Janusz Głowacki
fot. Szymon Pulcyn/ SFP
Głowacki, czyli ironia i współczucie
W nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 10/2017) ks. Andrzej Luter obszernie pisze o dokonaniach literackich Janusza Głowackiego. Oto fragment jego eseju, który w całości będzie można przeczytać ma łamach pisma już 10 października.
Widział więcej niż wszyscy, rozumiał złożoność ludzkich losów, nigdy nie moralizował, ale przez swą wielką wrażliwość stanowczo reagował na niesprawiedliwość i upodlanie człowieka.

Pożegnaliśmy Go 10 września w kościele środowisk twórczych przy placu Teatralnym w Warszawie, a 11 września został pochowany na Powązkach Wojskowych, obok grobów prof. Leszka Kołakowskiego, prof. Bronisława Geremka i Jacka Kuronia. Janusz Głowacki był wielkim pisarzem, mistrzem słowa, mistrzem ironii. Zwalista, potężna sylwetka, ogromne dłonie, a jednocześnie delikatność, subtelność, lekkie zawstydzenie, czasami duże zawstydzenie, ironiczny, filuterny uśmiech.
W swojej twórczości dochodził od absurdu do prawdy. Albo od prawdy do absurdu. Napisał scenariusze i dialogi do zaledwie kilku filmów fabularnych. Tak naprawdę, znaczenie mają tylko cztery dzieła, ale za to każde z nich wpisało się w historię polskiego kina i kilku pokoleń Polaków. Dialogi Głowackiego weszły do potocznego języka, mówimy na przykład: „Proszę państwa, w tak pięknych, i niepowtarzalnych okolicznościach przyrody, pozwoli pani, pozwoli pan…” , i być może nie pamiętamy już, że są to słowa wypowiedziane przez Jana Himilsbacha w „RejsieMarka Piwowskiego. Wcześniej autor „Wirówki nonsensu” napisał scenariusz i dialogi do „Polowania na muchy” Andrzeja Wajdy, a później do znakomitego filmu Janusza Morgensterna „Trzeba zabić tę miłość”. Kilka lat temu powrócił do współpracy z Wajdą przy filmie „Wałęsa. Człowiek z nadziei”. Należy wspomnieć, że Głowacki był scenarzystą filmu dokumentalnego: „Psychodrama, czyli bajka o księciu i Kopciuszku wystawiona w zakładzie dla nieletnich dziewcząt w D” w reżyserii Piwowskiego. Dokument ten odegrał ważną rolę w życiu pisarza, zainspirował go bowiem do napisania słynnej sztuki teatralnej – „Kopciucha”.

We wspomnieniach po śmierci Janusza Głowackiego czytamy m.in., że: „miał niesamowitą umiejętność skrótu. W jednym zdaniu potrafił zawrzeć coś, co znaczy dziesięć razy więcej. Potrafił zobaczyć więcej niż wszyscy” (Jerzy Iwaszkiewicz). Tak, to prawda: kilka zdań i wiadomo więcej o tamtej, słusznie minionej Polsce, i o współczesnej także, niż z najmądrzejszych nawet analiz politologów, socjologów i filozofów. Każda sylaba jest u Głowackiego ważna, każdy przecinek. Filmy według jego scenariuszy są coraz bardziej aktualne, nie chcą się zestarzeć. Śmieszne niesamowicie i straszne jednocześnie. Tylko Głowacki potrafił komentować rzeczywistość krótkim cięciem: w sposób ironiczny, pesymistyczny i optymistyczny naraz, w jednym zdaniu, w krótkim dialogu; potrafił ukłuć mocno, ale dowcipnie i inteligentnie. Tak, w jego twórczości było coś z Gogolowskiego: Z kogo się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie!



ks. Andrzej Luter / Magazyn Filmowy 10/2017  29 września 2017 09:00
Scroll