Allan Starski: Pociągały mnie zawsze prawdziwe wyzwania
Z Allanem Starskim rozmawia Jagoda Engelbrecht.
Portalfilmowy.pl: Długo nie było pana w Warszawie, kręcił pan nowy film?

Allan Starski: Istotnie, film, który teraz robiłem, zajął mi dwa lata, był bardzo wymagający.

PF: Co to za film?

AS: Duża międzynarodowa koprodukcja, nosi tytuł roboczy „The Cut”, toczy się w latach I wojny światowej. Reżyserem jest Fatih Akin, a jednym z koproducentów jest polski Opus Film. Tyle tylko na razie mogę powiedzieć.


Allan Starski. Fot. SFP

PF: Dużo miejsc akcji, historyczne tło. Po „Pokłosiu”, za które otrzymał pan Orła, to kolejne duże wyzwanie…

AS: Wyzwania zawsze mnie pociągały. Takim pierwszym prawdziwym wyzwaniem była „Smuga cienia” Andrzeja Wajdy, pierwsza moja wielka przygoda filmowa, zwłaszcza w tamtych czasach. Zdjęcia kręciliśmy w Polsce, Bułgarii, Anglii i w Bangkoku. Bangkok, dziś mekka wielu turystów z Polski, był wtedy dla mnie czymś strasznie egzotycznym. A do tego jeszcze budowa XIX-wiecznego Bangkoku w Warnie – naprawdę wielka przygoda.

PF: No i początek współpracy z Andrzejem Wajdą.

AS: Tak, następnym wyzwaniem był „Człowiek z marmuru”. Andrzej był już bardzo znany, ja dopiero zaczynałem. Kiedy pierwszy raz się z nim spotkałem w zespole, był dla mnie legendą, choć w istocie był jeszcze młodym, choć już twórcą „Popiołu  i diamentu”. Dla mojego pokolenia to był film inny od tego wszystkiego, na czym się wychowywaliśmy w ówczesnej Polsce...
Współpraca z Wajdą bardzo mi pomogła, zwłaszcza w Europie. Kiedy przyjechał do Polski Alan Pakula, który przygotowywał „Wybór Zofii”, chciał ze mną robić dokumentację do filmu, nie dlatego, że mnie znał, ale dlatego, że znal Andrzeja Wajdę i chciał, żeby jego scenograf mu pomagał. To była jedna z moich najwspanialszych przygód – nasze podróże po Polsce, Czechach, Węgrzech i Jugosławii w poszukiwaniu plenerów do „Wyboru Zofii”. Później ja musiałem dokonać wyboru, bo Pakula zaczynał „Wybór Zofii”, a Wajda zaczynał w Paryżu „Dantona”. Oczywiście, robiłem scenografię dla Andrzeja. W sumie zrobiliśmy razem kilkanaście filmów.


Allan Starski i Andrzej Wajda. Fot. PISF

PF: A potem był Spielberg, „Lista Schindlera” i Oscar.

AS: Oscar był oczywiście fantastycznym przeżyciem i bardzo się cieszę, że stanął na mojej drodze, ale to była droga, której kolejne stopnie pokonywałem wcześniej, co było konsekwencją moich poprzednich filmów. Oscar nie był przygodą Kopciuszka, ale wynikiem logicznej konsekwencji: robiłem filmy coraz większe, coraz poważniejsze, coraz bardziej znane na świecie. Propozycję od Stevena Spielberga dostałem dzięki „Dantonowi”, dzięki czarno-białemu „Korczakowi” czy filmowi „Europa, Europa” Agnieszki Holland. Spielberg, przygotowując się do „Listy Schindlera”, interesował się moją pracą przy tych filmach i musiał ją dobrze ocenić. Miał przecież do dyspozycji każdego scenografa na świecie.

PF: Po Oscarze zaczął pan więcej robić filmów za granicą…

AS: Owszem, pracuję sporo za granicą, ale zawsze są to filmy mojego wyboru. Moja agencja z Los Angeles podsuwa mi ciągle jakieś projekty amerykańskie filmy, ale ja staram się jednak nie zwracać uwagi na wielkość budżetów, ale na reżyserów. Zawsze staram się pracować z ludźmi, którzy mnie interesują. Tak, zrobiłem już więcej filmów międzynarodowych niż polskich, ale jednym z pierwszych filmów, które zrobiłem po Oscarze, był „Plac Waszyngtona”, film zrobiony w Stanach Zjednoczonych, ale z Agnieszką Holland i z polskim operatorem Jurkiem Zielińskim. Później Roman Polański zaproponował mi „Pianistę”, oczywiście dlatego, że zrobiłem „Listę Schindlera”, ale i „Oliviera Twista”, do którego zbudowałem XIX-wieczny Londyn w czeskiej Pradze. Nie jestem tylko „specjalistą od Holocaustu”, jak się czasami słyszę w Polsce.


Allan Starski i Andrzej Wajda na jubileuszu 85-lecia reżysera. Fot. Kuba Kiljan

PF: Do zawodu trafił pan po studiach architektury wnętrz na ASP.

AS: Nie jest to może typowa droga, dziś istnieją już wydziały scenografii. Ale ja pochodzę z rodziny filmowej i to mnie w pewnym sensie ukierunkowało.
Pierwszy film, „Album polski”, robiłem z Janem Rybkowskim, to znaczy bylem trzecim asystentem scenografa, a pracę tę dostałem dzięki protekcji taty. Ale wtedy praca przy filmie nie była jeszcze tak szalenie atrakcyjna i nie było tak trudno się tam trafić, wystarczyło naprawdę chcieć. Asystentem byłem krótko, dosyć szybko zadebiutowałem. Zrobiłem z Ryszardem Berem „Chłopców” (1973), bardzo sympatyczny, fajny film. I zauważył mnie Andrzej Wajda.

PF: A dziś ma pan w dorobku prawie 70 filmów.

AS: Tak, 70 filmów na 70-lecie!

PF: W jaki sposób postęp techniczny - digitalizacja, komputeryzacja, internet – wpływa na pracę scenografa?

AS: Łatwiej jest robić research, łatwiej i szybciej można coś sprawdzić, za to filmy są coraz trudniejsze, bo się podnosi poprzeczka. I to bym właśnie polecił uwadze polskich scenografów i w ogóle polskich twórców filmowych: szalenie rosną oczekiwania co do jakości filmów, z którymi konkurują choćby gry komputerowe… Dziś film już nie może zachwycać tylko nowatorską formą czy jakimiś bardzo artystowskimi pomysłami. Film fabularny jest sztuka na najwyższym poziomie wykonawczym, musi być coraz ciekawiej fotografowany, coraz lepiej montowany, no i musi być naprawdę perfekcyjny pod względem scenograficznym. Jeśli ma tworzyć iluzję, odtwarzać jakieś historyczne miejsca czy przekonywać widza, że to się dzieje np. w XIX wieku, to scenografia musi być absolutnie przekonująca i bardzo realistyczna, nie może być płaska i umowna, nie może stwarzać wrażenia, że reżyser jest ograniczony przestrzenią dekoracji. Współczesny widz jest przyzwyczajony do tego, że kamera swobodnie pokazuje wszystko, cały świat. A to oznacza, że dekoracje są coraz większe, coraz trudniejsze. Na szczęście, jest możliwość dorysowywania pewnych elementów komputerem. Ja się tego nie boję, komputer to poręczne narzędzie, jeśli tylko umieć się nim posługiwać. Nawet jeśli dorysuję fragmenty dekoracji komputerowo, to przecież jej kształt zrodził się w mojej głowie. To tylko poszerza moje środki wyrazu! Oczywiście, można też cały film zrobić komputerowo, ale ja dotąd nie widziałem przekonującego filmu w zrobionego w takiej konwencji.
Dla mnie jest ważne, by dać aktorom tło w filmie, atmosferę wnętrza i nastrój sceny. Jeśli buduję dekoracje pubu w „Olivierze Twiście”, to staram się, żeby aktor, który tam wejdzie, poczuł zapach rozlanego piwa. Takiej atmosfery nie da się uzyskać na blue screenie!


W gronie polskich laureatów Oscara na benefisie Jana A.P. Kaczmarka, zorganizowanym przez SFP (2004). Fot. SFP

PF: Swoje doświadczenia filmowe spisał pan w książce „Scenografia”, która ukaże się w listopadzie.

AS: Piszę o scenografii trochę anegdotycznie, to nie jest typowy podręcznik. Jest jednak, oczywiście, mowa o wszystkich problemach, z jakimi spotyka się scenograf, no i dużo wspomnień.
Jednocześnie przygotowuję scenografię do spektaklu teatralnego o moim ojcu, Ludwiku Starskim - „Wytwórnia piosenek”. Premiera w październiku, w Teatrze Powszechnym. Reżyseruje Maciej Wojtyszko, kostiumy robi Wiesia, moja żona.


Jagoda Engelbrecht / Portalfilmowy.pl  22 sierpnia 2013 14:30
Scroll