Baza / Ludzie polskiego filmu
Baza / Ludzie polskiego filmu
fot. Kuba Kiljan / Kuźnia Zdjęć
Drążenie Drążewskiego
Wgryzał się w historię głębiej niż niejeden historyk. W nauce dostrzegał to, czego nie widzieli w niej naukowcy.
70. urodziny A. Marka Drążewskiego to idealna okazja, by przypomnieć twórczość jednego z czołowych przedstawicieli polskiego dokumentu. Kiedy na Warszawskim Festiwalu Filmowym pokazano Niepokonanych, to dyskusja po filmie trwała podobno do trzeciej nad ranem. Organizatorzy zadzwonili do reżysera z pytaniem o zgodę na kolejny pokaz. „Są ludzie, to co mam się nie zgadzać? Mogę się tylko cieszyć. Film z cenzurą na WFF. Jaką większą przyjemność mogę mieć w życiu?”– powiedział A. Marek Drążewski.

Szkopuł w tym, że pokaz dokumentu miał się odbyć październikowej niedzieli o godzinie 6 rano. Twórca nie dowierzał, że to ma sens. Pofatygował się więc osobiście, żeby sprawdzić, co z tego wyjdzie. „Jadę z montażystką, Małgosią Rodowicz. Słońce się jeszcze nie przebiło, mgła jak cholera, a z niej wychodzą tylko jakieś cienie. Wysiadamy pod kinem i… no niemożliwe! Przed wejściem taki tłum, że nie da się wcisnąć do kina! Nikt biletów nie sprawdzał, bo się nie dało. Na sali ludzie siedzieli nawet w trzech rzędach na podłodze przed ekranem. Siedzieli też na schodkach z boku, na poręczy balkonu u góry. A Gutek mówi: »Puszczajcie już ten film, bo za chwilę przyjdą strażacy i mnie zamkną!«. W kinie było jakieś tysiąc osób” – wspomina Drążewski. I pomyśleć, że do łódzkiej „Filmówki” dostał się dopiero za trzecim razem.

Do szkoły na raty
Pierwszy raz zdawał na reżyserię od razu po maturze, w 1966. Ówczesny dziekan, Janusz Morgenstern, polecił mu jednak skończyć najpierw inne studia, a dopiero potem spróbować ponownie. Kolejne lata spędził więc w Warszawie, gdzie studiował fizykę na UW. Na egzaminy do Łodzi wrócił w 1972 i raz jeszcze w 1973. Razem z nim studiowali m.in. Leszek Wosiewicz, Robert Gliński, Ignacy Szczepański, Adek Drabiński czy Jacek Schmidt. Opiekunami roku byli fabularzyści Wojciech Jerzy Has i Henryk Kluba oraz dokumentaliści Andrzej Brzozowski i Kazimierz Karabasz. Po kłótni z tym ostatnim groziło mu nawet wydalenie ze szkoły. Poszło o pierwszoroczny dokument Zupa, w którym – jak wspomina Drążewski – nestor polskiego dokumentu dopatrywał się prowokacji politycznej. Początkujący twórca musiał odwołać się do wyższej instancji, którą był wtedy Jerzy Bossak. Dopiero dzięki jego akceptacji zaliczył rok.


Marek Drążewski, fot. B. Skrzyński SFP

Potyczki z cenzurą

Merytoryczne spory z wykładowcami PWSFTviT pozwoliły Drążewskiemu sprawdzić się w roli obrońcy własnej twórczości przed innego rodzaju bataliami, które już po opuszczeniu szkoły musiał toczyć z cenzurą. „Jestem 14-krotnym »półkownikiem«, tyle moich filmów leżało na półkach cenzury. Jeszcze czekam… skończyło się wizytą w prokuraturze, bo zostałem oskarżony o pomówienie instytucji państwowej. Groziło mi pięć lat więzienia” – opowiada.
Ale okazało się, że nawet z takich potyczek można czasem wynieść coś dobrego. „Przy Niepokonanych zaczęło się od listy trzydziestu kilku fragmentów do wycięcia, a skończyło na tym, że obiecałem wyskrobać żyletką z taśmy fragmenty dźwięku, gdy ludzie krzyczą: »Precz z komuną!«. Myślałem sobie, że jak będzie dziura w dźwięku, to wszyscy będą wiedzieli, że tam było coś trefnego i cenzura kazała to wyciąć. Ale kiedy odbył się pierwszy pokaz filmu, to prawie spadłem z fotela, bo okazało się, że skrobanie poskutkowało nie usunięciem dźwięku, a dodaniem szumów. Brzmiało to jak zakłócanie Wolnej Europy, zza którego przebijało się »Przecz z komuną!«. To dodało filmowi niesamowitej energii” – twierdzi reżyser.
Ten film wywarł duże wrażenie na krytyku i znawcy kina dokumentalnego, Jerzym Armacie. „Obejrzałem go z jakiejś nielegalnej, zdartej kasety wideo. Okazał się uzupełnieniem swego rodzaju obywatelskiej edukacji, jaką przechodziliśmy – jako społeczeństwo – po Sierpniu 1980 roku, brutalnie przerwanej wprowadzeniem stanu wojennego 13 grudnia 1981. Bardzo poszerzył moją wiedzę na temat wydarzeń poznańskich. Była to niezwykle emocjonalna lekcja. Marek potrafi fascynująco opowiadać o polskiej historii, zwłaszcza jej tragicznych epizodach ("Jeszcze czekam...", "...i zdrada", "Pociąg do Wiednia", "Dziady"). Robi to rzetelnie, ważąc argumenty wszystkich stron, umiejętnie łącząc w swym artystycznym przekazie walory intelektualne z emocjonalnym zaangażowaniem” – twierdzi krytyk.
Wtóruje mu dr hab. Jadwiga Hučková z Uniwersytetu Jagiellońskiego – „To zapalony historyk. Jego wiedza przewyższa wiedzę niejednego dyplomowanego historyka. Kilkakrotnie przekonałam się o tym, że z zaciętością dociera do źródeł, konfrontuje je, i jeśli coś jest w jego filmie, to możemy temu zaufać. Poza tym jest szefem sekcji dokumentalnej SFP i spiritus movens wielu przedsięwzięć środowiskowych”.

Co po szkole?

Zaangażowanie w działania na rzecz konsolidacji środowiska to jego znak rozpoznawczy od samego początku kariery. „Po studiach nie miałem szans na debiut, dlatego razem z kolegami z roku wymyśliliśmy Studio Irzykowskiego. Jeszcze czekam… to był pierwszy film tego studia. I od razu odniósł sukces, bo w 1984, na pierwszym festiwalu w Łagowie po odwołaniu stanu wojennego, dostaliśmy razem z trzema innymi tytułami z Irzykowskiego zbiorowego Don Kichota” – opowiada.
Drążewski miał też nosa do współpracowników. Jego wczesne dokumenty ("Jeszcze czekam…", "Niepokonani", "Katastrofa") pomogły wejść do świata filmu późniejszemu laureatowi Oscara za muzykę do Marzyciela, Janowi A.P. Kaczmarkowi. „Marek miał pasję, a ja kocham ludzi z pasją. Poza tym był bardzo odważny, czego najlepszym dowodem jego film o Romku Strzałkowskim. Pracy towarzyszyło poczucie wolności. Wtedy liczył się temat, a nie box office. Współpraca z Markiem dawała mi wiele satysfakcji. A to, że nasze drogi się rozeszły, to jeden z przykrych kosztów mojej emigracji” – twierdzi kompozytor.

Inna strona nauki

Poza obrazami historycznymi do annałów dokumentu przeszły także jego filmy naukowe, za pośrednictwem których Drążewski potrafi opowiadać o ustroju i panujących w nim stosunkach społecznych. Ciekłe kryształy czy Katastrofa teoretycznie mówią o zjawiskach naukowych, ale przenikliwy widz z łatwością dopatrywał się w nich aluzji politycznych. „To fascynujące opowieści, w których interesującym wywodom naukowym towarzyszy niekiedy poczucie humoru, bo tego mu nigdy – bez względu na czasy – nie brakuje” – zauważa Jerzy Armata.
Czasem rozumieli to również cenzorzy. W końcu "Zrozumieć strukturę" – o jednym z najwybitniejszych polskich fizyków, Marianie Mięsowiczu – to film z 1983 roku, który czekał na oficjalną premierę aż do 2003 roku.

Drążewski dokumentem "Transsex" (1988) wprowadził też do polskiej kinematografii tematykę LGBT. Odbiegała ona od dotychczasowych zainteresowań twórcy, który wybór tematu tłumaczy stwierdzeniem: „Zanim zdecydujesz, czy jesteś »lewakiem« czy »prawakiem«, musisz określić się, czy jesteś mężczyzną czy kobietą.

Po roku 1989 i – jak ujmuje to reżyser – zmianie cenzury państwowej na finansową filmowiec nie porzucił zawodu. Realizował i wciąż realizuje kolejne dokumenty – głównie historyczne i biograficzne, jak choćby ukończony we wrześniu tego roku nowy film o Jerzym Giedroyciu. A kiedy sam nie kręci, to dba o interesy kolegów po fachu, bo jest orędownikiem środowiskowej solidarności. „Jak mówi mistrz zen: jeden patyczek łatwo jest złamać, ale z 20 już tak łatwo nie pójdzie” – twierdzi reżyser.


Bartosz Wróblewski / "Magazyn Filmowy. Pismo SFP" 75, 2017  19 lutego 2018 23:36
Scroll