Jak to się robi: „Warszawa 1935”
Warsztaty „Jak to się robi?” na gdyńskim festiwalu to lekcja kina dla tych, którzy chcą zajrzeć za kulisy najnowszych polskich produkcji.

Lakoniczna uwaga w programie 38. Gdynia – Festiwalu Filmowego więcej ukrywa niż wyjaśnia. Twórcy trzech różnorodnych filmów – „Warszawa 1935” Tomasza Gomoły, „The Big Leap” Krzysztofa Rua oraz „Sztuka znikania” Bartosza Konopki i Piotra Rosołowskiego – obiecali wyjaśnić, jak powstały poszczególne sceny, w trakcie których korzystano z nowoczesnego instrumentarium efektów specjalnych. Innymi słowy: pokazać to, czego nie widać. Bo – jak przyznał w trakcie spotkania Tomasz Gomoła – dzisiejsza sztuka efektów specjalnych polega na tym, by widz ich nie dostrzegł.

Plakat filmu. Fot. Newborn

„Warszawa 1935” to niespełna półgodzinny film animowany, którego celem było pokazanie polskiej stolicy w momencie jej rozkwitu, a zarazem przypomnienie polskich sukcesów – inżynieryjnych, ale i wyczynów lotniczych – tamtych lat. Film jest ewenementem na skalę światową – do tej pory jedynie Londyn doczekał się filmu 3D o sobie, ale bohaterem filmu londyńskiego jest współczesne miasto – obfotografowane i komputerowo przetransponowane w trójwymiarowy obraz. Wyjątkowość projektu Tomasza Gomoły i Ernesta Rogalskiego - współproducenta filmu i wraz z Gomołą współwłaściciela studia animacji i vfx Newborn, gdzie film „Warszawa 1935” powstał - polega na tym, że nikt wcześniej nie spróbował odtworzyć współczesnego miasta w kształcie, którego już nie ma.

Tomasz Gomoła opowiadał ze swadą i humorem, na czym polega trójwymiarowa animacja, jakie są jej możliwości i jakie perspektywy otwiera przed twórcami. Pytania bardziej szczegółowe zbywał („Cóż, mamy komputery…”), kwestie finansowe pomijał (film powstał dzięki mecenatowi m.in. firm Prudential oraz Lotto), obiecał natomiast, że na wizerunku centrum Warszawy 1935 roku twórcy nie poprzestaną – trwają prace dokumentacyjne nad dalszymi częściami filmu. Pytany o koszty Ernest Rogalski przyznał, że projekt jest w istocie próbą – udaną! – stworzenia wirtualnej scenografii, w której można będzie kręcić filmy fabularne z realnymi aktorami.

Ulica Marszałkowska z filmu "Warszawa 1935". Fot. Newborn

Nie jest natomiast bynajmniej science fiction: z projektu Gomoły i Rogalskiego skorzystał już Juliusz Machulski, realizując ceny plenerowe części historycznej swojej „AmbaSSady”. Zresztą, z podobnej techniki korzystają wielkie hollywoodzkie wytwórnie. Stworzenie scenografii komputerowej jest wielokrotnie tańsze niż wybudowanie solidnej dekoracji z epoki. Co więcej, coraz częściej zdarza się, że technologia greenscreenów pozwala w ogóle zrezygnować z plenerów zewnętrznych. Aktorzy grają na zielonym czy błękitnym, a całe ich otoczenie zostaje dodane w postprodukcji. Współczesna technologia cyfrowa pozwala też uniknąć kosztownych dokrętek – niezbędne poprawki można nanieść w komputerach dobrze wyposażonego studia.


KJZ / Portalfilmowy.pl  12 września 2013 06:55
Scroll