Kadr z filmu "Ach śpij kochanie"
fot. Monolith Films
Artysta to rycerz walki o wolność
Z Adamem Sikorą, operatorem, malarzem, reżyserem i scenarzystą, w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 12/2017), rozmawia Kuba Armata. Oto fragment wywiadu, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 11 grudnia.
Niedawno do kin wszedł film Krzysztofa Langa „Ach śpij kochanie”, do którego robił pan zdjęcia. Ważna jest tam forma, nawiązująca stylistycznie do kina noir.

Koncepcję wizualną inspirowaną stylistyką noir stworzyłem wspólnie z reżyserem. Związane to było z tematem opowieści oraz czasem, w jakim się rozgrywa. Początek lat 50. to dominacja tego rodzaju formy filmowej. Stworzyliśmy storyboard, przed przystąpieniem do zdjęć posiadaliśmy pełną wiedzę na temat rodzaju ujęć, jakie zamierzamy przeprowadzić. W podobnej stylistyce utrzymany był obraz Davida Ondříčka „W cieniu” z 2012, przy którym pracowałem. Miałem zatem już opanowane główne cechy wizualne tego rodzaju kina.

Są w tym filmie sceny, które imponują malarskością kadru. Jaki wpływ na uprawianie zawodu operatora filmowego ma fakt, że na co dzień zajmuje się pan także malarstwem?

W malarstwie, które uprawiam raczej interesuje mnie zagadnienie płaszczyzny, faktury, reliefu. To jest jednak zupełnie odmienny sposób obrazowania niż przed kamerą. Formowanie obrazu filmowego podlega innym zasadom, jednak ciągły kontakt z malarstwem z pewnością wyostrza widzenie kompozycji, koloru oraz światła.

Ostatnio był pan bardzo zajęty. W niedługim czasie pojawiły się dwie pana fabuły – „Miłość w mieście ogrodów” i „Powrót Giganta”, dokument „Nadal wracam. Portret Ryszarda Krynickiego” oraz dwa filmy, do których robił pan zdjęcia, czyli „Ja, Olga Hepnarova” Petra Kazdy i Tomáša Weinreba oraz „Wspomnienie lata” Adama Guzińskiego. Trudno było to wszystko pogodzić?

Rzeczywiście tak to wygląda, ale nie czuję, żebym był jakoś strasznie zapracowany. Te projekty nie nakładały się na siebie. Nie lubię takich sytuacji, kiedy różne rzeczy, przy których jestem zaangażowany, ze sobą kolidują. To wszystko działo się w różnym czasie, a tak się stało, że teraz, w tym samym momencie, zbieram żniwa.

Kiedy rozmawialiśmy jakiś czas temu, powiedział pan, że fascynuje go mrok. Najbliżej tego chyba jest w „Powrocie Giganta”. Długo myślał pan nad koncepcją wizualną tego obrazu?

Ten film właściwie robię całe życie. Jedenaście lat temu zrealizowałem „Giganta”, teraz „Powrót…”, podejrzewam, że na starość Gigant będzie odchodził. Wszystko to związane jest z Międzygórzem – miejscem, do którego często jeżdżę. Jest tam fantastyczny pensjonat z końca XIX wieku. Sam w sobie jest niesamowitą, niepokojącą przestrzenią, co potęguje jeszcze okolica. To takie opuszczone świadectwo obecności innej cywilizacji, a konkretnie kultury niemieckiej, która była tam obecna do 1945 roku. Zrujnowane kościoły, fragmenty napisów na ścianach czy nagrobkach. Ilekroć tam jestem, robię zdjęcia i myślę o tym filmie. Zatem każdy kadr i miejsce widoczne na ekranie wraz ze swoją historią miałem znalezione wcześniej. „Powrót Giganta” powstawał w ramach warsztatów szkolnych, ale wtedy doskonale już wiedziałem, o czym będzie. A jego tematem jest melancholia. Opis procesu rozpadu tożsamości, osobowości, na przykładzie głównego bohatera. Siłą rzeczy naturalnym krajobrazem tego procesu jest ciemność. To wszystko dzieje się w mroku.

Z czego wynika to, że pan tak chętnie wraca w to miejsce?

Pozostaje ono niezmienne, za to ja się zmieniam. Z inną energią psychiczną jeździłem tam dziesięć lat temu, z inną – jeżdżę obecnie. Zmianie ulega perspektywa, odbiór tych przestrzeni, a przez to znaczy zupełnie coś innego.

Kuba Armata / Magazyn Filmowy 12/2017  24 listopada 2017 12:43
Scroll