Wojciech Jerzy Has
fot. Jerzy Troszczyński/Filmoteka Narodowa
Legenda o filmie, który nie powstał
Kolejny tekst z cyklu „Niewiarygodne przygody polskiego filmu”, w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 7/2016), poświęcony jest „Osłowi grającemu na lirze” Wojciecha Jerzego Hasa, czyli filmowi, który… nigdy nie powstał. Oto fragment artykułu Stanisława Zawiślińskiego, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 11 lipca.
Inna byłaby filmografia, a może i ocena całego dorobku Wojciecha Jerzego Hasa, gdyby udało mu się zrealizować „Osła grającego na lirze”.

Ten obrosły po latach w legendę niepowstały film mógł być perłą w koronie twórczości Hasa. Zapowiadał się bowiem rewelacyjnie. Motywem spajającym całość miały być wędrówki w czasie i przestrzeni dwojga zakochanych, a ich tłem dyskusje filozoficzne m.in. Platona, Freuda, Marksa, Katarzyny Wielkiej. Kto znał wizjonerską wyobraźnię filmową Hasa i był wielbicielem jego „malarskości”, spodziewał się arcydzieła.

Scenariusz „Osła grającego na lirze” napisała mieszkająca w Paryżu Jadwiga Kukułczanka, niezwykle barwna postać polskiej emigracji, tłumaczka, a potem także zagraniczna dystrybutorka  polskich filmów, m.in. Jerzego Kawalerowicza i właśnie Hasa. Zainspirowały ją – rzeźba z katedry w Chartres, przedstawiająca osła i sumeryjski epos o Gilgameszu. Osioł – według podań sumeryjskich – symbolizował tego, kto pojmuje rzeczy i zjawiska umykające rozumowi, a lira – harmonię między kosmosem i ziemią. Scenariusz opracowany filmowo przez Hasa sugerował, że powstanie oniryczno-fantastyczna filmowa podróż przez dzieje. „W tym filmie chciałbym pokazać obraz świata, który istnieje, ale idzie ku nieuchronnej zagładzie” – deklarował w jednym z wywiadów reżyser. „Miejscem akcji jest stare, opuszczone mieszkanie. Podobne do mojego krakowskiego. Z półek z książkami powychodzili ludzie, którzy zaczynają ze sobą rozmawiać…”.

Planowano, że część zdjęć będzie realizowana na Pustyni Błędowskiej, a część – jak to u Hasa – we wnętrzach, w specjalnie przygotowanych dekoracjach. 35 lat temu, gdy rozpoczęto przygotowania do produkcji „Osła…”, w Polsce zaczął się karnawał „Solidarności”. Filmowcy korzystali z chwilowo powiększonej sfery wolności i robili filmy, na których realizację wcześniej nie wyrażano zgody. Has, który po nakręceniu „Sanatorium pod Klepsydrą” (1973) był blokowany przez władze (nie mógł zrealizować m.in. „Czerwonych tarcz” według powieści Jarosława Iwaszkiewicza) liczył, że nowa sytuacja będzie mu sprzyjać. Zwłaszcza, że oczy Zachodu były wtedy zwrócone na zbuntowaną Polskę, a on chciał robić „Osła…” w koprodukcji z Francuzami. Nie bez powodu z nimi: był nad Sekwaną znany i ceniony, a jego nowy film wymagał ogromnego budżetu, którego Polska nie była w stanie zapewnić. Poza tym, mieszkająca w Paryżu Jadwiga Kukułczanka pomagała w poszukiwaniu partnerów do sfinansowania projektu. Paru francuskich producentów najpierw się nim zainteresowało, a potem… wycofało. W końcu jeden z nich, Anatole Dauman (notabene urodzony w Warszawie rówieśnik Hasa), wcześniej producent filmów m.in. Godarda, Tarkowskiego, Resnais, Borowczyka, zdecydował się na współpracę z polską kinematografią. Obiecywał międzynarodową obsadę aktorską. Oprócz Gustawa Holoubka planowano zaangażowanie Catherine Deneuve w roli Matki Boskiej i podobno Orsona Wellesa do roli… Boga. A za zdjęcia miał odpowiadać nasz Witold Sobociński.

Stanisław Zawiśliński / Magazyn Filmowy SFP 07/2016  25 czerwca 2016 09:00
Scroll