczewska.

„Myli się ten, kto uważa, że zawód operatora jest dedykowany głównie mężczyznom z powodu wyzwań technicznych. Mimo braku szczególnych uzdolnień w tym kierunku, nie mam problemów z techniką filmową. Sztuka operatorska powstaje w głowie, narzędzia zawsze można dobrać” – dodaje Weronika Bilska. „To prawda: centrum pracy operatorskiej jest w mózgu i sercu, a nie w bicepsach (które my, kobiety, miewamy zresztą większe od kolegów). Jestem ciekawa czy fakt, że przybywa operatorek wpłynie w jakiś sposób na rozwój narracji wizualnych. Natomiast jako dziekanka Wydziału Operatorskiego PWSFTviT zaobserwowałam, że coraz więcej dziewcząt zostaje po studiach w zawodzie. Kiedyś tak nie było” – mówi Jolanta Dylewska.

Inne światło rzuca Weronika Wojnach, która obecnie wiąże życie zawodowe z telewizją. Wiele lat robiła zdjęcia do serialu fabularnego M jak miłość (2005-2014), teraz jednak jest przede wszystkim realizatorką telewizyjną. Najbardziej lubi pracę przy widowiskach rozrywkowych, transmisjach koncertów czy programach kulturalnych. „W kinematografii ekspansja operatorek jest nowym zjawiskiem. W telewizji, choć zawsze było ich mniej niż realizatorów, pracowały od dawna. Dlatego kobieta w wozie transmisyjnym czy przy mikserze wizyjnym nie jest dla nikogo zaskoczeniem, jakim wciąż bywa, gdy pojawia się koło kamery na planie filmowym” – mówi Wojnach. „Z drugiej strony – kontynuuje – zdarzało się, że jako operatorkę kamery angażowano mnie właśnie dlatego, że jestem kobietą. Wolałabym oczywiście, żeby decydowały o tym inne względy, niemniej zadania, jakie stawiano przede mną, były interesujące. I tak oto np. w spektaklu Teatru Telewizji Courage mojej matki (2002) w reżyserii Magdaleny Łazarkiewicz, ze zdjęciami Tomasza Dobrowolskiego i Danutą Szaflarską w roli głównej, retrospekcje ukazywały świat oczyma bohaterki w latach młodości. Upodobniona do niej kostiumem, kręciłam te subiektywne ujęcia, z odbiciami mojej twarzy w witrynach sklepowych, moich nóg biegnących ulicą, czy zbliżanej do ust – w tym wypadku do kamery, którą miałam na ramieniu – filiżanki z herbatą. Inspirujące doświadczenie”.

Weronika Wojnach, fot. M. Gawroński

Studia i debiut: opowieść pierwsza
Jolanta Dylewska ukończyła Wydział Operatorskim i Realizacji Telewizyjnej PWSFTviT w roku 1989. Po przyjęciu usłyszała od dziekana, że jeśli okaże się dwa razy lepsza od swoich kolegów, to wtedy dopiero będzie tak dobra jak oni. Dziekan Janusz Połom mówił to ze smutkiem – jego kanadyjska żona była autorką zdjęć filmowych. Początki studiów do łatwych nie należały, ale potem było tylko lepiej. Dylewska podkreśla, że duży wpływ na to, jaką stała się operatorką, miał jej kolega z uczelni, reżyser Mariusz Grzegorzek. „Pragnął tworzyć kino artystyczne. Dostrzegł, że idę w tym samym kierunku i zapraszał mnie do swoich projektów. Jemu pozwolono zadebiutować zaraz po studiach. Na mój debiut nie chciano się zgodzić. Mariusz z całych sił walczył o mnie, wspierał go Wojciech Jerzy Has. Mój mistrz, Jerzy Wójcik, poręczył za mnie. No i zadebiutowaliśmy, Mariusz i ja, Rozmową z człowiekiem z szafy, która jemu przyniosła wyróżnienie na MFF w Wenecji, a mnie nagrodę na FPFF w Gdyni” – opowiada autorka zdjęć. Jak czuła się w początkach drogi zawodowej – powtórzmy: 30 lat temu – na zdominowanym przez mężczyzn planie filmowym? „Od początku postawiłam na szczerość w relacjach zawodowych i nie udawałam, że wiem więcej, niż wiedziałam. Z moją ekipą stanowiliśmy drużynę. Ważne było, żeby koledzy poznali mój cel i żeby z twórczym zaangażowaniem dążyli do niego wraz ze mną. Wspólnie nieraz robiliśmy rzeczy bardzo dziwne z artystycznego i technologicznego punktu widzenia. Na planie zaś bywało zabawnie, bo oświetlacze codziennie przy powitaniu całowali mnie w rękę, którą im wyrywałam, ale byłam tą szarmanckością wzruszona” – śmieje się operatorka. „Do dziś jestem wierna kinu autorskiemu. Najbardziej lubię pracować przy filmach, które każą mi rzucić się na nieznaną wodę” – mówi Jolanta Dylewska.

Studia i debiut: opowieść druga
„Kiedy wybrałam się na studia operatorskie w PWSFTviT, moja rodzina martwiła się o moją przyszłość” – mówi Karina Kleszczewska. „Chciałam studiować fotografię, ale w początkach lat 90. łódzka uczelnia nie kształciła w tym kierunku. Zresztą już po miesiącu studiowania na Wydziale Operatorskim wiedziałam, że bardziej interesuje mnie obraz ruchomy” – wyznaje. Na Wydział ten dostała się, mając zaledwie 19 lat. „Znalazłam się w rękach takich artystów, jak Jerzy Wójcik, Witold Sobociński, Mieczysław Jahoda, Wiesław Zdort, Jacek Korcelli. Lepiej nie mogłam trafić. Oni ulepili mnie trochę jak Plastusia. Jednocześnie zostałam przez nich zaprogramowana: wyposażona w pewne przekonania o kinie i pracy. Część z nich okazała się potem niespójna z otaczającą mnie rzeczywistością i musiałam dokonać poważnej ich rewizji” – mówi Kleszczewska. Bezpośrednio po studiach, które ukończyła w 1996 roku, nie miała powodów do radości. „W tamtym czasie – przypomina – w kinematografii polskiej trudno było zadebiutować, zwłaszcza dziewczynie. Niewątpliwie z powodu płci moja sytuacja na starcie była utrudniona, miałam poczucie braku zaufania ze strony producentów i starszych kolegów – operatorów. Mimo iż wcześniej robiłam zdjęcia do spektakli Teatru Telewizji w reżyserii a, być może nigdy bym nie zadebiutowała, bo opór ze strony środowiska był duży, gdybym nie otrzymała zaproszenia do współpracy od Hanny Slak, reżyserki ze Słowenii”. Polska operatorka zrobiła zdjęcia do jej pełnometrażowej fabuły Slepa pega (tytuł polski Zaćma, Słowenia 2002), mrocznej opowieści o nieudanej próbie wyjścia z nałogu heroinowego. Film odniósł sukcesy na festiwalach w Cottbus, Sofii i Salonikach. „A ja zaczęłam robić, już w Polsce, zdjęcia do kolejnych filmów, począwszy od Przemian (2003) Łukasza Barczyka” – mówi Kleszczewska. Dziś w dorobku artystki są ponadto takie filmy, jak Nieruchomy poruszyciel (2008), Italiani (2011) i Soyer (2017) Barczyka, czy Ostatnia akcja (2009) Michała Rogalskiego, a także seriale, m.in. Powrót (2022) Adriana Panka. „Na planie filmuję aktorów, którzy grają w określonej przestrzeni i w kostiumach. Spinam to wszystko klamrą wizualną za pomocą światła, filtrów, optyki itp., ale kluczowa jest dla mnie integralność obrazu filmowego: scenografia, kostiumy i zdjęcia powinny tworzyć plastycznie jednorodną całość. Uzyskanie wspólnej wizji w tych wszystkich pionach ułatwia przeprowadzenie testów w okresie preprodukcji. Dlatego przywiązuję do nich dużą wagę” – podkreśla Karina Kleszczewska.

Studia i debiut: opowieść trzecia

Weronika Bilska ukończyła w 2011 roku studia w Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach (kierunek: Sztuka Operatorska). „Ta uczelnia była moim pierwszym wyborem. Andrzej Ramlau, opiekun roku, to mój największy autorytet, bardzo uczciwy pedagog. Przez uczciwość rozumiem stricte merytoryczny sposób prowadzenia podopiecznych, szczere wytykanie im błędów i niedociągnięć” – mówi Bilska. W trakcie studiów przyszła autorka zdjęć do Kampera (2016) i Córki trenera (2018) Łukasza Grzegorzka, czy filmu Katarzyny Klimkiewicz Bo we mnie jest seks (2021), znalazła się na zakręcie. „Wyszłam przed szereg: myślałam, że zrobię genialną etiudę, a wyszedł z niej straszny paździerz. Skreślono mnie z listy studentów, ale dano mi drugą szansę i przywrócono na uczelnię. Zrozumiałam wtedy, że nie można iść na skróty” – przyznaje operatorka. Sytuację Bilskiej na studiach ustabilizowała Złota Kijanka, którą otrzymała na Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Plus Camerimage w Bydgoszczy za zdjęcia do etiudy Marcina Maziarzewskiego Brzydkie słowa (2009). „Pierwsze miesiące po studiach nazwałabym triumfem naiwności, miałam bowiem znikome pojęcie o pracy w branży filmowej. Ale ten triumf naiwności był zarazem motorem pokonywania trudności, zdobywania doświadczeń. Jako operatorka poczynałam sobie wtedy śmiało, gdyż nie wiedziałam, czym to może się skończyć. Czasem kończyło się porażką, lecz w wielu przypadkach dało ciekawe rezultaty” – mówi Weronika Bilska. Jej fabularnym, pełnometrażowym debiutem kinowym jest film Przemysława Wojcieszka Jak całkowicie zniknąć (2014). „W moich zdjęciach do filmów szukam intuicyjnie poetyckiej strony rzeczywistości. Jeśli widzowie dostrzegają na ekranie tę liryczną nutę, bardzo się z tego cieszę” – wyznaje artystka.

Studia i debiut: opowieść czwarta
„Wokół mnie nikt nie kwestionował mego wyboru sztuki operatorskiej jako drogi zawodowej” – mówi Ita Zbroniec-Zajt. Autorka zdjęć do Małych stłuczek i Kobiety na dachu przewinęła się przez Warszawską Szkołę Filmową, gdzie studiowała pod kierunkiem Bogdana Dziworskiego i Andrzeja Ramlaua, a potem trafiła na Wydział Operatorski i Realizacji Telewizyjnej PWSFTviT. Tu opiekę nad I i II rokiem studiów sprawowali Stanisław Szymański i Zbigniew Wichłacz. „Już I rok, poprzez intensywność nauki i wielość zajęć, dał mi poczucie, że film staje się moim życiem” – wyznaje operatorka. Wspomina znamienne zdarzenie z czasów studenckich: „Przyszłam na plan filmowy i zapytałam II asystenta kamery, czy mogę w czymś pomóc, np. zwinąć kable. Na co odparł, że nie wyobraża sobie, aby można było kobiecie zlecić zwijanie kabli. Po latach zmienił zdanie”. Zbroniec-Zajt nie tai, że była niezdyscyplinowaną studentką – trzykrotnie usuniętą z uczelni i przywracaną z powrotem. „Kiedy opuszczałam zajęcia, nabierałam doświadczenia, pracując przy etiudach studentów reżyserii” – zapewnia. Po studiach obawiała się, że na debiut fabularny w Polsce – będąc operatorką, a nie operatorem – poczeka 10 lat. Przyjęła więc zaproszenie młodego reżysera ze Szwecji i tam, fotografując krótkie fabuły, zobaczyła, że może się utrzymać i rozwijać twórczo. W pełnym metrażu zadebiutowała dramatem Ronniego Sandahla Underdog (Szwecja/Norwegia 2014). „Na stałe mieszkam w Szwecji, ale często bywam w Polsce i chętnie tu wracam na zdjęcia” – mówi artystka.

Studia i debiut: opowieść piąta
Weronika Wojnach od dzieciństwa marzyła, żeby w dorosłym życiu zajmować się teatrem. W liceum przygotowywała się do studiów na Wydziale Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie. Ale podczas wakacji między III i IV klasą licealną asystowała reżyserowi Michałowi Kwiecińskiemu na planie spektaklu telewizyjnego pt. Kornelia (1996). Chciała obserwować inscenizację, pracę z aktorami nad tekstem, a tymczasem jej uwagę przykuł mężczyzna, którego wszyscy, nawet reżyser, zasypywali pytaniami, gdzie ma stanąć aktor, w jakiej kolejności coś zrobić, gdzie położyć rekwizyt itp., itd. „Tym mężczyzną był operator Piotr Wojtowicz. Zaczęłam się uważnie wsłuchiwać w to, o czym mówi. Wnet świat sztuki operatorskiej zaczął mnie bardziej fascynować niż analiza tekstu. Oświadczyłam w domu, że będę po maturze zdawać na Akademię Teatralną, ale zamierzam zostać operatorką filmową” – mówi Weronika Wojnach. Zaczęła więc fotografować i kręcić filmy amatorskie, konsultując się z wybitnymi operatorami – Jerzym Łukaszewiczem i Piotrem Sobocińskim – którzy popierali jej decyzję o wyborze zawodu operatorki. I choć bez problemu dostała się na Wiedzę o Teatrze, po dwóch latach studiów zdała – z pierwszą lokatą – na Wydział Operatorski i Realizacji Telewizyjnej PWSFTviT, który ukończyła w 2005 roku. „Wykładowcy oceniali mnie sprawiedliwie, tak jak kolegów. Trochę tylko zżymali się, że od początku widziałam swoją przyszłość nie w X Muzie, a w telewizji” – wspomina Wojnach.

Już po I roku studiów w Łodzi związała się z serialami, przede wszystkim z M jak miłość. „Pod okiem Tomka Dobrowolskiego nauczyłam się robić fotosy i sprawnie szwenkować, bo w produkcji serialu nie ma miejsca na błędy. Sądzę, że dlatego jestem dziś bardzo dobrą operatorką kamery. Z czasem Tomek przekazał mi swoją funkcję autora zdjęć. Nauczona przezeń skomplikowanego ustawiania światła dla dwóch lub trzech kamer, widywałam później, jak trudzą się z tym nawet wybitni operatorzy” – mówi Weronika Wojnach. Zawsze jednak bardziej od oświetlenia, pociągało ją wszystko, co dotyczyło kamer i związanej z nimi technologii. Między innymi z tego powodu odeszła z serialu i zajęła się realizacją telewizyjną, podczas której nad światłem czuwał ktoś inny, a ona mogła zająć się ustawianiem i ruchem kamer. „Z punktu widzenia kobiety – zwłaszcza takiej jak ja, która kocha swój zawód, ale ma też inne pasje, pracę na uczelni i ceni sobie życie prywatne – realizacja telewizyjna ma tę zaletę, że jest przewidywalna: wiadomo, kiedy program wchodzi na antenę i kiedy z niej schodzi. W przypadku serialu termin zdjęć bywa ustalany w ostatniej chwili i nigdy nie wiadomo, o której skończy się pracę” – tłumaczy artystka. Wojnach nie zarzuciła jednak robienia zdjęć filmowych – obecnie oddaje się temu zajęciu w reklamie.

Jolanta Dylewska ze Złotą Taśmą, fot. SFP

Z kamerą na dobre i na złe
Polskie operatorki generalnie chwalą sobie relacje w ekipach filmowych. Są zgodne: tu niewłaściwe zachowania ze strony mężczyzn wobec nich miały raczej charakter incydentalny. Przeważnie zresztą nie wynikały z faktu, że ich obiektem była kobieta, ale ze stereotypowej niewiary w zdolności techniczne kobiet czy – jak w poniższym przykładzie – w kondycję fizyczną. „Pewien reżyser, z którym miałam pracować w Teatrze Telewizji – opowiada Karina Kleszczewska – wyraziwszy życzenie, abym wszystkie ujęcia nakręciła »z ręki«, dorzucił: »lepiej więc pochodź na siłownię«”.

Zapewne z tych samych powodów niestety częściej można spotkać się z niedocenianiem możliwości operatorek przy angażowaniu ich do pewnych projektów. Zazwyczaj bowiem przypadają im filmy kameralne, a omijają trudne w realizacji, wysokobudżetowe. A przecież nasze autorki zdjęć niejednokrotnie udowodniły, że i z superprodukcjami radzą sobie nie gorzej niż autorzy zdjęć. Przykładem zdjęcia Kariny Kleszczewskiej w Hiszpance czy ostatnio Jolanty Dylewskiej w Orle. Ostatnim patrolu – jedne i drugie powszechnie chwalone.

Weronika Bilska wraca do tematu relacji w ekipach. Nie zgadza się na czarno-biały podział: dobre kobiety, źli mężczyźni. „Będąc karakanem [śmiech] – mierzę 1m 58cm, ważę 51 kg – mogłabym być obiektem dyskryminacji. Otóż rzadko spotykałam się z uprzedzeniami ze strony mężczyzn i były one raczej niegroźne. Znacznie częściej dyskryminowania doświadczałam od kobiet! Niektóre producentki i kierowniczki, nawet nie ze złej woli, lecz z obawy, że sobie nie poradzę, podważały moje kompetencje lub stawki zarobkowe” – mówi Bilska. Zaraz jednak dodaje: „Sama koleżanki i kolegów z pionu operatorskiego traktuję podmiotowo. Umiejętność pracy w zespole uważam za swoją supermoc. Satysfakcja, którą z niej czerpię, przewyższa przykrości. Jestem wdzięczna losowi, że zostałam operatorką, otwartą na przyszłość”.

Pod słowami Bilskiej mogłyby się podpisać inne polskie autorki zdjęć filmowych. Kleszczewska mówi: „Kocham robić zdjęcia do filmów, a ludzie, z którymi pracuję, dzielą ze mną tę pasję. Z moimi ekipami operatorskimi porozumiewam się doskonale i dostaję od nich pełne wsparcie”. Wojnach dodaje: „Nie wyobrażam sobie innego miejsca dla siebie niż kino i telewizja. Gdybym miała dziś ponownie wybrać sobie profesję, wybrałabym tę samą”. Zbroniec-Zajt wtóruje: „Uwielbiam pracę na planie filmowym. Wyzwania twórcze i tempo pracy motywują mnie do stałego podwyższania sobie poprzeczki”. A Dylewska pointuje: „Od dwunastego roku życia pragnęłam robić filmy i nigdy nie żałowałam, że to pragnienie się ziściło. Im dłużej pracuję w moim zawodzie, tym bardziej mnie ciekawi”.

Przy tak pozytywnym nastawieniu naszych mistrzyń kamery można oczekiwać, że jeszcze nie jeden raz zachwycą nas pięknymi obrazami filmowymi.


Andrzej Bukowiecki / "Magazyn Filmowy" 141, 2023  2 stycznia 2024 16:26
Scroll