Leszek Staroń
fot. SFP
Blisko kamery, człowieka, ziemi i murawy
Uważny na los człowieka z tzw. prowincji, pełen empatii dla przyrody, zapalony kibic piłki nożnej. Leszek Staroń 10 kwietnia kończy 80 lat.
Majestatycznie siwe włosy, mocna postawa ciała i bujne wąsy, którymi mógłby obdarować protagonistów swoich wczesnych filmów. To prawie niezmienny od lat wizerunek Leszka Staronia, scenarzysty i reżysera, a okazjonalnie również aktora-epizodysty.

 

W Wolnej sobocie (1977) – chyba najgłośniejszym jego dziele – jest scena, w której woźnica konny z Bieszczad, Gawełek, pierwszy raz spotyka się z rewelacjami, jakoby człowiek pochodził od małpy. Scena ta stała się kultowa i niekiedy wykorzystuje się ją w internetowych wojenkach ewolucjonistów z kreacjonistami. Pojawia się w różnych kontekstach – czasami jako humorystyczne skomentowanie ciemnogrodzkich poglądów, innym razem jako retoryczne „zaoranie” adwersarza.

 

Leszek Staroń, w tym pierwszym wyreżyserowanym przez siebie filmie, wespół ze scenarzystą Jerzym Janickim, stworzył opowieść, która rozgrywa się gdzieś pośrodku dwóch światów – jest klarowna narracyjnie, analityczna wobec ówczesnego proletariatu, ale również ciepła, bez cienia protekcjonalizmu. Do tego potrzebna jest czułość kamery i otwartość umysłu, czego Staroniowi nigdy nie brakowało. Jego szczególna wrażliwość w tym zawodzie oddaliła go w późniejszych latach od kina fabularnego na rzecz dokumentalistyki. Jako reżyser jest bardzo mocno ukryty w swoich obrazach, ale wciąż czuć, że najbardziej odpowiada mu rola artystyczna, podobna do Waldusia z jego Chłopca (1981) – wrażliwego fotografa, który obsesyjnie wręcz dąży do opowiadania o świecie za pomocą obrazu.

 

Droga zawodowa Staronia zaczęła się m.in. od współpracy reżyserskiej przy filmach Jerzego Łomnickiego – dokumentalnej Trosce (19701) i fabularnym Poślizgu (1972), do którego na plan trafił zaraz po ukończeniu Wydziału Reżyserii łódzkiej Szkoły Filmowej.

 

Jeśli by wydestylować esencję z jego kina, widać kilka powtarzających się motywów. Często wracają koń i miasto jako symbole organicznie wręcz sprzężone z człowiekiem, a także sport, będący idealnym materiałem do rzeźbienia wnikliwej refleksji na temat epok oraz temperatury polityczno-ustrojowej. W Zabijaniu koni z 1982 roku bohater (ponownie grany przez Wojciecha Siemiona jako Gawełka), czyli „chłop z chłopa”, zmuszony jest wyjechać do metropolii, ale tym razem – z przymusu. Czekają tam na niego synowie dybiący na majątek staruszka, który nie może się pogodzić z tym, że musiałby opuścić ziemię oraz ukochane konie. Film mógłby zresztą uchodzić jako suplement do Wolnej soboty, opowiadający o dalszych losach furmana.

 

A dlaczego sport? Staroń, prywatnie kibic piłki nożnej, dwa razy pochylił się w swoich dokumentach nad reprezentacją Polonii Bytom. Mecze o polskość z 2012 roku to fabularyzowana historia drużyny, która mocno wpisana jest w kontekst polityczny początków lat 20. ubiegłego wieku. Staroń, z typową dla siebie wnikliwością, stawia tezę, że masowe pojawianie się klubów w tamtym czasie to manifestacja propagandy polskości, co należy rozumieć jako pozytywny efekt mnożenia bytów nad potrzebę. W kontynuacji z 2015 (Nadejdą jeszcze chwile) opowiada o reaktywacji Polonii po drugiej wojnie światowej aż do czasów współczesnych.

 

Życzymy Panu Leszkowi zdrowia, nieustannej ciekawości świata i – jeśli to możliwe – wielu efektownych bramek strzelonych przez bytomskich piłkarzy!

Jakub Koisz / SFP  10 kwietnia 2018 09:12
Scroll