Baza / Ludzie polskiego filmu
Baza / Ludzie polskiego filmu
Marek Serafiński – mistrz fotoanimacji
Uprawiał kino autorskie. Był niezwykle oryginalnym reżyserem, scenarzystą, autorem oprawy plastycznej filmów animowanych. Bardzo szybko wypracował sobie własny charakter filmowego pisma, jego animacje były natychmiast rozpoznawalne.
Uprawiał także malarstwo i grafikę użytkową. Aktywnie pracował na rzecz środowiska. Przez ostatnich piętnaście lat pełnił funkcję przewodniczącego Sekcji Filmu Animowanego Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Ale też znajdował czas, by usiąść w Kulturze czy w piwniczce warszawskiej ASP i pogadać o filmach, muzyce, górach…

Animacji uczył się na Wydziale Grafiki stołecznej ASP u prof. Daniela Szczechury, a następnie w Wyższym Zawodowym Studium Realizacji Filmu Animowanego łódzkiej Szkoły Filmowej (1985). Po ukończeniu ASP związał się z warszawskim Studiem Miniatur Filmowych, gdzie zadebiutował miniaturką Mówca (1980), której bohater był tak pochłonięty swoją oracją, że zbyt późno zauważył, iż sala, do której się zwracał, pozostała pusta.
W zrealizowanych w warszawskim SFM obrazach sięgnął w animacji po fotografię, tworząc swoiste animowane dokumenty poświęcone istotnym problemom współczesności. Oto sugestywny Dworzec (1984) – panorama zatroskanych twarzy oczekujących na pociąg ludzi, biernych świadków rozgrywających się przed nimi ważkich wydarzeń – dzięki dużej kondensacji i intensyfikacji kadru, wspaniałemu zespoleniu obrazu z muzyką Marka Wilczyńskiego daje dzieło przejmujące i mądre. Podobnie jest z Koncertem (1987), surrealistyczną opowieścią o rzeczywistości, w której zabito starego boga, by znaleźć miejsce dla nowych, czy w Wyścigu (1989), w którym wszystkie chwyty dozwolone. Od Wyścigu rozpoczęła się bliska współpraca Serafińskiego z Januszem Grzywaczem, znakomitym krakowskim muzykiem i kompozytorem, twórcą legendarnego zespołu Laboratorium. Kolejne wspólne realizacje – Egzamin (1992), Narodziny (1995), Garby (1998; odcinek fantastycznego cyklu 14 bajek z królestwa Lailonii Leszka Kołakowskiego, realizowanego przez Telewizyjne Studio Filmów Animowanych w Poznaniu) – są dobitnym dowodem, że spotkała się dwójka artystów nadających na tych samych falach. To muzyka Grzywacza wspomagała w Egzaminie i Narodzinach plastykę Serafińskiego w snuciu animowanych opowieści. Słowa okazały się niepotrzebne.


Marek Serafiński, fot. Kuba Kiljan / Kuźnia Zdjęć

W 2004 roku założył własną firmę, gdzie przede wszystkim produkował filmy przyjaciół – życiowej partnerki Małgorzaty Bosek, Piotra Dumały, Grzegorza Koncewicza, Jana Steliżuka, Marcina Giżyckiego, Piotra Furmankiewicza. To w niej słynni bracia Quay nakręcili Inwentorium śladów (2009). Serafiński Studio stało się miejscem także kilku niezwykle interesujących debiutów. Sam Marek Serafiński w ciągu czternastu lat zrealizował w nim tylko cztery swoje obrazy: Zawodowca (2004), Syna gwiazd (2006), Ideę (2007), Safari (2009). Bardziej zajmowały go projekty innych, na rozwijanie sowich pomysłów nie starczało czasu. Wielka szkoda.

Miałem przyjemność zasiadać w zespole eksperckim, pracującym pod wodzą Witolda Giersza, oceniającym ostatni projekt Marka, zatytułowany Idol. Świetny, przejmujący scenariusz, pełen suspensu i dramaturgicznych zwrotów akcji. Historia tytułowego idola – anonimowego mężczyzny, całkowicie przypadkowo, nagle i niespodziewanie dla niego samego, wyniesionego na szczyty popularności, po czym brutalnie z tych szczytów strąconego – miała cechy opowieści uniwersalnej i ponadczasowej. To historia, która mogła – lub może – zdarzyć się wszędzie. Idol stanowił kontynuację tego, co w dotychczasowym dorobku Marka było najlepsze, z jednej strony był pogłębieniem wypracowanego charakteru filmowego pisma, z drugiej – dopełnieniem snutych dotychczas historii. To opowieść wywodząca się z tego samego pnia, summa wcześniejszych dokonań. „Bez wątpienia najlepszy scenariusz, jaki Marek kiedykolwiek napisał” – podsumował Witold Giersz. Niestety, pozostał niezrealizowany…

13 stycznia 2017 odbyło się zebranie Sekcji Filmu Animowanego. Rozmawialiśmy głównie o planach. Tradycyjnie po zebraniu poszliśmy na obiad do piwniczki ASP. Marek uwielbiał tam chodzić na schabowego. „W tym dietetycznym umartwianiu trzeba od czasu do czasu coś porządnego zjeść” – mawiał. Tego dnia ulubione danie „dzióbnął” dwa razy. Przez głowę przebiegła mi myśl, czy to nie nasz pożegnalny obiad. Od tego czasu bałem się odbierać telefony od wspólnych znajomych. Tragiczny SMS dopadł mnie w pociągu do Warszawy miesiąc później…


Jerzy Armata / "Magazyn Filmowy. Pismo SFP" 67, 2017  31 marca 2018 21:54
Scroll